To miał być nokaut – podważenie wiarygodności Karola Nawrockiego, zrobienie z niego krętacza i wyeliminowanie z wyścigu do prezydentury. Efekt może być odwrotny – wielu Polaków zobaczyło walkę jednego człowieka z gnijącym, bezwzględnym systemem.
Historia kina jest pełna takich opowieści: jeden człowiek staje naprzeciwko złego do szpiku kości układowi, w którym uczestniczą władze, biznes i wymiar sprawiedliwości. Widzowie od razu biorą stronę Clinta Eastwooda, który jako niesamowity jeździec musi wystrzelać wszystkich złoczyńców, Julii Roberts wcielającą się w Erin Brockovich, walczącą z bezdusznym koncernem zatruwającym okolicznych mieszkańców czy Willa Smitha stającego się przez przypadek wrogiem publicznym. Siedząc przed ekranem widzimy potęgę zła, bo stoją za nim pieniądze i władza. Z drugiej jednak strony dostrzegamy szczelinę, przez którą wciska się śmiałek i pokonuje to, co wydaje się niezwyciężone.
Kampania wyborcza w pewnym sensie jest właśnie takim widowiskiem. Wyborcy przyglądają się i muszą wybrać kto jest czarnym, a kto białym charakterem. Dlatego taką siłę miał plakat Solidarności z Garym Cooperem, który w samo południe stanął do walki, by pokonać komunistów.
Kampania to walka na symbole, skojarzenia i wyobrażenia. No i oczywiście trochę na prawdę, ale tę przecież w natłoku informacji trudno zweryfikować. Dlatego plan ataku na Karola Nawrockiego był dokładnie sformatowany właśnie pod sporą grupę wyborców PiS. Starsi ludzie mieli stracić zaufanie do swojego kandydata, bo mieli utożsamić się ze starszym panem, rzekomą ofiarą zachłanności Nawrockiego. To przecież mogło przydarzyć się właśnie im.
Pierwszy efekt mógł być dla specjalista od czarnego PR Igora Ostachowicza, bliskiego doradcy Donalda Tuska, nawet zadowalający. Rzeczywiście w elektorat PiS był poruszony. Czy może raczej zaskoczony, że nagle wybucha sprawa o takim charakterze. Pewnie stan dezorientacji trwałby długo, gdyby system nie pokazał swojego prawdziwego oblicza.
Ze sprzyjających rządowi mediów wylała się rzeka chamstwa, prostackich porównań, prymitywnych przekazów dnia powtarzanych po cynicznych politykach. Im więcej było gróźb Romana Giertycha, oburzenia Donalda Tuska, domagania się uczciwości przez Tomasza Grodzkiego, Roberta Kropiwnickiego czy Arkadiusza Myrchę, tym mocniej zalatywało systemową blagą. Ostatecznie wzburzenie kabotyna zawsze obraca się przeciwko niemu.
Ostachowicz i spółka nie tylko nie wyczuli społecznych nastrojów, ale też przegrzali. Nawrocki nie zmienił się w krętacza, ale stał się ofiarą zepsutych do szpiku kości ludzi tworzących system. Dodatkowo ujawniane w kolejnych mediach nowe fakty o rzekomej aferze nie tylko nie wzmacniały siły przekazu, ale go gmatwały. Właściwie to raczej zaczynały układać się w całość pokazującą Nawrockiego w korzystnym świetle.
On sam pokazał charakter, oddał mieszkanie na cele charytatywne i nie dał się sprowokować. Nie odpowiada na zaczepki, nawet jeśli jest mocno dotknięty, potrafi zachować powagę i klasę.
Jeśli pierwszy odcinek serialu mógł się sztabowcom Rafała Trzaskowskiego podobać, to kolejne już mniej. Na wiece z Nawrockim przychodzi więcej wyborców, a na nielicznych spotkaniach z kandydatem PO pojawiają się spore grupy przeciwników, którzy protestują głośno i zdecydowanie.
Zamiast złamać ducha walki afera zmobilizowała wyborców Nawrockiego, bo dostrzegli, jak bardzo zepsuty system boi się jednego człowieka.
