Demokracja umiera wraz z Sorosem
Płaczcie, narody! Łkajcie, kontynenty! Demokracja umiera. A wszystko to za sprawą bezdusznego tyrana z Waszyngtonu, który odważył się targnąć na najświętszą z krów – George’a Sorosa. Tak, tego samego, który przez ostatnie dziesięciolecia niestrudzenie, z własnej kieszeni, fundował nam demokrację. I teraz oto przychodzi barbarzyńca i odbiera nam tę świętą jałmużnę.
Czyż nie było pięknie, gdy jeden człowiek – mędrzec, wizjoner, filantrop – decydował, które społeczeństwa są dość demokratyczne, a które wymagają… poprawy? Które rządy są dobre, a które należy zmienić? Które protesty zasługują na finansowanie, a które nie? Toż to szczyt demokratycznego idealizmu! A teraz jakiś urzędnik z IRS śmie pytać o źródła tych błogosławieństw.
„Polowanie na Sorosa” – drży w bojaźni “Gazeta Wyborcza” i popada w kolejny spazm nienawiści wobec szkodzącego demokracji faszyzmu. To jak polowanie na jednorożca, który przez lata roznosił po świecie worki z demokracją. Przecież każdy wie, że prawdziwa demokracja polega na tym, że bogaty spekulant z Nowego Jorku, dorobiony na pożydowskim mieniu, wybiera, które wartości są słuszne, a które nie. I finansuje odpowiednie organizacje, by te wartości wprowadzać. Czasem tu, czasem tam. Czasem w Budapeszcie, czasem w Waszyngtonie, czasem w Warszawie.
Toż to oczywiste! Na tym od 1989 roku polegała polska demokracja. Na tym kto dostał kasę od Niemców, od Sorosa, z przejętego państwowego majątku – ten rządził. To była istota porządku demokratycznego tak jak ją widzieli panowie Monteskiusz i brodaci faceci, którzy założyli USA. Trójpodział władzy jest tu kluczem. W Polsce wygląda tak, że są postkomunistyczne oligarchie, zagraniczny kapitał i grupa krajowych, ale mocno wynarodowionych operatorów.
A teraz – horror! – ktoś chce, by te piękne, szlachetne mechanizmy były przejrzyste. Być może nawet – o zgrozo! – opodatkowane. To już nie jest polowanie, to profanacja. Jak można mieszać się do tego świętego procesu, w którym miliarder rozdaje kasę na poprawę świata? Przecież to jego prywatna sprawa, na co i komu daje. Przecież chodzi o demokrację.
I teraz ta piękna machina staje. Setki tysięcy organizacji, które żyły z tej szczodrej ręki, drżą. Boją się, że nie będą mogły dalej… demokratyzować. Bez instrukcji i pieniędzy z góry. Bez wskazówek, co jest dziś słuszne, a co nie. To jak odebrać ślepcowi laskę. Jak zabrać dziecku cukierka.
„Panuje ogromny strach” – mówią. Oczywiście, że panuje! Strach, że demokracja wreszcie mogłaby stać się oddolna. Że ludzie mogliby sami decydować, bez pośrednictwa bogatych mecenasów. Że państwa mogłyby same, bez „pomocy” z zewnątrz, kształtować swoje prawa. Toż to najczarniejszy scenariusz!
Więc płaczmy. Demokracja umiera wraz z Sorosem. Umiera ta piękna, stara demokracja, w której jeden człowiek wiedział lepiej niż miliony. I nie pocieszajmy się, że może to początek czegoś nowego. Czegoś, gdzie ludzie sami będą decydować o swoim losie. Bo to brzmi zbyt strasznie. Zbyt demokratycznie.
