Jest paradoksem, że szef najbardziej skorumpowanej partii w historii III Rzeczpospolitej staje dziś w obronie uczciwości. To jednak nie tylko cynizm, ale także element wielkiej operacji na zbiorowej pamięci i świadomości.
Na zjednoczeniowym kongresie Koalicji Obywatelskiej królowało słowo „złodziejstwo”. Nie, nie, nie był to rachunek sumienia z szeregu afer – mafijnej reprywatyzacji w Warszawie, Amber Gold, Polnord, OLT Express, działalności Sławomira Nowaka, afery hazardowej i śmieciowej, domu Kingi Gajewskiej i Arkadiusza Myrchy itp. – ale oskarżenia rzucane w stronę PiS. To miał być główny przekaz z tej konwencji: PiS to złodzieje.
Donald Tusk oczywiście już wcześniej wbijał tę zbitkę w świadomość Polaków. Część zresztą uwierzyła i nawet nie zastanawia się już jakie są rzeczywiste zarzuty w sprawie Funduszu Sprawiedliwości czy Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. PiS ukradł i już. Więcej nie muszą wiedzieć. Nie chcą się zastanawiać. Z tym im dobrze, bo mogą z pamięci wyprzeć rzeczywiste złodziejstwo polityków Platformy Obywatelskiej, a przede wszystkim obłędną politykę prowadzoną przez obecną ekipę od blisko dwóch lat. Nie myślą o tym, że polskie interesy – także gospodarcze – zostały podporządkowane Berlinowi, a wielkie przetargi są ustawiane pod niemieckie firmy. Albo, że rezygnacja z dużych projektów infrastrukturalnych nie tylko hamuje rozwój, ale także obniża podmiotowość Polski jako państwa. Nie, to wszystko staje się nieważne, bo tamci to złodzieje, którzy ukradli miliardy.
Na razie nikt tych miliardów nie zlokalizował, nawet nie może wykazać, że je ukradziono. Jednak istotne jest tworzenie atmosfery skandalu i grozy.
I nawet jeśli okazało się, że program Tuska to fikcja, z której on sam zresztą kpi mówiąc o przysłowiowych już trzydziestu procentach, to najważniejsze jest złodziejstwo PiS.
No dobrze to skąd w takim razie zmiana nazwy? Jeśli sztandar jest czysty, ludzie kryształowi, przeciwnik ubabrany po uszy, to po co ten rebrending? Tusk doskonale rozumie, że zwycięstwa w wyborach za dwa lata nie dadzą mu rolnicy, związkowcy, mieszkańcy Lubelszczyny czy Sochaczewa.
Kluczem do sukcesu są ci wyborcy, którzy w 2025 roku głosowali na Rafała Trzaskowskiego, ale 2023 nie poparli Platformy Obywatelskiej. Premier ma dwa lata by tym ludziom ostatecznie zohydzić partię Jarosława Kaczyńskiego. Musi sprawić, by PiS stał się niewybieralny. Izolowany już nie tylko politycznie, ale także społecznie.
Na dziś ta strategia wydaje się skuteczna, gdyż kongres PiS nie tchnął w partię nowego ducha. Nie pokazał drogi wyjścia z defensywy oraz zdolności do pozyskiwania nowych środowisk. Był raczej wojenką partyjnych frakcji. Włączenie zaś do dyskusji o wolnych mediach Jacka Kurskiego, było dowodem na niezdolność do głębszej refleksji. Nie chodzi o to, czy dzisiejsza TVP jest bardziej obiektywna i profesjonalna niż za czasów Kurskiego. Nie jest. Miała być czystą wodą, a stała się ściekiem, zaś Małgorzata Wysocka-Schnepf prezentuje równie podły poziom propagandy jak putinista Władimir Sołowjow. To jednak powinno być dla PiS żadnym punktem odniesienia.
Jeśli PiS nie jest w stanie odsunąć ludzi skompromitowanych, to znaczy, że ciągle nie zrozumiał dlaczego oddał władzę.
To rzecz jasna paradoks, że Tusk – szef najbardziej skorumpowanej partii w historii III RP – staje dziś w obronie uczciwości. Jednak element wielkiej operacji na zbiorowej pamięci i świadomości. To zmasowana kampania propagandowa, której zadaniem jest odwrócić znaczenia. Marketing zna już takie przypadki. W czasie jednej kampanii przekonywano, że popularne kanapki z mielonym mięsem są zdrowe i dostarczają witamin. W innej ciągle przekonuje się, że energia z wiatraków jest tania i ekologiczna – choć jest dokładnie odwrotnie.
Celem tych kampanii jest podważanie samego jądra prawdy. Jeśli za zdrową uznaje się dietę śródziemnomorską, to do bułki z mielonym dodamy sałatę i sprawa załatwiona. Jeżeli za rządów Tuska afery stały się codziennością, to będzie mówił o złodziejstwie PiS i chełpił się własną uczciwością. Część w to zawsze uwierzy.
Mariusz Staniszewski
Fot. KPRM
