Tusk dostał poważne ostrzeżenie

Tusk dostał poważne ostrzeżenie

blank

To powinno być otrzeźwienie. Bo co może nim być, jeśli nie wysłany do unijnego komisarza list pięciu amerykańskich kongresmenów w sprawie łamania zasad demokracji i wolności słowa w Polsce? Ale nie łudźmy się, Tusk się nie zatrzyma, dopóki nie każą mu tego zrobić politycy z Berlina, Paryża i Brukseli.

W normalnych warunkach długi i bardzo ostry w formie list pięciu konserwatywnych kongresmenów, który trafił na biurko unijnego komisarza ds. przestrzegania zasad demokracji, prawa i praworządności Michaela McGratha wywołałby w Polsce burzę. Ale normalne warunki to takie, w których media nie są częścią systemu władzy, ale skupiają się na jej kontrolowaniu. Z czymś takim od dawna w naszym kraju nie mamy już do czynienia.

Główne media mainstreamowe służą raczej do zdobywania władzy, jej utrzymywania, zwalczania politycznych przeciwników i publikacji dostarczanych przez służby specjalne kompromitujących materiałów. Są w istocie zbrojnym ramieniem politycznych bossów, którzy równie mocno nimi gardzą, co chętnie po nie sięgają. Zaprzyjaźnione redakcje traktują jak oddziały janczarów – należy ich trzymać krótko i dobrze opłacać.

Jak to zadziałało wiedzieliśmy podczas telewizyjnych debat kandydatów na prezydenta. Prowadzący w sondażach Rafał Trzaskowski bał się iść do nieprzyjaznej mu Republiki, bo wszedłby na nieznany grunt, na którym mógłby spodziewać się nieuzgodnionych wcześniej pytań.

Gotowani powoli jak żaby przyzwyczailiśmy się do tego nienormalnego stanu, w którym dziennikarze nie stoją po stronie widzów czy czytelników, ale realizują polityczne zapotrzebowanie. Oznaką rzetelności jest dziś raczej poziom zaangażowania po jednej ze strono, niż czyste dążenie do prawdy. I nie chodzi o prezentowanie poglądów, ale jawne manipulowanie faktami w interesie politycznego obozu.

Jeśli więc list pięciu amerykańskich kongresmenów ma mieć jakiś wpływ na polską rzeczywistość, to powinien zapobiec wprowadzeniu otwartej cenzury, jaka zamierza nam zafundować premier Donald Tusk wraz z wicepremierem  Krzysztofem Gawkowskim i ministrem sprawiedliwości Adamem Bodnarem. Chodzi oczywiście o wprowadzenie drakońskich kar za tzw. mowę nienawiści, co w rzeczywistości uniemożliwiłoby krytykowanie rządu.

Po wprowadzeniu tego prawa artykuł taki jak ten, który właśnie Państwo czytacie, pewnie nie mógłby się ukazać, a rozpowszechniający go na platformach społecznościowych zostałby surowo ukarany.

Media społecznościowe to ostatnie względnie wolne forum wymiany myśli, poglądów i informacji, dlatego tak chętnie korzystają z nich wszyscy, którzy mają dość propagandy sączonej przez onety, wyborcze, interie czy tvn-y. Ich nieprzewidywalność może stanowić polityczne zagrożenie, gdyż powoduje, że ogromny wysiłek włożony w okiełznanie głównych redakcji spełza na niczym. Jeden dociekliwy aktywista może obnażyć interesy Jerzego Owsiaka czy metodę niszczenia politycznych przeciwników za pomocą hodowanej przez Romana Giertycha farmy trolli.

Domknięcie systemu przez Tuska to więc nie tylko zdobycie prezydenckiego fotela przez Rafała Trzaskowskiego, ale także ograniczenie możliwości wypowiadania się wszystkim krytykom Platformy Obywatelskiej. Wtedy dopiero obecna władza będzie mogła poczuć się bezpiecznie.

Dlatego list kongresmenów musiał rządzących w Polsce rozwścieczyć. I to z kilku powodów.

Po pierwsze, nie skierowali go do szefa rządu, gdyż uznali, że nie ma to najmniejszego sensu. Tusk mógłby odpowiedzieć nowomową o przywracaniu praworządności, co ma w zwyczaju robić w takich sytuacjach. Z pisma wylewałby się cynizm i drwina z prawdy. Amerykanie nie zamierzają z nim jednak rozmawiać, bo przekroczył dopuszczalne granice kłamstwa. Dla niego prawda po prostu przestała już istnieć.

Po drugie, list został skierowany do zwierzchników Tuska, bo on sam tak postrzega Komisję Europejską. Kongresmeni słusznie więc uznali, że lepiej rozmawiać z szefem niż podwładnym. Dla polskiego premiera to mimo wszystko upokorzenie.

Po trzecie, w liście zawarta jest groźba, że wszyscy, którzy łamią zasady wolności słowa, mogą zostać objęci amerykańskimi sankcjami. Już sama tego rodzaju groźba dla szefa rządu państwa należącego do Unii Europejskiej jest policzkiem. Jeśli groźba została wysłana do Brukseli, to znaczy, że to Unia ma za zadanie zdyscyplinować lokalnego watażkę.

Po czwarte, dają jasny sygnał, że doskonale orientują się w realiach polskiej polityki oraz prób ograniczenia wolności mediów i nie zamierzają się na to godzić. Z powodu obrony własnych interesów, ale także z powodów strategicznych. Polska jest zbyt ważnym krajem, by miał być destabilizowany przez kieszonkowego dyktatora. Jedyną gwarancją spokoju i rozwoju jest demokracja, która nie może być jedynie fasadowa.

Po piąte wreszcie, list wysłany tuż przed pierwszą turą wyborów jest ostrzeżeniem przed zakusami na ich sfałszowanie. Amerykanie zdają się mówić, że nigdy nie zaakceptują matactw, które miałyby doprowadzić do eliminacji kandydata konserwatywnego.

Nie wiemy jeszcze jak ostrzeżenie to zostanie odebrane w Brukseli i jak zmierza na list odpowiedzieć komisarz Michael McGrath. Nie możemy mieć jednak złudzeń, że polski premier będzie postępował według wytycznych, jakie otrzyma z UE. Jeśli Friedrich Merz, Emmanuel Macron i Ursula von der Leyen wyznaczą Tuskowi rolę harcownika, który nadal ma drażnić Donalda Trumpa, to dalej będzie to robił. Jeśli uznają, że dociskanie Jarosława Kaczyńskiego i posłów jego partii kosztuje za dużo, każą premierowi odpuścić. On stracił już w tej kwestii podmiotowość.

Sprawa prześladowań opozycji w Polsce, ograniczania wolności słowa, zamiaru odebrania koncesji Republice i Telewizji wPolsce24, masowego pozbawiania  immunitetów poselskich, bezprawnego odbierania opozycji partyjnych subwencji czy wsadzania za kratki księdza została właśnie umiędzynarodowiona. Mniej istotne, że taka sytuacja zaszkodzi Donaldowi Tuskowi i jego partii. Ważniejsze, że za sprawą jego polityki dołączyliśmy właśnie do krajów, które oficjalnie maja problemy z demokracją.

Mariusz Staniszewski  

Autor tekstu
Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

dziennikarz, był m.in. wiceprezesem Polskiego Radia, prezesem TechFilm i wicenaczelnym Wprost, współtwórca Kanału Dobitnie i prezes Dobitnie Media.

Wyszukiwarka
Kategorie
Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

dziennikarz, był m.in. wiceprezesem Polskiego Radia, prezesem TechFilm i wicenaczelnym Wprost, współtwórca Kanału Dobitnie i prezes Dobitnie Media.

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank