PAWEŁ PRZYCHODZEŃ: Rozwój i dobrobyt ludzkości wymagają dalszego stosowania paliw kopalnych – węgla, gazu ziemnego, ropy naftowej. Zawirowania gospodarcze dotyczą całej Unii Europejskiej i mało kto już nie dostrzega związku tego kryzysu z problemami w sektorze energetycznym – ANALIZA DOBITNIE.
PAWEŁ PRZYCHODZEŃ, ekspert Dobitnie to prawnik, menadżer i przedsiębiorca, były wiceprezes PGNiD Termica:
„Rozwój i dobrobyt ludzkości wymagają dalszego wykorzystywania ropy naftowej, węgla i gazu ziemnego”. To główna teza, właściwie przesłanie głośnej książki Alexa Epsteina „Przyszłość paliw kopalnych”. Pozycja ta może stanowić cenny wkład w dyskusji o przyszłości polskiej energetyki. A właściwie, dlaczego tylko polskiej? Mógłbym nieco złośliwie stwierdzić, iż pogląd Epsteina jest jasny, oczywiście słuszny i właściwie nie wymaga dyskusji, przecież przemawiają za nim fakty. Czyż nie w ten sposób przedstawiają swoje opinie liczni, często hałaśliwi przeciwnicy paliw kopalnych? Ile razy słyszymy o słuszności, moralnej wyższości, że naukowcy przesądzili sprawę, bo jest jakiś konsensus. Ostatnio możemy obserwować, znane już bardzo dobrze w innych państwach Zachodu, akcje aktywistów w rodzaju Ostatniego Pokolenia. Tu już nie ma żadnej dyskusji jest bezczelny szantaż, a nawet jakiś quasi-terroryzm.
Temat jednak jest bardzo poważny i takiej też wymaga dyskusji. Uczciwej, bez emocjonalnych chwytów z realnym przedstawieniem korzyści i wad dla każdego wariantu tj. dalszego intensywnego wykorzystywania paliw kopalnych versus odchodzenie od paliw kopalnych. Warto pamiętać, że każda propozycja w zakresie energetyki powinna być też oceniana z perspektywy, o której uczono od dekad kolejne pokolenia energetyków tj. by była zachowana równowaga między bezpieczeństwem, kosztem i ochroną środowiska.
Brak rzetelności towarzyszący dyskusji o energetyce, paliwach kopalnych, CO2, zmianach klimatycznych etc. jest wręcz dojmujący. Epstein sporo miejsca poświęca temu problemowi, wskazuje na poważny kryzys etyczny środowisk naukowych. Nazywa tych wszystkich naukowców i ekspertów zawsze gotowych do emocjonalnego wzmożenia przeciw paliwom kopalnym, dość szyderczo „wyznaczonymi ekspertami”. Wielu wymienia z nazwiska.
Bo też ile razy słuchając o szkodliwości paliw kopalnych i CO2, mamy szansę usłyszeć kogoś, kto choćby próbował przedstawić korzyści wynikające z eksploatacji węgla, gazu czy ropy naftowej? Przecież tego wymaga elementarna rzetelność. Trudno dyskutować o tak istotnym cywilizacyjnie procesie, bez przedstawienia pełniejszego obrazu zjawiska. Epstein podaje przykład szczepionek. Czy można debatować o szczepieniach przywołując wyłącznie negatywne okoliczności, skupiając się w 100% na skutkach ubocznych? I odwrotnie, czy na nowe szczepienia można patrzeć oceniając wyłącznie potencjalne korzyści?
Z tych samych powodów warto docenić wszystkich tych w Polsce, którzy wbrew dość powszechnej propagandzie próbują wnieść temat dalszego wykorzystywania paliw kopalnych do publicznej dyskusji, ryzykując często własną pozycją zawodową.
Kilka słów o Epsteinie, bo to ciekawa postać. Urodzony w 1980 r., absolwent filozofii prestiżowego Duke University (z którym związani byli m.in. Richard Nixon czy szef Apple’a Tim Cook). Początek jego aktywności zawodowej to Cato Institute i Ayn Rand Institute , think tanki o wyraźnym libertariańskim profilu. W 2011 r. założył Center for Industrial Progress (CIP), think tank, który jak sam określa „oferuje pozytywną, proludzką alternatywę dla ruchu zielonych”. W 2014 r. wydaje pierwszą popularną książkę pt. The Moral Case for Fossil Fuels, która uzyskuje status bestsellera The New York Times, a Epstein zdobywa szeroki rozgłos i uznanie. Tam przedstawia zwarty i przemyślany pogląd na temat dalszego wykorzystywania paliw kopalnych. Kolejne lata to konsekwentna walka o uczciwą debatę na temat paliw kopalnych, której jednym z efektów jest „Przyszłość paliw kopalnych” wydana w 20232r. Naturalną konsekwencją jego wcześniejszej aktywności jest udział w ekipie Donalda Trumpa w grupie kształtującej politykę energetyczną nowej administracji.

Alex Epstein
Dlaczego paliwa kopalne
Dlaczego zatem powinniśmy dalej intensywnie korzystać z paliw kopalnych? Wyczerpującej odpowiedzi nie da się rzecz jasna zawrzeć w jednym zdaniu. Epstein potrzebował do tego ponad 500 stron. Wydaje się jednak, że można sformułować generalną myśl, do której w mniejszym lub większym stopniu odwołują się właściwie wszystkie argumenty przemawiające z paliwami kopalnymi: to dzięki paliwom kopalnym ludzkość notuje od nieco ponad 200 lat bezprecedensowy rozwój cywilizacyjny.
Było i jest to możliwe, ponieważ energia z paliw kopalnych jest najbardziej efektywna. Energia ta jest:
- tania (o ile nie obłożymy jej absurdalnymi podatkami w stylu ETS);
- najmniej zawodna (innymi słowy najbardziej bezpieczna);
- uniwersalna (mająca niezliczone możliwości stosowania);
- skalowalna (dostępna i zmagazynowana w Ziemi w trudnych do przeliczenia ilościach).
Wymienione cechy składają się na kombinację nieporównywalną z energią z jakichkolwiek innych źródeł. Tu warto podkreślić jeszcze ogromną biegłość technologiczną w oswajaniu paliw kopalnych. Jedynie energia jądrowa może stanowić dziś i to w pewnym tylko zakresie alternatywę, dlatego tak ważne jest rozwijanie tej technologii. Na pewno alternatywą nie są tzw. odnawialne źródła energii (OZE) oparte na energii solarnej i wiatrowej.
Krytycy mogą spytać, czy aby na pewno? Przecież problem ubóstwa wciąż jest jednym z głównych wyzwań ludzkości, biorąc już tylko pod uwagę kontekst energetyczny to wg. danych Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) z 2020 r. ok. 2,4 mld ludzi do gotowania i ogrzewania domostw używało głównie nieprzetworzonego drewna i odchodów zwierząt (chyba nie muszę wyjaśniać, jak nieeokologiczne i niezdrowe są te źródła energii), a 10% ludzkości nie miało dostępu do elektryczności. To prawda, ale jeżeli porównamy dane statystyczne z przełomu XVIII i XIX w. (kiedy na przemysłową skalę zaczęto korzystać z węgla, pierwszego z paliw kopalnych) z obecnymi, to właściwie trudno to porównać. Autor pochylił się nad trzema kwestiami: średnia długość życia, światowe PKB per capita i światowa populacja. We wszystkich trzech analizowanych parametrach pojawia się ta sama tendencja, dla której Epstein ukuł hasło „węglowodory i kije hokejowe ludzkiego dobrobytu”. Wygląda to tak, że mniej więcej do 1800 r. we wszystkich analizowanych segmentach rozwój przebiegał bardzo wolno i graficznie przedstawiał się jako bardzo wolno podnosząca się linia prosta. Po tym momencie wykresy gwałtownie wystrzeliwują w górę. Przypomina to właśnie odwrócony kij hokejowy. I co ma duże znaczenie w dyskusji o paliwach kopalnych, ten sam kształt odwróconego kija hokejowego ma też ilustracja… globalnej emisji CO2.
Węglowodory i kije hokejowe ludzkiego dobrobytu. Zanim ludzie zaczęli wykorzystywać paliwa kopalne świat był ledwie zdatny do życia.
Źródło: Dennis Gilfillan et al., Global, Regional and National Fossil-Fuel CO2 Emissions: 1751-2017 (Zenodo 19 listopada 2020 r.); World Bank Data; Madison Project Database.
Wniosek wydaje się oczywisty, rozwój cywilizacyjny związany jest z użytkowaniem paliw kopalnych, ale też i towarzyszącej temu emisji CO2.
Epstein na tym nie poprzestaje. Stanowczo stawia tezę, iż dalszy ludzkości i przede wszystkim skuteczne wyciąganie z biedy tych, którzy jej doznają, głównie w Afryce, Azji i Ameryce Południowej, wymaga kontynuowania eksploatacji paliw kopalnych. Jak to zgrabnie ujął, maksymalizowanie naszego dobrobytu, wymaga wolności energetycznej, a tę dają paliwa kopalne.
Mit „delikatnej karmicielki”
Epstein udowadnia, że postęp cywilizacyjny fundowany powszechnym użytkowaniem paliw kopalnych pozwolił ludziom już na trwałe przejść próg, jakim było uczynienie Ziemi, miejscem zdatnym do bezpiecznego życia. Tu wchodzi w ostry spór z tymi wszystkimi, którzy uważają, że Ziemia to „delikatna karmicielka” i naszym obowiązkiem, wręcz jakimś ideologicznym aksjomatem jest korzystanie z jej zasobów w jak najmniejszym stopniu. W tym stwierdzeniu, mówi Epstein, jest podwójny fałsz, bo po pierwsze nikt poważny nie nawołuje do dewastacji planety, a do racjonalnego gospodarowania jej zasobami, po drugie Ziemia nie jest naturalnie przyjaznym i bezpiecznym miejscem dla człowieka. To dopiero człowiek uczynił Ziemię miejscem nienaturalnie przyjaznym i bezpiecznym. A momentem przełomowym było właśnie rozpoczęcie na przemysłową skalę eksploatowania paliw kopalnych. Jeszcze na początku XIX w. w Anglii niemal 80% dochodu przeciętnej rodziny przeznaczano na żywność, z reguły niskiej jakości. A jeszcze dach nad głową, ogrzewanie, odzież? Ogromny skok technologiczny, a w ślad za nim cywilizacyjny zaczął to powoli, ale konsekwentnie zmieniać. A w tle zawsze była coraz tańsza i nieporównywalnie efektywna energia z paliw kopalnych. Dobrym przykładem jest rolnictwo, które jest w stanie wyżywić dziś całą populację, ponad 8 mld ludzi. I tu nawet nie chodzi o technologie modyfikacji genetycznej i multiplikacje w ten sposób pożywienia, ale co raz nowocześniejsze maszyny rolnicze, systemy nawadniające, technologie wspomagające produkcję czy transport.
Bezprecedensowy rozwój w każdej dziedzinie
Autor sporo miejsca poświęca na opisywanie kolejnych sfer naszego życia, pracowicie wyliczając korzyści ze stosowania paliw kopalnych. We wszystkich dziedzinach, ostatnie ponad 200 lat to bezprecedensowy rozwój. Bezpieczeństwo, warunki życia, opieka medyczna, warunki sanitarne, rolnictwo, budownictwo, przemysł, usługi etc. Niezliczone ilości wynalazków, maszyn, technologii, leków, innowacji fundujących progres cywilizacyjny i, za którymi zawsze stał dostęp do taniej i efektywnej energii z paliw kopalnych. I bardzo wiele przykładów, choćby dane dotyczące śmiertelności w katastrofach związanych z klimatem (w wyniku ekstremalnych zjawisk pogodowych). Roczna śmiertelność w drugiej dekadzie XXI w. spadła w porównaniu do lat 20 XX w. o 98%!.
Paliwa kopalne to również czynnik ogromnego postępu w zakresie… ochrony środowiska! Owszem, przez długie dziesięciolecia rozwój przemysłu wiązał się z wielkimi szkodami dla środowiska. Problem smogu na Górnym Śląsku czy w Zagłębiu Ruhry w II poł. XX w. nie był zmyślony. Ale wraz z bogaceniem się społeczeństw, rosła świadomość, że o środowisko trzeba dbać. Wokół tej idei udało się zgromadzić właściwie wszystkich: obywateli, polityków, przemysł. Ale konsensus ten miał dotyczyć realnej ochrony środowiska, gdzie racjonalnie, zgodnie z potrzebami korzystamy z zasobów. Bierzemy tyle i aż tyle ile potrzebujemy. Jeżeli z naszą działalnością przemysłową wiąże się emisja zanieczyszczeń, to naszym obowiązkiem jest maksymalna redukcja tych zanieczyszczeń, w miarę możliwości, do zera.
Ale czynimy tak, nie tylko bo chcemy, ale dlatego, że możemy. Bo dzięki paliwom kopalnym osiągnęliśmy taki poziom bogactwa i cywilizacyjnego rozwoju, że jest to wykonalne, także w Polsce. Proszę spytać w dowolnej dużej spółce energetycznej ile zainwestowano w najnowocześniejsze systemy ochrony środowiska, ile kosztowały wszystkie filtry, systemy odsiarczania, odazotowania, rekultywacji odpadów, ochrony ujęć wodnych, systemy obiegu zamkniętego etc. To ogromne pieniądze, w jednej tylko PGNiG Termika, w której miałem zaszczyt pracować przez kilka lat, było to w minionych 25 latach setki milionów złotych, a realizowane są kolejne wielomilionowe inwestycje dotyczące np. ochrony Wisły. A co powiedzą koledzy z Polskiej Grupy Energetycznej, ile kosztowały systemy w Bełchatowie czy Turowie? Miliardy euro!
W tym kontekście pamiętajmy, że paliwa kopalne pozwoliły ludzkości chronić inne zasoby, przede wszystkim drewno. Epstein podaje przykład ogrzewania domostw w USA w drugiej poł. XIX w. Typowe gospodarstwo amerykańskie ery Dzikiego Zachodu zużywało rocznie 113 m3 drewna, które ważyło od 360 do 720 ton! Ten materiał należało wcześniej przygotować i przetransportować. To wszystko wymagało ogromnej pracy rzeszy ludzi, towarzyszyły temu bardzo obfite emisje nie tylko CO2, ale i wielu szkodliwych substancji, jakie znajdują się w materiale drzewnym.
OZE – fałszywa alternatywa
Epstein nie ukrywa sceptycyzmu wobec tzw. OZE, przede wszystkim energii opartej o pracę słońca i działanie wiatru. I tu nie chodzi o jakieś osobiste emocje twórcy CIP, ale w gruncie rzeczy o dość prostą analizę korzyści i zagrożeń wynikających z wykorzystywania OZE i towarzyszącą temu kalkulację ekonomiczną. Wnioski są jednoznaczne, OZE w formule opartej na energii słonecznej i wiatrowej nie stanowią w żadnym stopniu alternatywy wobec paliw kopalnych. A właśnie ten rodzaj energii jest podstawą każdej koncepcji uzasadniającej wyeliminowanie paliw kopalnych. Towarzyszy temu ogromna medialna ofensywa, w której mieści się wiele nieścisłości, niestety też manipulacji, a nawet kłamstw.
O poglądach Epsteina nt. energii słonecznej i wiatrowej można napisać odrębne bardzo obszerne opracowanie, w związku z tym skupię się na najistotniejszych elementach, które opisują rzeczywisty status OZE, jako potencjalnej alternatywy. Jedno istotne zastrzeżenie, że ten rodzaj OZE służy niemal wyłącznie produkcji energii elektrycznej. Technologie oparte na pracy słońca i wiatru do produkcji energii cieplnej są jeszcze w powijakach i jak na razie nie bardzo widać, by miało się to zmienić.
Jak się wydaje dwie najistotniejsze kwestie, zresztą mocno ze sobą powiązane to: realny koszt takiej energii i bezpieczeństwo systemów elektroenergetycznych. Pewnie każdy z nas wiele razy słyszał, jak to energia słoneczna i wiatrowa są najtańszym źródłem energii, a na pewno, tańszym niż pochodząca z paliw kopalnych. To oczywiście jest nieprawda. Po pierwsze, te rodzaje energii mogą funkcjonować w obiegu gospodarczym (tzn. w dużych wolumenach) wyłącznie tam, gdzie istnieją systemy wsparcia ze strony państwa. W 2021 r. energia słoneczna i wiatrowa stanowiły ponad 3% w światowym mikście energetycznym przy subsydiach na poziomie ponad 140 Mld USD!. Tu realnie nie istnieje rachunek ekonomiczny, szczególnie, że państwa (jako byt państwowy traktujmy też Unię Europejską) obok szeregu rodzaju bezpośrednich dopłat stosują różnego rodzaju przymusy, bo tym są de facto systemy kwotowania (np. określanie jaki % energii ma pochodzić z OZE). Te systemy wsparcia obejmują także zachęty podatkowe, specjalne ścieżki kredytowe, fundusze, dedykowane produkty ubezpieczeniowe etc. To wszystko kosztuje. Skoro ta energia jest tak tania, to dlaczego – pyta Epstein – zwiększanie jej udziału w ogólnym miksie zawsze powoduje wzrost cen prądu? Analizuje przykłady Danii i Niemiec, powszechnie uznawanych za liderów wprowadzania tych form OZE, a także Kalifornii najbardziej progresywnego stanu USA.
Ceny elektryczności dla gospodarstw domowych.
Źródło: U.S. Energy Information Administration; BDEW; California Energy Commission; Fraunhofer ISE.
Analizowany koszt to także konieczność ogromnych inwestycji w sieci elektroenergetyczne. Bo sprawą kluczową jest przesył energii, głownie pochodzącej z wiatru. Dobrym przykładem są Niemcy, gdzie jak wiadomo bardziej wietrzne są północne landy i tam też zlokalizowane jest gros elektrowni wiatrowych (plus farmy na Morzu Północnym). By system był bezpieczniejszy i zbilansowany ekonomicznie, konieczny jest przesył dużej części wyprodukowanej w ten sposób energii na południe kraju. A to wymaga tysięcy kilometrów sieci. Zresztą podobny problem jest też w Polsce. Tu tylko zasygnalizuję problem magazynów energii, ogromnych nakładów i technologii dziś jeszcze nieadekwatnych do wyzwań.
No i kwestia kosztów, które nie są ujmowane w zestawieniach wydatków produkcji energii. Epstein nazywa ten proceder „niekompletnym księgowaniem kosztów”. To zgrabny eufemizm, ale wskazuje na powszechną ucieczkę zwolenników OZE od uczciwej dyskusji o realnych kosztach, by wymienić tylko:
- ogromne powierzchnie, jakie trzeba przeznaczyć na elektrownie wietrzne i farmy fotowoltaiczne;
- nakłady na inwestycje;
- bardzo kosztowny proces wydobywania i przetwarzania niezbędnych zasobów (tzw. pierwiastki ziem rzadkich), strat dla środowiska związanych z wydobywaniem tych zasobów;
- strat dla środowiska związanych z eksploatacją (np. ptaki, które giną od pracy wirników) czy trudnościami z rekultywacją zużytych podzespołów;
- wspomniane powyżej koszty budowy i obsługi sieci;
- last but not least koszty utrzymywania w gotowości, uruchamiania, wygaszania niezbędnej infrastruktury energetyki konwencjonalnej, opartej głównie na paliwach kopalnych!
To jest też drugi ze wspomnianych kluczowych elementów dyskusji o energii słonecznej i wiatrowej, bezpieczeństwo systemów elektroenergetycznych. Truizm, ale energetyka oparta o słońce i wiatr charakteryzuje się dużą niestabilnością. A to dla systemów elektroenergetycznych jest największym zagrożeniem. Brak stabilności, to brak kontroli nad systemem, a to potęguje ryzyko awarii. A awarie w systemie elektroenergetycznym to jak, zaburzenie układu nerwowego u człowieka. Konsekwencje mogą być nieobliczalne. Dlatego system musi być utrzymywany w stanie stabilnym, nie liczą się koszty, bezpieczeństwo ponad wszystko. Im większy udział niestabilnych OZE w generacji energii elektrycznej, tym konieczność utrzymywania w gotowości większych mocy w źródłach stabilnych. Uruchamianie, wygaszanie w rytm wiatru, słońca albo ich braku kosztuje. Bardzo dużo. To jest też szybsze zużywanie się jednostek i większe koszty konserwacji i napraw. To są m.in. te dodatkowe, ogromne koszty funkcjonowania OZE. Jak często słyszymy o tym przy okazji kolejnych peanów nt. energii solarnej czy wiatrowej?
Jest wiele przykładów, jak kosztowna i dolegliwa dla gospodarki i obywateli jest niestabilność systemu opartego na energii solarnej i wiatrowej. Epstein pisze o przerwach w dostawach prądu w Kalifornii latem 2020 r. i Teksasie zimą 2021 r. W Europie Niemcy szczególnie obficie zbierają kolejne negatywne doświadczenia. Mają nawet określenie na sytuację braku generacji energii z wiatru i słońca – dunkelflaute. Co raz częstsze niedobory mocy, szybujące ceny energii elektrycznej na giełdzie (12 grudnia 2024 r. – 936 Euro za 1MWh) to już jest stan permanentny. Co ciekawe, to jest nie tylko problem Niemiec. W połowie grudnia ub.r. media zelektryzowała informacja, iż w ramach koalicji rządowej w Norwegii rozważa się odłączenie od systemu połączeń elektroenergetycznych z Danią. W tle tej decyzji wysokie ceny energii elektrycznej wynikające z niestabilności systemu w Niemczech. A pamiętajmy, że to właśnie Niemcy szczycą się pozycją czempiona we wprowadzaniu OZE do energetyki. W 2023 r. wg. danych Instytutu Fraunhofera. było to ok. 45% udziału OZE z słońca i wiatru w krajowej produkcji energii elektrycznej brutto.
Energia słoneczna i wiatrowa w Niemczech w trakcie 17 tygodnia 2020 r.
Źródło: Bundesnetzagentur SMARD
Klimatyzm
Wbrew czarnej legendzie, zwolennicy eksploatacji paliw kopalnych nie są przeciwnikami ochrony środowiska. Tym niemniej Epstein i wielu innych, w tym niżej podpisany, to zdecydowanymi przeciwnicy tego, co popularnie nazywa się klimatyzmem. Jakąś parareligijną emocją, ideologią, która ponad wszystko zaczęła stawiać dość wybiórczo rozumianą ochronę środowiska. Często, właściwie zawsze, kosztem człowieka i rozwoju gospodarczego. Epstein nazywa to antyhumanizmem, ja przywołałbym prace Klubu Rzymskiego, gdzie bodaj pierwszy raz pojawiło się hasło, a raczej idea Degrowth, w największym skrócie, działań polegających na hamowaniu rozwoju gospodarczego . To w tych kręgach rodziły się teorie o człowieku, jako największym szkodniku, którego rosnąca populacja wprost zagraża całej planecie. To myśliciele Klubu Rzymskiego inspirowali zbrodniczą politykę „jednego dziecka” w Chinach. Warto przypomnieć, że Klub Rzymski miał duże zasługi w promowaniu Grety Thunberg i podobnych jej postaw.
Tania i efektywna energia będąca motorem wzrostu w sposób oczywisty stała się głównym wrogiem tej antyrozwojowej filozofii. A idealnym narzędziem wykorzystywanym do zwalczania idei korzystania z paliw kopalnych stał się dwutlenek węgla, którego emisja immanentnie towarzyszy eksploatacji węgla czy gazu. Co ciekawe Epstein nie twierdzi, że zwiększona emisja dwutlenku węgla nie ma żadnego wpływu na zmiany klimatu. Podobnie zresztą jak inni słynni, przepraszam ale wyjątkowo użyję tego fatalnego określenia, „denialiści klimatyczni”, jak Steven Koonin., Michael Shellenberger czy Bjorn Lomborg (ja jestem bardziej sceptyczny). Ale domaga się stanowczo, podobnie jak wspomniani eksperci, by dyskusja o zmianach klimatu, w tym o ewentualnym wpływie CO2 była prowadzona z poszanowaniem zasad elementarnej uczciwości z niezbędnym w tym kontekście przedstawieniem pełnej wiedzy, bez manipulacji i koniecznie ze wskazaniem oprócz ryzyk i zagrożeń, także korzyści wynikających ze zwiększonej emisji gazów cieplarnianych. To dotyczy przecież losu miliardów ludzi, szczególnie cierpiących biedę.
Czy nadchodzi Armagedon
Nim zastanowimy się nad potencjalnymi korzyściami z ocieplenia klimatu i zwiększonej emisji CO2, trzeba wraz z autorem rozstrzygnąć jedną, fundamentalną sprawę: odpowiedzieć na pytanie, czy grozi nam klimatyczny Armagedon? Ile razy słyszeliśmy o nadchodzącym końcu świata? Ile wyznaczano kolejnych dat, po których miały nastąpić, jeżeli nie apokaliptyczne wydarzenia, to przynajmniej miały być uruchamiane nieodwracalne fatalne procesy klimatyczne? Ile słyszeliśmy, że po którymś tam roku to już nieodwołanie cała energia musi(!) być generowana przez tzw. OZE a paliwa kopalne muszą przejść do lamusa? A każda kolejna katastrofa klimatyczna to oczywisty dowód szkodliwego wpływu człowieka/paliw kopalnych/CO2 i wynikającego z tych czynników globalnego ocieplenia? Sam słyszałem podobne wynurzenia od, wydawało się, poważnych ludzi z branży energetycznej w trakcie oficjalnych wystąpień.
Uspokójmy więc: apokalipsy nie będzie, by odwołać się do tytułu wspominanej książki Michaela Shellenbergera. I Epstein i wielu innych ekspertów, w tym naukowcy specjalizujący się w badaniu klimatu, udowadniają, że nie obserwujemy żadnych tendencji, które uzasadniałyby wystarczająco tezę, że zmierzamy do katastrofy. Analizując szczegółowo statystyki możemy zauważyć, że nie notujemy wyraźnego wzrostu gwałtownych i katastrofalnych zjawisk klimatycznych w najistotniejszych kategoriach. Ani powodzi, ani katastrofalnych wiatrów, ani… suszy. Bardzo irytujący są ignoranci lub obsesjonaci, którzy każdą kolejną powódź, choćby ostatnią z września ub.r. na Dolnym Śląsku, traktują jako koronny dowód negatywnego wpływu człowieka na klimat?! Przecież takie zjawiska towarzyszyły ludzkości zawsze, wystarczy sięgnąć do źródeł historycznych. Za to można wykazać, że wzrost kosztów materialnych katastrof klimatycznych, szczególnie powodzi, to bezpośredni efekt wzrostu wartości infrastruktury i rozszerzającej się przestrzennie cywilizacji, często w miejscach niebezpiecznych np. na terenach zalewowych. To tzw. efekt „rozszerzającej się tarczy”. Koszty materialne więc rzeczywiście rosną, ale przypominam, śmiertelność w ostatnich blisko stu latach spadła z tego powodu o 98% (patrz przypis 5), to znaczy, że znacznie lepiej adaptujemy się do takich zjawisk i lepiej chronimy to co najważniejsze, życie. Ale jest jeszcze jeden ciekawy aspekt: wartość szkód, owszem rośnie, ale maleje w stosunku do rosnącego PKB.
Warto podkreślić, iż obecna epoka biorąc pod uwagę parametry klimatyczne nie jest jakoś szczególna nie tylko z powodu liczby gwałtownych zjawisk klimatycznych, ale także: średniej globalnej temperatury, poziomu CO2 i poziomu mórz. Abstrahując od wszystkich skomplikowanych kwestii i problemów z metodologią badań tych parametrów w minionych wiekach i epokach (to oczywiście duży problem i trzeba podchodzić do wszelkich danych historycznych z pewną ostrożnością), to widzimy, że obecne poziomy nie są najwyższe historycznie. A biorąc pod uwagę średnią temperaturę i poziom CO2 to jesteśmy daleko od pozycji maksymalnych. Warto zauważyć, że przy dużo wyższej temperaturze i poziomie CO2 życie na Ziemi rozwijało się bujnie, także po pojawieniu się człowieka, a z katastrofalnymi upałami mieliśmy do czynienia także przy niższych średnich temperaturach i niższym poziomie CO2 w atmosferze.
Geologiczna skala czasu: stężenie CO2 i fluktuacja temperatur.
Źródło: Nasif Nahle (2009); C.R. Scotese (2002); W.F. Ruddiman (2011); Pagani et al. (2005)
Jeżeli spojrzymy na poziom mórz i oceanów, to okaże się, że notujemy tu stały wzrost od… tysięcy lat! I w ostatnich dekadach obserwujemy raczej tendencję hamowania przyrostu wody. A przecież, gdyby wsłuchać się w alarmy „klimatystów” proces wzrostu poziomu mórz powinien być gwałtowniejszy od momentu zwiększonej dzięki działalności człowieka emisji gazów cieplarnianych.
Zmiana poziomu mórz w Holocenie.
Źródło: Robert A. Rohde, Global Warming Art. Project.
To oczywiście nie powód do twierdzenia, że problemu zupełnie nie ma, ale to wskazuje bezsprzecznie, że klimat zawsze podlegał zmianom we wszystkich analizowanych parametrach. Sprawą do odrębnej dyskusji jest dlaczego tak się dzieje. Bo chyba oczywiste dla każdego jest, że czynników wpływających na klimat jest bardzo dużo i tylko ludzie skrajnie niemądrzy lub nieuczciwi mogą twierdzić, że jest inaczej. Podobnie, wiele jest teorii próbujących dać nam odpowiedź (choćby te, które wskazują na aktywność Słońca).
To pozwala, by na wzrosty (zwłaszcza tendencje wzrostu) we wszystkich badanych segmentach, patrzeć z pewnym spokojem, a na pewno, bez histerii. Tak samo, fundamentalna przy tych rozważaniach, kwestia przyczyniania się człowieka, w szczególności przez zwiększoną emisję gazów cieplarnianych, na gwałtowne zjawiska pogodowe i na zmianę klimatu, jest sprawą otwartą. Bo przesądzających dowodów, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie dostarcza również IPCC. Epstein i inni eksperci poświęcają temu bardzo dużo uwagi. Nie wchodząc w szczegółowe omawianie manipulacji i rozdźwięku między Raportami IPCC a późniejszymi streszczeniami i medialnymi omówieniami, to należy podkreślić, iż IPCC wielokrotnie używa formuły, iż „nie ma przekonujących dowodów”, że działalność człowieka wpływa bezpośrednio na określone zjawiska np. „że działalność człowieka wpłynęła na trendy w suszach meterologicznych w większości regionów”. I podobnie przy omawianiu powodzi, burz tropikalnych, wymierania gatunków czy wpływu działalności człowieka na poziom podnoszenia się oceanów w najbardziej pesymistycznych wariantach. Właściwie mało jest stwierdzeń, za to bardzo dużo sformułowań spekulatywnych. Czyli nawet IPCC w części analitycznej swojej działalności, nie wskazuje jednoznacznie, że wzrosty temperatury, CO2, czy poziomu oceanów, prowadzą planetę do katastrofy.
Czy ocieplenie klimatu może być korzystne
Pomijając dalszą analizę obszernych rozważań autora na temat CO2, jego wpływu na klimat, licznych manipulacji, jakich dopuszczają się „wyznaczeni eksperci” działający i w ramach IPCC i innych organizacji i chwalebnej roli tych, którzy z manipulacjami walczą, bo temat ten dopomina się odrębnego tekstu, chciałbym się skoncentrować na tak często pomijanej kwestii, a która jest ważnym elementem aktywności Epsteina, tj. potencjalnymi korzyściami ze zwiększonej emisji CO2 i domniemanego procesu ocieplania się klimatu. Przyznają Państwo, że dla wielu, to klimatyczna herezja, chyba gorsza niż sam „denializm”. Gorsza, bo wchodzi na pole zdominowane dotąd przez całą tę ogromną machinę udowadniania nam, że zwiększone emisje gazów cieplarnianych to samo zło.
Epstein stawia fundamentalne pytania:
- Czy przedmiotowe procesy mają tylko negatywne konsekwencje?
- Czy mogą być z nimi związane korzyści dla ludzkości?
- Czy kalkulacja wszystkich okoliczności może wykazać, że są to zjawiska w sumie o pozytywnym wymiarze?
- A może większa biegłość cywilizacji w radzeniu sobie z problemami (przypomnę: postęp fundowany tanią i efektywną energią z paliw kopalnych), pozwoli nam procesy te okiełznać i minimalizować wszelkie negatywne konsekwencje?
Czy w debacie o ewentualnym wpływie CO2 na klimat, słyszą Państwo te lub podobne pytania? Czy otrzymujemy choćby szansę byśmy się nad tym zastanowili?
Założyciel CIP dostarcza bardzo wielu argumentów, by zmącić jednowymiarowy obraz kreowany przez „wyznaczonych ekspertów” i klimatystów. Sprawa pierwszej wagi, ludzkie życie. Epstein odwołuje się do pracy Lomborga, który wykazuje, iż co roku więcej ludzi umiera w wyniku niskich temperatur, niż wysokich. Szczególnie cennym źródłem są badania zespołu pod kierownictwem Antonio Gasparriniego opublikowane piśmie „Lancet” w 2015 r. Badacze przeprowadzili bodaj największe w historii badania zgonów: 74 mln przypadków, w 384 lokalizacjach w 13 krajach (ważne leżących w różnych strefach klimatycznych). Wyniki były zaskakujące: wysokie temperatury odpowiadały za 0,42% przypadków śmierci, a niskie za 7,29%, czyli ponad 18 razy więcej! Lomborg omawia jeszcze przypadek Indii (nie ujętych w przedmiotowych badaniach). I nawet tam jest dysproporcja między liczbą ofiar wysokich i niskich temperatur. Rocznie z powodu ekstremalnie wysokich temperatur umiera tam około 25 tys. ludzi, a bardzo niskie temperatury powodują śmierć ok. 50 tys. osób. A już zupełnym zaskoczeniem jest to, że jeszcze więcej ludzi umiera z powodu umiarkowanego chłodu, bo jest to blisko 600 tys. osób. Cóż, nie trzeba chyba wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że przy ocieplającym się klimacie, te statystyki będą się zmieniać na korzyść życia ludzi.
Ale cieplejszy klimat i większa obecność CO2 w atmosferze to, ponad wszelką wątpliwość; bujniejszy rozwój roślinności. Trochę o tym zapominamy, ale CO2 jest koniecznym czynnikiem fotosyntezy, jednego z najważniejszych procesów kształtujących życie na Ziemi. Ta przemiana biochemiczna powoduje rozwój roślin i dostarcza tlen do atmosfery. Ergo: więcej CO2 to więcej roślin i więcej tlenu w atmosferze. Większa dostępność roślinności to więcej pożywienia dla zwierząt, więcej ogniw i więcej łańcuchów pokarmowych. To wreszcie lepsze możliwości rozwoju rolnictwa (niezależnie od zdobyczy cywilizacyjnych wspierających jego rozwój). Wspomniani wcześniej eksperci Klubu Rzymskiego rysując na przełomie lat 60 i 70 katastroficzne scenariusze wskazywali na realne ich zdaniem zagrożenie głodem i problemy z produkcją żywności. W 1972 r. ludzi było ok. 3,85 mld, teraz jest to już ponad 8 mld. Problem głodu, choć wciąż realny, to w odniesieniu procentowym do całej populacji jest mniejszy niż 50 lat temu. A wśród jego przyczyn nie ma niewystarczających możliwości produkcji żywności przez ludzkość. Klimat i rozwój technologii możliwy m.in. dzięki postępowi napędzanemu paliwami kopalnymi (choćby tak znienawidzone przez klimatystów nawozy sztuczne) dają wystarczający potencjał w tym zakresie. A możliwości są dużo większe. Epstein przywołuje prace zespołu uczonych pod kierownictwem Craiga Idso, którzy m.in. prowadzili badania nad wzrostem roślin w zależności od różnych poziomów CO2 w otoczeniu.
Zdjęcie dzięki uprzejmości Craiga Idso, pokazuje jak rozwija się ta sama roślina przy różnym poziomie CO2 w otoczeniu, gdzie punkt wyjściowy to obecny poziom CO2 w atmosferze.
Statystyki zazieleniania się planety zdają się potwierdzać te przypuszczenia. Pierwsze dwie dekady XXI w. to globalny przyrost terenów zielonych równy powierzchni lasów Amazonki.
Już tylko jako ciekawostkę, zasygnalizuję teorię, o której wspomina Lomborg, iż istnieje korelacja między niższymi temperaturami a większą liczbą konfliktów zbrojnych.
Adaptacja – słowo klucz
Jak już wspomniałem, Epstein przyjmuje założenie, iż klimat w wymiarze globalnym ulega ociepleniu. Na ile intensywny to proces, to kwestia do dyskusji, a na pewno do dalszych badań. Jedną z przyczyn może też być zwiększona emisja CO2, ale pamiętajmy, że wszelkie daleko idące konkluzje w tym zakresie, w szczególności, że to wyłącznie gazy cieplarniane pochodzenia cywilizacyjnego są powodem zmian klimatu nie mają uzasadnienia. Za dużo jest tu wątpliwości i ideologii, która zastępują naukę i zdrowy rozsądek. Tym bardziej, wszelkie katastroficzne wizje rozwoju sytuacji są, delikatnie mówiąc, nieuprawnione.
Te przekonanie potęguje jeszcze jedna, absolutnie kluczowa i wzmiankowana wcześniej okoliczność. Ludzka umiejętność adaptacji do trudnych warunków, w tym cywilizacyjna biegłość radzenia sobie z wyzwaniami klimatycznymi. Dwieście ostatnich lat bezprecedensowego rozwoju cywilizacyjnego, fundowanego tanią i efektywną energią z paliw kopalnych, nauczyło nas radzić sobie z większością gwałtownych zjawisk pogodowych. Oczywiście nie z każdym i nie w pełni, ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że dzisiaj mamy zdecydowanie więcej umiejętności niż kiedyś, a postęp w tym zakresie nie zwalnia. Radzimy sobie lepiej, bo także coraz więcej wiemy o klimacie i potrafimy z większą precyzją przewidywać różne zdarzenia.
Epstein wiele miejsca poświęca na pracowite opisywanie kolejnych przykładów rosnącej biegłości naszej cywilizacji radzenia sobie ze zjawiskami pogodowymi. Zachęcam, to ciekawa i cenna lektura (pisałem wcześniej o spadku śmiertelności – patrz przypis 5). Bo jeżeli przyjmiemy, że wraz ze wzrastającą globalnie średnią temperaturą, nasilą się gwałtowne zjawiska pogodowe (przypominam, nie potwierdzają tego dotychczasowe statystyki, a także raporty IPCC, więc uznajmy to wyłącznie za hipotezę roboczą), to właśnie ta szczególna umiejętność naszej cywilizacji i zadziwiająca zdolność adaptacji do zmieniających się warunków będzie mieć fundamentalne znaczenie.
Przy jednej kwestii zatrzymam się chwilę, mianowicie zagrożeniem jakie niesie ze sobą wzrastający poziom mórz i oceanów. I znów, abstrahując od wszystkich wątpliwości, różnic w przewidywaniach, rozbieżnych wnioskach etc. przyjmijmy, że proces ten będzie postępował, może nie w apokaliptycznych rozmiarach, ale w wymiarze uchwytnym statystycznie. I czy jesteśmy wobec tego bezbronni? A Holandia i setki już lat trudnej egzystencji człowieka z morzem? Tysiące kilometrów kwadratowych ziemi wydartej morzu. Ta skomplikowana sieć budowli, coraz wymyślniejszej infrastruktury stwarzającej warunki dla gospodarki, ale przede wszystkim dającej bezpieczeństwo. Pięćdziesiąt procent powierzchni kraju leży mniej niż metr ponad poziom morza, a ok. 1/8 położona jest poniżej poziomu morza, nawet ponad 6 m. (powierzchnia to ok. 41,5 tys. km2). Jak konkluduje Epstein: „Nic – za wyjątkiem woli i kosztów – nie powstrzymuje innych krajów przed zbudowaniem tego typu infrastruktury. Im niższy koszt pracy maszyn, tym łatwiej kraje na całym świecie mogą budować systemy ochrony przeciwpowodziowej”. Jeżeli uwzględnimy, jak ogromne środki marnotrawimy na nieprzemyślane inwestycje mające rzekomo chronić nas przed zmianami klimatu, to powyższa myśl nie powinna dotyczyć skali wydatków, tylko racjonalniejszego ich wydatkowania. W tym kontekście ciekawie brzmi informacja, podana za Lomborgiem, iż obecnie ok. sto dziesięć milionów ludzi żyje na świecie poniżej poziomu przypływu mórz. Czy to oznacza, że ich życie jest cały czas w niebezpieczeństwie? A może potrafiliśmy się do tej sytuacji adoptować i ustabilizować bezpieczeństwo tych ludzi na mniej lub bardziej akceptowalnym poziomie i przedmiotową umiejętność wniesiemy i twórczo rozwiniemy w kolejnych dekadach?
Jak dyskutować o paliwach kopalnych. Cztery prawdy Epsteina
Kto wie, może największą trudnością dla wszystkich obrońców paliw kopalnych jest umiejętność skutecznego dowodzenia racji. To wyzwanie, szczególnie przy tak silnej kampanii zniechęcającej do węgla, gazu ziemnego i ropy naftowe. Trudność wzrasta, gdy zważymy, jak często przeciwnicy dopuszczają się manipulacji, niezależnie czy reprezentują rządy, szacowne uczelnie, poważane organizacje międzynarodowe, najpoważniejsze media, a sami legitymują się tytułami naukowymi. Tak, jest to nie lada wyzwanie, ale Epstein dowodzi, że nie przekracza to naszych możliwości. W ostatniej części książki daje o sobie znać wielki zapał autora do walki o uczciwą debatę ws. paliw kopalnych. Widać też, jak filozoficzne przygotowanie Szefa CIP i głębokie przekonanie do idei wolności dają ogromne wsparcie w tej pracy.
Epstein przedstawia tu swój program. Program na lepsze dziś i jutro. Obszerny, wielowątkowy, wartościowy, który dobrze opisuje tytuł rozdziału: „Maksymalizowanie ludzkiego dobrobytu poprzez wolność energetyczną”. Ale równie cenne, może nawet cenniejsze jest przedstawienie czytelnikom szeregu wskazówek, jak rozmawiać, jak określać warunki dyskusji, jak argumentować, wreszcie, jak skutecznie przekonywać do paliw kopalnych. Nie będę zdradzał szczegółów tez programowych, choć przecież wielu możemy się domyślać i praktycznych rad, niech będzie to kolejna zachęta do sięgnięcia po książkę. Zakończę omawianie pracy Epsteina, przedstawieniem w wersji skróconej, czterech – jak to definiuje autor – fundamentalnych prawd o paliwach kopalnych:
- Niezrównana pod względem efektywności kosztowej, energia zapewnia miliardom ludzi bezpieczeństwo przed zagrożeniami klimatycznymi i szansę lepszego życia.
- Świat wciąż jest miejscem trudnym do życia dla miliardów ludzi, którzy zmagają się z deficytem efektywnej kosztowo energii.
- Żadna kombinacja innych rozwiązań nie może zastąpić paliw kopalnych, jako najefektywniejszego źródła energii (na pewno nie energia słoneczna i wiatrowa).
- Emisje CO2 (o ile wpływają na proces ocieplania się klimatu – dop.PP), nie prowadzą do globalnej katastrofy, a ludzkość potrafi i będzie potrafiła w przyszłości obronić się przed ewentualnymi negatywnymi konsekwencjami.
Cała naprzód!
Wielu ekspertów, komentatorów uwielbia snuć prognozy na temat tego, co nas czeka. Często jest to odpowiedź na oczekiwania ludzi. Nie lubimy niepewności, boimy się jej, szczególnie w trudnych czasach, gdzie co i raz słyszymy o jakimś kryzysie, wojnie. Media, politycy wczuwają się w ten nastrój potęgując jeszcze stan niepewności, strachu mając z tego tytułu, o czym dobrze wiemy, duże korzyści. Gorzej, bo metoda dystrybucji strachu zaczyna być stosowana coraz częściej i wykorzystywana w różnych dziedzinach naszego życia. Przykładów mamy aż nadto, wystarczy wspomnieć epidemię Covid-19. Oczywiście ze strachem, dystrybuowana jest też recepta, niczym w słynnej reklamie szamponu – dwa w jednym. A, że rozwiązanie może być fałszywe? Ba, sam strach był nieuzasadniony? To już nieistotne, tak jak nieważne są te wszystkie chybione prognozy na temat przyszłości ogłaszane przez wszelkiej maści komentatorów.
Jak w soczewce wszystkie te kwestie skupiają się w dyskusji o transformacji energetycznej. Jest i strach, są katastrofalne scenariusze przyszłości, są wreszcie „oczywiste” recepty. Można tylko zapytać, a gdzie jest prawda i gdzie jest realny interes społeczny? Jak się obserwuje mainstreamową dyskusję o energetyce można ze smutkiem odpowiedzieć: chyba gdzieś się zawieruszyły. Na szczęście, to zaczyna się zmieniać. Nie mam żadnych wątpliwości, że jest to zasługa takich ludzi, jak Alex Epstein. To rzecz jasna wpisuje się w szerszy trend zmiany nastrojów społeczeństw Zachodu, gdzie najbardziej widomym przejawem było zwycięstwo Donalda Trumpa w USA. Tym niemniej, proste zwekslowanie zmiany tonu dyskusji o energetyce na nowy trend polityczny, działoby się to z krzywdą dla Epsteina i innych.
A uczciwa dyskusja jest konieczna. Stoimy u bram kolejnej rewolucji, teraz związanej z rozwojem sztucznej inteligencji, każdy niemal dzień przynosi informacje o planach budowy kolejnych data center. Potrzebujemy w związku z tym więcej, dużo więcej mocy i energii elektrycznej. Wiemy, że z przyczyn technologicznych, rozwiązaniem nie jest energia słoneczna i wiatrowa. Widzimy też, że dyskusja o szkodliwości zwiększonych emisji CO2 jest, przynajmniej, niejednoznaczna w konkluzjach. Ale nawet, jeżeli zgodzimy się, że emisje CO2 należy ograniczać, to jaki to ma sens, kiedy tak wiele państw to ignoruje. Właśnie ukazał się raport IEA na temat węgla w 2024 r. z prognozą do 2027 r. I co za zaskoczenie, światowe zużycie rośnie! Do 8,77 mld ton, co stanowi wzrost rok do roku o 240 mln ton. Absolutnym hegemonem są Chiny, które zwiększyły zużycie węgla do 4,9 mld ton, a od 2021 r. zużycie wzrosło tam o ponad 1,2 mld ton! Jaki sens ma w związku z tym ograniczanie zużycia paliw kopalnych w Polsce i UE, kiedy same Chiny zwiększają zużycie węgla w gargantuicznych rozmiarach? A Indie, a inne państwa w Azji? Obecnie w Azji (głównie w Chinach) trwają procesy inwestycyjne ponad… 900 elektrowni! A może Chińczycy, Hindusi wiedzą, że rozwój cywilizacyjny jest możliwy dzięki paliwom kopalnym? Owszem, inwestują w energię słoneczną i wiatrową, ale gospodarkę fundują na paliwach kopalnych. Czyżby byli mądrzejsi od polityków w UE? No właśnie…
Są mądrzejsi jeszcze przynajmniej z jednego powodu. Wiedząc, że paliwa kopalne są motorem rozwoju, właśnie w taki sposób wspierają biedniejsze państwa Afryki i Ameryki Południowej. Dostarczając tanią i efektywną energię, a nie dobroczynność i jedynie słuszną, zdaniem ofiarodawców z Zachodu, ideologię. Biedni chcą mieć szansę wyjść ze swojej biedy, a nie otrzymywać jałmużnę albo połajanki o ratowaniu planety. I znów pytanie: komu bardziej wdzięczni będą mieszkańcy Afryki? No właśnie…
Wydaje się, że Trump i jego ekipa (gdzieś tam z Epsteinem w tle) to rozumieją i stąd m.in. odkurzone dawne hasło Republikanów„Drill, baby, drill”. Trump i jego zespół rozumieją też, że rezygnacja z paliw kopalnych dziś, ale i w przewidywalnej przyszłości, oznacza katastrofę.
Zakończmy więc, a jakże, cytatem z Epsteina: Co począć z paliwami kopalnymi? Cała naprzód!
O autorze:

Paweł Przychodzeń (ur. 1971) Przedsiębiorca, prawnik, menedżer z dużym doświadczeniem na stanowiskach kierowniczych w administracji państwowej i państwowym sektorze gospodarczym. Ostatnio wiceprezes PGNiG Termika S.A, właściciela największych elektrociepłowni w Polsce (obecnie Orlen Termika S.A.). Wiele lat prowadził działalność ekspercką, doradczą i szkoleniową głównie w zakresie zamówień publicznych i realizacji dużych projektów infrastrukturalnych; w tym zakresie autor licznych publikacji i komentarzy prasowych. Współpracował z agendami NSZZ „Solidarność”, Fundacją Republikańską, ekspert komisji sejmowych. Od lat zaangażowany w działalność społeczną, na studiach m.in. działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Interesuje się historią, szczególnie II Wojną Światową i XX w., piłką nożną (kibic Legii Warszawa) i filmem polskim.
Żonaty, czworo dzieci. Okruchy czasu wolnego dzieli między oglądaniem meczy piłkarskich i nadrabianiem zaległości książkowych.