Gdy zestawimy ją z innymi datami narodowymi – 3 maja, 11 listopada, 15 sierpnia – to właśnie 1 sierpnia zdaje się mieć najwięcej emocjonalnego i tożsamościowego ładunku. Nie dlatego, że Powstanie Warszawskie „było zwycięskie”. To twierdzenie ahistoryczne. Przeciwnie – bo było tragiczne, bo zrodziło się z desperacji, bo było przejawem zbiorowej decyzji o walce o wolność.
Właśnie dlatego warto wspierać postulat, by ten dzień uczynić ustawowo wolnym od pracy. Po raz pierwszy realna polityczna decyzja w tym kierunku zapadła w kwietniu 2025 roku – Komisja ds. Petycji Sejmu poparła projekt obywatelski zmierzający do uczczenia tej daty poprzez dzień wolny. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ma wydać opinię, ale nawet jeśli będzie pozytywna, zmiana nie wejdzie w życie wcześniej niż w 2026 roku.
Dlaczego w ogóle warto o to zabiegać?
Symbol większy niż spór
Powstanie Warszawskie przetrwało dekady politycznych prób rozbicia jego znaczenia. W czasach PRL-u – marginalizowane lub wyśmiewane jako „reakcyjny zryw”. Po 1989 roku – atakowane z dwóch stron: z jednej przez liberalno-lewicowych krytyków „bohaterszczyzny”, z drugiej przez prawicowych realistów historycznych, którzy widzą w nim tragiczną pomyłkę polityczną.
A jednak – jak pokazuje tegoroczna rocznica – symbol przetrwał wszystkie te fale. Syreny wyją nie tylko w Warszawie. Uroczystości odbywają się w Szczecinie, Świnoujściu, Drawsku Pomorskim, Kołobrzegu, Stargardzie, na Śląsku i Podkarpaciu. We wszystkich dużych i wielu małych miastach. To już nie tylko lokalna pamięć, ale element ogólnopolskiej tożsamości.
I co ważniejsze – nie jest to tylko tradycja instytucjonalna. Ludzie przychodzą na obchody z własnej woli, często z dziećmi. Zakładają opaski. Śpiewają piosenki powstańcze. Dla wielu młodych to moment pierwszej autentycznej styczności z historią – nie z podręcznika, ale z przestrzeni publicznej.
Pamięć a rytuał – granica wyczerpania
Czy więc powstanie zasługuje na wolny dzień? Argument nie powinien być tylko symboliczny. Dzień wolny ma sens tylko wtedy, gdy nie stanie się pustym rytuałem. Historia zna przypadki świąt, które umierały, bo zostały zagospodarowane przez urzędowy banał i nijakość. Tak było z rocznicą 3 maja w czasach PRL-u i 11 listopada przez długi czas po transformacji.
Ale Powstanie Warszawskie ma inny status. Zbudowane na prawdziwej, przeżywanej wspólnocie – a nie tylko na paradowym rytuale – nie tylko przetrwało, ale wciąż rezonuje. W dużej mierze to zasługa konsekwentnej pracy pamięciowej prowadzonej od otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego w 2004 roku. Instytucji, która stworzyła nowy język narracji – łączący emocję, fakt, obraz i doświadczenie pokoleniowe.
Równocześnie jednak, jeśli nie pójdziemy o krok dalej – jeśli 1 sierpnia pozostanie jedynie dniem z silnym przekazem, ale bez formalnego uszanowania przez państwo w postaci dnia wolnego – to ryzykujemy, że za dekadę stanie się kolejną „uroczystością” obecną głównie w ramówkach telewizji.
Dzień wolny jako test państwa
Postulat uczynienia 1 sierpnia dniem wolnym nie jest tylko gestem wobec historii. To test na spójność państwowego podejścia do symboli. Skoro uznajemy, że ten zryw był najważniejszym aktem obywatelskiej odwagi XX wieku – to musi za tym pójść konkret. Dla współczesnego społeczeństwa, żyjącego w biegu, często w trybie „od rana do wieczora”, dzień wolny to realna możliwość uczestnictwa. Dla szkół – szansa na autentyczne, a nie wyłącznie formalne lekcje pamięci. Dla rodzin – moment na wspólną refleksję.
I nie chodzi o „dodatkowy weekend”. Nie chodzi też o fetyszyzowanie przegranych. Chodzi o zrozumienie, że pamięć zbiorowa nie przechowuje wyłącznie sukcesów, lecz również tych chwil, które ukształtowały naszą tożsamość. Nawet jeśli były tragiczne. A może właśnie dlatego.
Szerzej na ten temat pisze Wiktor Świetlik na łamach Interia.pl
