Długośmy na ten dzień czekali. Czekają nadal?

Długośmy na ten dzień czekali. Czekają nadal?

blank

Długośmy na te dni czekali…
Tych dni historia nie zapomni.
Gdy stary ląd w zdumieniu zastygł
I święcić będą nam potomni
Po pierwszym września – siedemnasty…

Ach, ten Kaczmarski. Nie ma go już ponad dwadzieścia lat wśród nas, został oblany kubłami pomyj przez środowiska, które dawniej się nim zachwycały. A ja – nie wnikając w jego życiorys – nadal go słucham i od nowa odkrywam. Praktycznie niewiele można już odkryć, ale… czasami sam nie wiem, co jest oczywiste, a co nie. Ja uczyłem się o dobrych Rosjanach, którzy – widząc upadek „pańskiej Polski” – weszli na jej tereny, aby ratować ludność ukraińską i białoruską, która tam na nich czekała jak na wyzwolicieli. Akurat ta druga część okazała się częściowo prawdą, ale to temat nie na dziś. Wydaje mi się, że wiedza na temat września 1939 roku jakaś tam jest. Ale przypatrzmy się przez chwilę temu, co wydarzyło się 41 lat później. A niby czemu? Ano właśnie.

Wrzesień 1939 i 1980

1 września 1980 roku Polska obudziła się w szoku. Władza komunistyczna, która dwa tygodnie wcześniej wydawała się niemożliwa do ruszenia, niemalże na klęczkach podpisała porozumienia z ludźmi, których dwa tygodnie wcześniej nikt nie znał. W kraju trwały strajki, nikt nie wiedział, co będzie dalej. Optymizm był ogromny, bo – jak powiedział wąsaty robotnik na bramie stoczni – wywalczono niezależne od władzy związki zawodowe.
1 września 1939 roku też był szokiem, ale z innych powodów. Przecież mieliśmy nie oddać ani guzika, a Francja z Anglią za chwilę miały ruszyć, ba – nawet polskie samoloty ponoć Berlin zbombardowały. Różnice między obydwoma wrześniami były ogromne, ale i podobieństwa też. Z jednej strony pewność zwycięstwa, z drugiej – niepewność jutra. Tyle że w przeciwnych proporcjach.
Jednak najważniejsza data to 17 września. W 1939 – definitywny finis Poloniae. W 1980 – przeciwnie.

Narodziny Solidarności

17 września 1980 do Gdańska zjechało się kilkudziesięciu przedstawicieli Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych. Nie było jeszcze „Solidarności”, nie było nawet zarejestrowanych NSZZ. Jedyny złożony do sądu wniosek o rejestrację pochodził z Huty Katowice. Były różne koncepcje, co dalej.
Na szczęście przeważył pomysł Jana Olszewskiego, że powinien być jeden duży związek zawodowy. I kiedy koncepcja została przegłosowana, powstał dylemat co do nazwy. Niewyobrażalne, że zamiast „Solidarności” mógłby powstać związek np. o nazwie „Godność” czy „Walka”.
Podobno to Karol Modzelewski wystąpił z formalnym wnioskiem, aby nowy związek nazywał się Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Nazwę zaczerpnął z tytułu gazetki wydawanej w Stoczni podczas strajku. A jej pomysłodawcą miał być Krzysztof Wyszkowski.
I tak – o ile w 1939 roku między 1 a 17 września traciliśmy niepodległość – tak w 1980 roku społeczeństwo odzyskiwało podmiotowość. Daty są oczywiście zbiegiem przypadku, jednak takie zabawy historią bywają ciekawe intelektualnie, ale też pouczające.

Od Solidarności do wolnej Polski

Ten proces odzyskiwania podmiotowości przez społeczeństwo przeszedł w odzyskiwanie niepodległości. 17 września 1993 roku ostatni żołnierz sowiecki opuścił Polskę, która – mimo wszystkich niedoskonałości – stała się krajem niepodległym.
I nawet fakt, że chwilę później postkomuniści przejęli władzę, a Urban z butelką szampana, pokazujący język, palił wstydem dawnych działaczy podziemia – odbyło się to jednak w wyniku wolnych wyborów i woli społeczeństwa.
Podzielona prawica miała sumarycznie dobry wynik, ale każdemu zabrakło promili lub procentów i jedynym reprezentantem prawej strony w Sejmie był KPN. Ale to już wątek poboczny.

Symboliczna ciągłość

Dlaczego tak się stało? O tym napisano już dość dużo, jednak poniżej mały przyczynek.
Niemal dziewięć lat po powstaniu Solidarności, 12 września 1989 roku, powstał pierwszy nie(do końca) komunistyczny rząd, którego premierem został Tadeusz Mazowiecki. Siłowe resorty pozostawały w rękach komunistów, Polska nadal była PRL-em, za chwilę zaczęły płonąć stosy akt Służby Bezpieczeństwa, ale jednak panował jakiś entuzjazm.
To już 50 lat po 1939, który wydawał się bardzo odległy. Pamiętamy o Kiszczaku czy Siwickim, ale któż dziś przypomina sobie ministra zdrowia i opieki społecznej? Wiadomo – to resort, którym powinien kierować fachowiec, chociaż po występach Izy Leszczyny, jak to kiedyś było w piosence: „nie dziwi nic”.
Ale nie o fachowość tu chodzi, a o nazwisko. Otóż owym ministrem został Andrzej Kosiniak-Kamysz, wywodzący się z ZSL, wiceminister rządu Rakowskiego. Niby nic – bo co w tym może być ciekawego?
Wiadomo, że co prawda zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa i dzieci za rodziców nie odpowiadają, ale jakiś symbol ciągłości od PRL do III RP to jednak jest. Nie krytykuję Pana Kosiniaka seniora – nie wiem, czy był dobrym ministrem – jednak bycie w aparacie władzy przed 1989 rokiem jakoś mi sympatii do niego nie przysparza.
I pewnie nawet bym nigdy nie wrócił wspomnieniami do jego postaci, gdyby nie obecny wicepremier junior – Władysław. Przecież jest z tej samej partii co tatuś, więc nie w kontrze do „zielonego” ZSL-owskiego komunisty wszedł do polityki, tylko tata mu tam karierę utorował.
To nie przypadek Antoniego Zambrowskiego czy Józefa Orła, którzy wchodzili do polityki odcinając się od tego, co robili ich rodzice.
Nie chodzi mi o to, czy Kosiniak junior jest zły czy dobry – to inny temat. Tu raczej pokazuję naszą niepodległą Rzeczpospolitą i jej przyzwolenie na kariery „resortowych dzieci”, choć to może nie jest klasyczny przypadek.
Chcemy IV RP, ale czy my na pewno mamy trzecią? Czy to niepodległa zewnętrznie (wiem, wiem – tu też można dyskutować), ale zainfekowana PRL-em wewnętrznie Rzeczpospolita?
Czy to ważne pytanie? Wydaje mi się, że bardzo ważne. I trzeba je stawiać dobitnie.

Autor tekstu
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

Wyszukiwarka
Kategorie
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank