Zielony Ład, mający doprowadzić Europejczyków do szczęśliwego i zdrowego życia w środowisku wolnym od zanieczyszczeń, sprowadza się obecnie do opodatkowania wszystkich, którzy wykorzystują paliwa kopalne (węgiel, ropę i gaz) do produkcji energii i ciepła. Najistotniejszym elementem tego systemu jest ETS – konieczność zakupu uprawnień do emisji CO₂, czyli opłaty wyliczanej „od dymu z komina”.
W 2024 roku emisja CO₂ objęta systemem EU ETS przez polskie przedsiębiorstwa energetyczne i energochłonne została wyliczona na 149,9 mln ton – i od tej wartości zostały one opodatkowane. Uprawnienia do emisji emituje Polska, ale można je również kupować od innych państw UE lub funduszy wspierających Zielony Ład.
W ubiegłym roku Polska zarobiła 3,843 miliarda euro na sprzedaży uprawnień do emisji CO₂, czyli ponad 16 mld złotych. Jednak ich liczba – 59,3 mln sztuk – była dalece niewystarczająca wobec rzeczywistych potrzeb.
Najlepszym przykładem jest Polska Grupa Energetyczna – największy producent energii elektrycznej w kraju. Jak wynika z jej sprawozdania za rok 2024, była zmuszona umorzyć (czyli zapłacić za) 58,9 mln ton CO₂ o wartości bilansowej 24,4 mld złotych – czyli więcej, niż w tym okresie zarobił polski budżet!
Deficyt uprawnień wyemitowanych przez Skarb Państwa i zasilających budżet, w stosunku do krajowego zapotrzebowania, tylko w roku 2024 wyniósł ponad 50 mld złotych. Tyle polscy konsumenci zapłacili w rachunkach za uprawnienia, których zakup zasilił inne państwa europejskie lub tzw. zielone fundusze UE.
Aby było jeszcze dosadniej – w samej PGE koszt opłaty za ETS stanowi aż 62% kosztu sprzedaży 1 MWh energii elektrycznej.
Postronny obserwator powie: „bandyterka” i okradanie obywateli – ale to nieprawda. To przemyślany, biznesowy pomysł na uruchomienie maszynek do zarabiania pieniędzy, jakimi dysponują światowe banki i fundusze inwestycyjne. Gdy w 2007 roku UE raczkowała z projektem rozwoju odnawialnych źródeł energii, pojawił się sojusznik potężniejszy niż wszystkie unijne instytucje – światowe fundusze inwestycyjne, które przeczuwały, że niebawem pęknie bańka spekulacyjna na giełdach (co nastąpiło w 2008 roku wraz z upadkiem banku Lehman Brothers). Wykreowano silne dążenie do zeroemisyjności UE, walkę z CO₂ oraz „klimatyzm” jako nową ideologię.
Od tego momentu pieniądze zaczęły płynąć szerokim strumieniem – za pośrednictwem unijnych instytucji – do funduszy inwestycyjnych, drenując europejską gospodarkę i kieszenie jej obywateli. Szacuje się, że negatywne skutki dla wzrostu gospodarczego strefy euro wynoszą nawet do 5% PKB. Składają się na to: „ucieczka emisji” (czyli przenoszenie przemysłu energochłonnego poza granice UE), spadek możliwej produkcji przemysłowej, wzrost cen nośników energii oraz koszty dotowania odnawialnych źródeł energii. Stymulator rozwoju technologicznego, jakim miał być system ETS, przepoczwarzył się w nowotwór osłabiający gospodarkę europejską.
Mimo kryzysów, jakie w ostatnich latach dotknęły UE – zwłaszcza kryzysu energetycznego – nie widać końca tego szaleństwa Komisji Europejskiej, która jak mantrę powtarza swoje dążenie do neutralności klimatycznej. Na portalu Dobitnie informowaliśmy, że rozpoczęły się już aukcje uprawnień na rok 2027, związane z uruchomieniem ETS 2 – czyli obciążeniem podatkiem klimatycznym m.in. transportu i mieszkalnictwa, co istotnie podniesie koszty życia mieszkańców Europy.
Istnieją analizy eksperckie, według których wprowadzenie ETS 2 może doprowadzić do drastycznego wzrostu cen paliw – np. cena litra diesla może wzrosnąć o dodatkowe 60 groszy w 2027 r., osiągając poziom 8 zł w 2031 r. Podobnie, ceny węgla mogą wzrosnąć – z tytułu podatku klimatycznego – o 2,5 zł za kilogram do 2031 r., co oznaczałoby cenę tony węgla przekraczającą 3500 zł.
Szczególnie znacząca jest bierność władz polskich przy wdrażaniu regulacji związanych z ETS i Zielonym Ładem – jako sztandarowym projektem unijnym. Mimo że Polska – po Niemczech – jest największym krajem zmuszonym płacić za emisję, rząd nie podejmował istotnych działań neutralizujących ich negatywne skutki gospodarczo-społeczne. Od kilku lat liczba krajowych aukcji jest niewystarczająca względem potrzeb. I nie jest to wina wyłącznie obecnego rządu z tak „wybitnymi” specjalistkami jak obecne kierownictwo Ministerstwa Klimatu, ale i poprzedników.
Obecny rząd jedynie na potrzeby kampanii prezydenckiej używał retoryki sprzeciwu wobec rozszerzenia podatku klimatycznego, podczas gdy zaledwie rok wcześniej ochoczo akceptował jego wprowadzenie. Jak twierdzą znawcy problematyki, polska propozycja opóźnienia wprowadzenia ETS 2 o trzy lata – czyli „po wyborach parlamentarnych” – nie jest traktowana poważnie. Prace nad uruchomieniem ETS 2 od 1 stycznia 2027 roku idą pełną parą i dotyczą już wyłącznie kwestii technicznych.
Aby było straszniej – warto wspomnieć o przygotowywanych przez Komisję Europejską zmianach w przepisach dopuszczających wykorzystywanie biomasy i drewna w mieszkalnictwie, zwłaszcza indywidualnym. Zaostrzone normy emisyjne i techniczne de facto uniemożliwią stosowanie takich urządzeń do celów grzewczych (np. kominków).
Polska jako kraj i gospodarka najsilniej z państw UE odczuwa – i nadal będzie odczuwać – konsekwencje zaostrzania polityki klimatycznej. Wynika to ze struktury wytwarzania energii cieplnej i elektrycznej. Od obecnych władz państwowych nie ma co oczekiwać realnych działań prowadzących do zmiany kursu politycznego, polegającego na bezkrytycznym realizowaniu polityki Komisji Europejskiej.
Aby jednak nie było tak ponuro – mamy światełko w tunelu.
Wybór Karola Nawrockiego na Prezydenta RP może znacząco wpłynąć na kierunek polityki klimatycznej. Jego akcentowanie suwerenności energetycznej i sceptycyzm wobec Zielonego Ładu zwiększają szansę na blokowanie reform środowiskowych szkodzących Polsce. Choć kompetencje prezydenckie nie dają pełnej inicjatywy, to prawo weta oraz możliwość oddziaływania na debatę publiczną mogą w istotny sposób wpływać na przyszłość polityki klimatycznej w Polsce i tempo realizacji unijnych zobowiązań.
