Amerykański atak na Iran rodzi ryzyko całkowitego zaangażowania USA w Azji na lata. Coraz więcej poważnych mediów i światowych ośrodków analitycznych zwraca uwagę na to, że to moment by Polska postarała się o zgodę bądź to na udział w programie atomowym USA bądź nawet budowę własnego arsenału (za zgodą lub cichym przyzwoleniem Waszyngtonu), tak jak zrobiły to Izrael i de facto Japonia. Tyle, że z tym rządem jest to niemożliwe.
Nie chodzi o wypowiadanie traktatów czy otwarte deklaracje, ale o rozpoczęcie procesu strategicznego myślenia. W obecnych warunkach zbyt wiele państw zakłada, że tylko broń atomowa daje gwarancję przetrwania. Polska nie może być ostatnia, która się o tym przekona.
W niedawnym, szeroko komentowanym artykule The Wall Street Journal, zatytułowanym “The World’s New Nuclear Age”, autorzy ostrzegają: przekonanie, że broń jądrowa pozostanie w rękach nielicznych, jest złudne. Powoli, ale systematycznie pęka konsensus, który przez ponad 50 lat opierał się na traktacie o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i bezpieczeństwie opartym na gwarancjach USA.
Nadchodzi nowy wyścig nuklearny. Polska nie może udawać, że to jej nie dotyczy
Świat wchodzi w nową erę zbrojeń jądrowych. I to nie tylko w wymiarze ilościowym, lecz przede wszystkim politycznym: coraz więcej państw – również demokratycznych – rozważa, czy jedynym gwarantem przetrwania nie jest dziś własny potencjał atomowy. Polska, jako kraj frontowy NATO, musi tę debatę podjąć poważnie.
Jak zauważa WSJ, przykład Ukrainy – która po rozpadzie ZSRR oddała Rosji trzeci największy arsenał jądrowy świata w zamian za zapewnienia bezpieczeństwa – jest dziś symbolem porażki zachodnich gwarancji. Równocześnie Korea Północna, która konsekwentnie rozwijała swój program nuklearny mimo izolacji i sankcji, zyskała status nietykalnego agresora.
To porównanie, jak pisze również think tank RAND Corporation, stało się „paradygmatyczne” dla strategów w Tokio, Seulu, Rijadzie, a nawet Ankarze. Również The Hill, Al Jazeera i inne media międzynarodowe zaczynają traktować temat poważnie. To już nie jest akademicka dyskusja – to proces, który właśnie się rozpoczął.
W Azji, Japonia i Korea Południowa – dotąd najbardziej lojalni sojusznicy USA – coraz częściej mówią wprost o konieczności własnych zdolności odstraszania. Nie chodzi tylko o programy „nuclear sharing”, lecz o potencjalne złamanie NPT, jeśli sytuacja strategiczna się pogorszy. Japonia dysponuje technologią pozwalającą na szybkie wyprodukowanie broni jądrowej – tzw. „threshold capability”.
Iran, mimo ograniczeń, zbliżył się do poziomu umożliwiającego produkcję bomby – a Izrael, który nigdy nie przyznał się oficjalnie do posiadania głowic jądrowych, wyznacza granice siłą: dopuszczalna jest każda forma samoobrony, również prewencyjnej.
Tymczasem Turcja, sojusznik w NATO, coraz wyraźniej mówi o konieczności uzyskania „pełnej suwerenności strategicznej”, co w języku Ankary oznacza również potencjalną broń nuklearną – zwłaszcza w sytuacji, gdy sąsiedzi (Iran, Rosja) taką broń posiadają.
Kluczowym czynnikiem zmiany jest erozja zaufania do gwarancji USA. Jak pokazują badania opublikowane przez RAND i komentarze byłych urzędników Pentagonu w Foreign Affairs, coraz więcej państw nie ufa, że Ameryka rzeczywiście użyje broni nuklearnej w obronie sojuszników, jeśli odwet groziłby to bezpośrednim atakiem na terytorium USA. A taką możliwość ma – dodajmy – Rosja.
Wypowiedzi Donalda Trumpa, że USA „nie będą chronić tych, którzy nie płacą”, tylko pogłębiają to wrażenie. Ale problem był i za prezydentury Joe Bidena. Rozproszenie strategiczne USA między Europą, Azją i Bliskim Wschodem oznacza, że Stany nie będą w stanie realnie odstraszać na trzech frontach jednocześnie.
Dla Polski to sytuacja skrajnie niebezpieczna. Jesteśmy państwem frontowym NATO – graniczymy z Rosją, Białorusią i eksponowaną Ukrainą. Nasze bezpieczeństwo zależy obecnie w całości od zewnętrznych gwarancji: USA i artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
W praktyce:
NATO nie dysponuje własną bronią nuklearną – posiadają ją tylko wybrane państwa członkowskie;
USA mogą być niechętne do eskalacji w Europie w razie np. ataku taktycznego Rosji na Ukrainę Zachodnią;
Zachód nie odpowiada symetrycznie na rosyjskie groźby użycia broni atomowej.
Polska, choć intensywnie się zbroi, pozostaje całkowicie zależna strategicznie.
W świetle powyższego pojawia się pytanie, które dotąd w polskiej debacie publicznej nie istniało w poważnej formie: czy Polska powinna rozpocząć przygotowania do posiadania własnego potencjału jądrowego?
To nie znaczy natychmiastowego złamania traktatów. To oznacza:
rozwinięcie pełnego cywilnego cyklu paliwowego,
zdobycie kompetencji inżynieryjnych w zakresie fizyki jądrowej (reagenty, izotopy, wirówki),
rozpoczęcie badań dual-use (technologie podójnego zastosowania),
symulowanie scenariuszy strategicznych w warunkach braku gwarancji atomowych.
To właśnie zrobiła Japonia. To właśnie robi Iran. To, w niejawnej formie, robią Turcja i Arabia Saudyjska.
Wydaje się, że świat zbliża się do nowej wersji zimnowojennego wyścigu zbrojeń nuklearnych, ale tym razem bez tych samych mechanizmów kontroli i odstraszania. Obowiązujące dziś traktaty zostały de facto naruszone – Rosja nie ponosi konsekwencji, Korea Północna zyskuje, a Iran… przyciągnął wojenną uwagę USA odwracając ją od naszego podwórka.
Dziś Polska nie ma planu B. I niestety z władzą podpisującą dyskusyjne czy wręcz wirtualne kontrakty zbrojeniowe na Zachodzie, a także zajętą walką o “przeliczenie głosów” mamy małe szanse to zmienić. To kolejny argument za tym, by wszelkimi możliwymi siłami doprowadzić do kresu rządów Tuska wcześniej niż w 2027 roku.
