Rządząca koalicja się nie rozpadnie, Donald Tusk nie poda się do dymisji i nie zmieni kierunków swojej polityki. Zanim Karol Nawrocki na dobre rozsiądzie się w fotelu prezydenta, premier zrobi wszystko, by pozostać głównym rozgrywającym na polskiej scenie politycznej.
Przegrana Rafała Trzaskowskiego to nie jest porażka województw zachodnich kosztem wschodnich. Mapa podziału głosów w poszczególnych gminach pokazuje, że to raczej porażka wielkich ośrodków miejskich nad tzw. prowincją. Tyle tylko, że ta prowincja wygląda inaczej niż jeszcze trzydzieści lat temu. Żyjący tam ludzie oglądają tego samego Neflixa co mieszkańcy Wilanowa, używają tych samych smarfonów, znają angielski, wyjeżdżają na zagraniczne wakacje i kupują te same towary w sklepach internetowych.
Życie poza dużymi miastami stało się dużo bardziej atrakcyjne: pozwala często bezpieczniej wychować dzieci, mieszkać w domu nie w mieszkaniu, posiadać większy krąg znajomych i mieć bliżej rodziców i dziadków. Mieszkańcy wielkich miast to często przecież przyjezdni, którzy szukają tu lepszego, bardziej światowego życia, co wiąże się z rozluźnieniem lub zerwaniem więzi rodzinnych.
W mniejszych ośrodkach, gdzie ludzie nie są anonimowi, panuje większe przywiązanie do podstawowych wartości. Nie oznacza to jednak, że to część kraju mniej ambitna. Wręcz odwrotnie. W ostatnich kilku latach poziom ich życie znacznie się podniósł i nie widzą powodu, by znów uważano ich za mniej ważnych czy gorszych. To właśnie tacy wyborcy pokazali, że mają dość Donalda Tuska i jego protegowanego Rafała Trzaskowskiego.
Dla nich równie ważna była zapowiedź walki z Kościołem, od czego kampanię przed drugą turą wyborów zaczął Rafał Trzaskowski, jak tak mocne okrojenie projektu CPK, że wykluczyło z udziału w nim właśnie Polskę mniejszych miejscowości. I nie chodziło wcale o to, że mieszkańcy mniejszych miast i wsi tak bardzo chcą latać. Istotny był rozwój cywilizacyjny, który przywracałby im podmiotowość poprzez łatwy dostęp do komunikacji. Warszawski paniczyk Rafał Trzaskowski i gardzący Polską „moherowych beretów” Tusk nie zrozumieli tego.
Wojna na wyniszczenie
Obóz rządzący z premierem na czele nie tylko przegrał więc z Karolem Nawrockim i stojącym za nim PiS, ale przede wszystkim błędnie zdiagnozował sens polaryzacji. Napuszczanie na siebie Polski wielkomiejskiej na Polskę powiatową przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego. Klęskę, która jest tym bardziej bolesna, że przychodzi jeszcze przed upływem połowy kadencji Sejmu.
W takich sytuacjach Tusk nie zwykł jednak rejterować. Jest jednym z najtwardszych graczy na naszej scenie politycznej i teraz – jeśli zamierza utrzymać przywództwo w partii i koalicji, a z pewnością tego chce – musi otworzyć nowy front. Najpierw więc doprowadzi do zwarcia szeregów koalicji, by nikt nie wbił mu noża w plecy, a następnie przystąpi do walki z Karolem Nawrockim.
Im szybciej, tym lepiej dla Tuska, gdyż nie pozwoli nowemu prezydentowi nabrać rozpędu, Od razu będzie chciał uwikłać go w brudne przepychanki, prowokacje, będzie go wystawiał na próbę i sprowadzał do swojego poziomu, czyli politycznej walki bez reguł i większego sensu. Raczej nie po to, by osiągać jakieś strategiczne cele, ale wyniszczać. Lider PO, jako polityk pozbawiony jakiejkolwiek politycznej wizji i idei, zawsze skupiał się na prymitywnej naparzance przy użyciu służb specjalnych, usłużnych mediów i skundlonych elit akademickich.
Nawrocki może więc spodziewać się afrontów, wyzwisk, kpin i wszelkiego rodzaju brudnej gry, która będzie miała na celu albo sprowokowanie go do emocjonalnych reakcji, czyli nakręcania spirali nienawiści, co Tusk uwielbia, albo do próby funkcjonowania pod ciągłym ostrzałem, który będzie pozbawiał go poparcia i niszczył wizerunek. Tak było kiedyś w przypadku śp. Lecha Kaczyńskiego, gdy uruchomiono przeciw niemu „przemysł pogardy”.
Kryzys PO
Trzeba jednak dostrzec, że Tusk nie jest już tak skuteczny jak kiedyś. Nie ma już tak dużego wpływu na rzeczywistość, jak jeszcze piętnaście lat temu. Końcówka kampanii wyborczej, w której przejął na siebie ciężar walki z Nawrockim, doprowadziła do klęski. To właśnie lider PO jest dziś głównym jej winowajcą.
Pewnie wielu polityków Platformy Obywatelskiej szepcze dziś po kątach, że nadszedł czas zmiany naczelnika, ale głośno tego nikt nie powie. Wie, że skończyłoby się to polityczną egzekucją poprzedzoną wymyślnymi i długotrwałymi torturami.
PO znalazła się więc w sytuacji, w której wielu ma już świadomość tego, że Tusk prowadzi ich ku przepaści, ale nikt nie jest na tyle silny, by się temu przeciwstawić. Premier już dawno pozbył się na tyle zdolnych i zuchwałych, by byli zdolni do rzucenia mu rękawicy.
Partię rządzącą, a wraz z nim całą koalicję czeka więc czas gnicia i eskalacji ataków na politycznych przeciwników.