„O mój Śląsku”. Warszawka tego nie zna

„O mój Śląsku”. Warszawka tego nie zna

blank

Miałem ogromną ochotę napisać coś o kulturze, bo już po wyborach i może by trochę ochłonąć? Co prawda Giertych, niewątpliwie podpuszczany przez zawodowego mąciciela Tuska, jątrzy i stara się podważać ich wynik, ale na ten moment spokojnie, moim zdaniem się nie uda. Tak więc chciałem o kulturze, o Gałczyńskim, którego wierszyki są pożywką dla (nie)młodych, tak se wykształconych z miast wielkich i niewielkich, ale zorientowałem się, że przecież Narodowy Dzień Powstań Śląskich jest obchodzony 20 czerwca i kiedy, jak nie teraz, o Śląsku napisać?  20 czerwca 1922 był zwieńczeniem wydarzeń, które zaczęły się w Mysłowicach, w sierpniu 1919 i poprzez II i III powstanie doprowadziły do wkroczenia Wojska Polskiego pod dowództwem Stanisława Szeptyckiego do stolicy Śląska – Katowic. Tego dnia doszło do przejęcia części ziem Górnego Śląska przez Polskę, uzgodnione zarówno przez strony konfliktu jak i zaakceptowane przez inne państwa. I ta data na upamiętnienie jest najsensowniejsza, bo kończy proces tworzenia polskich granic.

W latach 70. mieszkałem w Częstochowie, wchodzącej wtedy w skład województwa katowickiego. Katowice były raptem niewiele ponad godzinę pośpiesznym, a mój kumpel i ja, mieliśmy nawet babcie w Świętochłowicach i bywaliśmy tam dosyć często. W  czasie ostatnich, licealnych wakacji pojechaliśmy z kumplami na wędrówkę po Beskidach. Spotkaliśmy tam podobną grupkę chłopaków z Sosnowca i nawet  wypiliśmy z nimi bardzo drobną wódeczkę, nie bardzo wiedząc, jak ją pić, czy najpierw zapijać wodą, czy po. Nowi koledzy powiedzieli nam, że przyłączył się do nich chłopak z Bytomia i nawet szli jakiś czas razem. Jeden z nich dodał, że był w porządku gość i nawet nie ślązaczył. Zbaranieliśmy – jak to nie ślązaczył? Toż to ich krajan, oni z Sosnowca, on z Bytomia i niby czemu nie ślązaczył i czy oni ślązaczą, czy nie? Dla nas Śląsk zaczynał się zaraz przed Dąbrową Górniczą i kończył się gdzieś nie wiadomo gdzie, bo nikt z nas się tam nigdy nie zapuszczał. Wszędzie, gdzie były kopalnie,  był Śląsk. Taka była wiedza chłopaków z Częstochowy, którzy mieli zaczynać maturalną klasę. A jaka mogła być w centralnej Polsce? Śląsk był krainą górników, którzy hodują gołąbeczki i pykają z fajeczki, i nie wiedzieć czemu, tyle kasy zarabiają. I oczywiście do roboty zawsze chodzą w strojach górniczych.

Z tym Śląskiem zderzyłem się rok później, zaczynając studia na prawie na UŚ. I niewiele z niego rozumiałem, najpierw dziwiłem się, czemu tylu mężczyzn maluje powieki, może pedały? Z czasem okazało się, że to chłopaki po wyjeździe z szychty, nie mogli sobie  domyć oczu z pyłu węglowego i jechali tak do domu. Inny szok to była kultura, o ile „wulce” czyli napływowi robotnicy, mieszkający w „wulchausach” czyli hotelach robotniczych, byli skłonni bić się i awanturować, o co tylko popadło, to miejscowi podchodzili do tematu bardzo spokojnie. Pamiętam, jak po niedzielnej mszy, do baru „Obywatelskiego”, w którym siedzieliśmy grupą studentów, wszedł starszy pan. Kupił seteczkę przy barze i przeciskając się przez tłum do stolika, przy którym siedzieli koledzy, został potrącony przez nieznajomego i… wódka się wylała. Już miałem w oczach awanturę, która niewątpliwie zaczęłaby się w Częstochowie. Natomiast tu zaczęli się nawzajem przepraszać i przegadywać, kto powinien odkupić. A szokujące było to, że każdy uważał się za winnego. Obydwaj byli elegancko ubrani i widać było, że zaraz idą na rodzinny obiad.

Powstańców śląskich pamiętam z pochodów pierwszomajowych, jeszcze z lat 70. Wiedziałem, że powstania były i że nasi wygrali, ale była to wiedza szczątkowa. I nadal jest ona mało powszechna w Polsce. Kilka lat temu robiłem wystawy na ten temat oraz jako stowarzyszenie Pokolenie wymyśliliśmy i produkowaliśmy, kapitalny, transmitowany przez telewizję rocznicowy koncert. Notabene w Sosnowcu, bo tylko to miasto, rządzone przez platformerskiego prezydenta, było zainteresowane pomocą w realizacji. I na dobrą sprawę, dopiero niecałe dziesięć lat temu dowiedziałem się, jak wielkim te powstania były wysiłkiem. Przecież tu nie było Polski ponad sześć wieków, a jednak? Wiedziałem, że Korfanty, ale kto to Wolny (też zrobiliśmy o Nim wystawę), Pukowiec, Oszek i dziesiątki innych? Szacunek dla tych ludzi, piękne historie, których są setki, a które w Polsce są nieznane. Śląsk dostał w Polsce autonomię, która była mu obiecana wcześniej. Część, która przypadła Niemcom, obiecanej przez nich autonomii nie dostała. Też warto o tym pamiętać. Potem konflikt między piłsudczykiem Grażyńskim a Korfantym i Wolnym z chadecji. Nie chcę oceniać, bo mnie bliżej do Piłsudskiego, ale uwięzienie Korfantego i proces brzeski – to nie broni się wcale.

 Dramatyczne losy Ślązaków podczas drugiej wojny, koszmar „wyzwolenia” i tysiące ofiar wywiezionych w głąb ZSRR. Gwałty, popełniane przez sołdatów sowieckich (do dzisiaj setki starszych ludzi ma nieustalone ojcowstwo i częstokroć azjatyckie rysy), powojenne represje za sam fakt bycia Ślązakiem. Potem wyjazdy z tej wymarzonej Polski do Niemiec. To historie nieopowiedziane. I ta zawiść z czasów Gierka, że oni tam z tych fajeczek pykają i kasy mają jak lodu. Zresztą było to nieprzypadkowe, bo propaganda specjalnie wytwarzała taki obraz. Ślązacy to ci najwierniejsi słudzy ludowej władzy, to tu najmocniej potępiano warchołów z Radomia w 1976 (widać niektórzy zostali pod wrażeniem, bo obecnie premier,  radomiaków nazywa zjebami). Tu wydobywano wszelkie milionowe, stumilionowe i kolejne tony węgla. Kiedy przyszedł totalny kryzys tu można było kupić parówki i wędliny. A wcześniej stąd przyszło współzawodnictwo pracy i śrubowanie norm przez Pstrowskiego i Markiefkę. Nikt się nie zastanawiał, czy to hanysy, czy gorole, czy to Śląsk, czy Zagłębie. Dlatego, kiedy zaczęły się strajki sierpniowe, na wagonach jadących z Wybrzeża na Śląsk były napisy: „Zagłębiacy i Ślązacy to są ch…, nie Polacy”.

Lata 80. to czas Śląska i Zagłębia w naszej historii. Chyba nigdy te dwa organizmy, które były w innych zaborach, nie funkcjonowały tak blisko. Co prawda pamiętam, jak na początku lat 80. pociąg osobowy, którym jechałem z Katowic, zatrzymał się przed Sosnowcem i ktoś zapytał czemu nie jedziemy, to zaraz padła odpowiedź: gorole szyny zaje..li. Ale było to raczej prześmiewcze. I mimo tych różnic,  właśnie w Katowicach spotały się dwie największe powstałe w Polsce organizacje związkowe Solidarności. MKR Jastrzębie i mający mylącą nazwę, która nie pochodziła od miasta, tylko od Huty w Dąbrowie Górniczej, MKZ Katowice. W obydwu dominowali przyjezdni, a sztandarowymi postaciami byli: Tadek Jedynak, który do Jastrzębia przyjechał kilka lat wcześniej z Płocka i Andrzej Rozpłochowski, trzydziestolatek spod Gdańska, który od kilku lat pracował w Hucie.  

Potraktujmy ten felieton jako część pierwszą rozmów o Śląsku. Przecież pierwsze w Polsce WZZ i Kazimierz Świtoń, strajki sierpniowe i grudniowe, podziemie i znowu sierpień w Jastrzębiu w 1988.  Wszedłem w mój temat, lata 80. i Solidarność i tu nie umiem skończyć. W zależności od decyzji redakcji ciąg dalszy za tydzień lub dwa. A teraz, ponieważ przekroczyłem magiczną liczbę znaków, kończę. Jednak muszę to powiedzieć, tutaj – na Śląsku, wykluwała się Niepodległość i gdyby nie Warszawka i Wałęsa, to byśmy z komunistami inaczej potańcowali. I chciałbym, żeby to wybrzmiało bardzo DOBITNIE.

Autor tekstu
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

Wyszukiwarka
Kategorie
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank