Ministerstwo Przemysłu odchodzi w niebyt i przyznam że mi tego „wytworu” nie mylić z potworem nie żal. Ta pozorna decentralizacja uczyniła więcej złego niż dobrego i nie mogła się udać.
Rozpocznę od obiektywnych przyczyn upadku poza katowickim ministerstwem. Po pierwsze obowiązujący w naszym kraju centralistyczno-kastowy system sprawowania władzy, którego korzenie sięgają nie tyle czasów komunizmu, ale nawet zaborów. O wszystkim decydować ma Centrala, której funkcjonariusze nawet niskiego szczebla, traktują się z wyższością nad maluczkimi w terenie. Ma to swój wyraz zarówno w zakresie władzy, ale również wynagrodzeniach. Zdążają zatem urzędnicy pośledniego szczebla terenowego w kierunku stolicy, aby tu zaspokoić swoje biurokratyczne aspiracje. Ruchu powrotnego nie ma, czego doświadczyła pani „ministra” M.Czarnecka, werbując pracowników do swojego „kurnika”. Warszawscy urzędnicy bronili się rękami i nogami przed zsyłką do Katowic. Większość została w stolicy a przejęty gmach po Polskiej Grupie Górniczej świeci pustkami.
Ponadto realizator premier Tusk nie zamierzał tworzyć poza Warszawą ośrodka władzy gospodarczej a jedynie zawór bezpieczeństwa, którym by regulował ewentualne ciśnienie w relacjach z „klasą robotniczą” zwłaszcza jej najbardziej zorganizowaną i radykalną w metodach górniczą częścią. Dlatego kompetencje Ministerstwa sprowadzono jedynie do działań symbolicznych i dysfunkcjonalnych. Obejmują one daleką przyszłość – czyli energetykę jądrową , oraz kłopotliwą przeszłość – górnictwo. Nie wspomnę o humbugu, jakim od wielu lat, jest transformacja gospodarcza Śląska. To jednak temat na inny obszerny materiał. Powstał więc twór bez funkcjonalnych kompetencji, który dodatkowo swoim istnieniem dezorganizował system sprawowania władzy w sprawach gospodarczych. Polityka przemysłowa państwa została rozdarta pomiędzy ministerstwa aktywów, klimatu i przemysłu.
Przejdźmy jednak do przyczyn wewnętrznych, które miały ogromny wpływ na słabość Ministerstwa Przemysłu, które zresztą były w dużej mierze wywołane świadomie przez Warszawę. Kierownictwo Ministerstwa stanowią ludzie bez pozycji politycznej, nie ma żadnego posła – co oznacza że ich rola sprowadzona została do roli podwykonawcy. Model sprawowania władzy w Polsce wymaga dla realizacji konkretnych projektów silnego umocowania we władzy ustawodawczej, a tutaj tego po prostu nie ma. To oczywiście było działanie z góry zaplanowane przez Centralę.
Brak znaczenia politycznego, słabość kadrowa oraz lichy budżet spowodowały wyjątkową niską aktywność administracyjno-legislacyjną. MP w okresie swojej działalności przygotowało aż sześć (6!) projektów ustaw i osiemnaście (18!) projektów rozporządzeń. Zainteresowanych odsyłam do stron Rządowego Centrum Legislacji.
Nie tak dawno mój kolega z portalu dobitnie pochwalił MP za strategię jądrową. To jednak całkowicie odosobniony przypadek. Ustawy: górnicza, o transformacji regionu, o ochronie przemysłu energochłonnego to albo substytuty aktów legislacyjnych albo nieporadne i nieskuteczne próby działania.
Najdobitniej obrazuje to rola MP w przygotowaniu mechanizmów ochrony przemysłu energochłonnego. Gdy rząd stanowiskiem zgłoszonym przez Ministerstwo Klimatu oświadcza, że podpisuje się pod unijną „Clean Industrial Deal”, czyli braku ochrony energochłonnych gałęzi przemysłu przed wzrostem cen energii, Minister Przemysłu przyjmuje ze zrozumieniem postulaty branży, ale nie robi, lub nie jest w stanie zrobić, w tym zakresie nic.
Dziwi mnie zatem płacz niektórych związkowych liderów nad likwidacją tego kaprysu administracyjnego jakim stało się Ministerstwo Przemysłu. Nie skorzystał na tym region, miasto, branże które nadzoruje, nawet samo Kierownictwo. Pozostanie tylko niesmak i potwierdzenie przekonania, że warszawskie centrum, traktuje jak to się górnolotnie mówiło przy wyborach „gospodarcze serce Polski” z wyższością i po macoszemu.
