Ciekawe, czy drodzy czytelnicy zgadną, które medium posłało w świat taką wiadomość: Jak europejscy sojusznicy Ukrainy napędzają rosyjską gospodarkę wojenną?
Nie, nie żadne prawicowe czy – jak to z lubością mówią różni komentatorzy z profesorskimi tytułami – „populistyczne”. To… Reuters. Mógłbym z przekąsem skomentować: cóż za zaskoczenie? Europejskie rządzące elity to zgraja hipokrytów? Tak, wiem – pisanie o hipokryzji elit jest tyleż proste, co nudne. Ale że z wyraźną irytacją piszą o tym w Reutersie? To raczej nieczęsta sytuacja. Tyle że tego jawnego dwójmyślenia – czy raczej dwójdziałania – niektórych nie sposób już ukryć. Bo oto ci sami przywódcy, którzy organizują różne koalicje wspierające Ukrainę i potępiające Putina, równolegle zwiększają import rosyjskich surowców, co wprost finansuje prowadzenie wojny przez Rosję.
Reuters, powołując się na badania think tanku Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA), wskazuje, że siedem państw unijnych zwiększyło w pierwszych ośmiu miesiącach bieżącego roku import surowców energetycznych z Rosji w stosunku do analogicznego okresu roku 2024.W tym gronie są – tradycyjnie już potępiane za wszystko, za co się da – Węgry, ale, jak łatwo policzyć, są i inni. No i tu co bardziej wzmożeni zwolennicy Unii mogą się poczuć nieswojo, bo są to m.in. państwa z samego jądra unijnej szczęśliwości – Francja, Holandia i Belgia. Szczególnie ciekawym przypadkiem jest ojczyzna Robespierre’a, której prezydent jest jednym z najwytrawniejszych antyputinowskich retorycznych muszkieterów i motywatorów unijnej solidarności. A tymczasem Paryż zwiększył import surowców energetycznych z Rosji o 40%, do kwoty ok. 2,2 mld euro. Inny unijny prymus, Holandia, zanotowała wzrost o 72%, do kwoty blisko 500 mln euro. Belgia to niewielki wzrost (3%), ale to cały czas znaczący wolumen, sytuujący ten kraj na czwartym miejscu pod względem wielkości importu. Oprócz wymienionych państw większe dostawy z Moskwy zanotowały: Chorwacja, Rumunia i Portugalia. Ta ostatnia wprawdzie zakontraktowała stosunkowo niewielkie wolumeny, ale za to zwiększyła znacznie import – o 167%!
Wszystkich państw UE, które wciąż importują surowce energetyczne z Rosji, jest trzynaście. W tym gronie szczególnie eksponowana jest Słowacja, która jest trzecim największym odbiorcą węglowodorów z Rosji (po Węgrzech i Francji). Warto zauważyć, że w analizowanym okresie zmniejszyła dostawy w stosunku do roku poprzedniego. Inne państwa, które oficjalnie wciąż importują rosyjskie surowce, to: Hiszpania, Czechy, Włochy, Bułgaria i Grecja. Podkreślmy – to te oficjalnie ujęte. Łączna kwota dostaw w tym okresie to ok. 11 mld euro.
Dość ciekawie wyglądają tłumaczenia poszczególnych stolic – o ile ktoś fatygował się tłumaczyć ten stan rzeczy. Pierwsza nabrała wody w usta sama Komisja Europejska. Coś tam próbowano oświadczyć, ale nie bardzo to wyszło. Inni, np. Francja, tłumaczyli, że są tylko odbiorcami, a surowce są kierowane dalej. Gdzie? Na przykład do tych państw, które oficjalnie nie figurują w przedmiotowym wykazie. Takim państwem są… tak, zgadli państwo – Niemcy. Podobna sytuacja jest z Hiszpanią. Zresztą w artykule zwraca się uwagę na rolę portów LNG tych dwóch państw w procesie dystrybucji rosyjskiego gazu w Europie. Bardzo ciekawie wyglądają też tłumaczenia Holandii. Z tamtejszego rządu przyszła odpowiedź, że póki UE nie wprowadzi całkowitego zakazu, to rząd nic nie może – są kontrakty, a one wiadomo: są święte. Ale jak kto pyta, to rząd w pełni popiera wszelkie plany Brukseli w zakresie ograniczeń handlowych z Rosją i wspiera dzielny naród ukraiński.
Tych jawnych i bardziej zawoalowanych kpin z europejskiej opinii publicznej i ofiar wojny jest więcej. I tylko złość wzbiera, bo ciągle karmieni jesteśmy narracją, że wszystko, co złe w unijnej polityce przeciw Rosji, to Orban. No i jeszcze Fico. Dla jasności – mimo sporej sympatii do premiera Węgier, jego politykę surowcową uważam za błędną. Staram się zrozumieć, dlaczego taka jest, ale nie zmieniam krytycznego o niej zdania. Pisałem o tym już na DOBITNIE w mojej stałej rubryce SEPT (https://dobitnie.pl/1845-2/, notka z poniedziałku, 15 września). Tylko że w obliczu „dokonań” Francji, Holandii czy Belgii, ale też Niemiec, trudno tak bezrefleksyjnie krytykować jedynie politykę Budapesztu czy Bratysławy. Bo to nie tylko Orban odpowiada za sytuację, że – jak to ujął Reuters – „duże dostawy pomocy wojskowej i humanitarnej do Kijowa są równoważone komercyjnymi płatnościami dla Moskwy za ropę i gaz”.
Warto także odnotować, że niemało miejsca w artykule zajmuje wyliczanie, jak wspólnym wysiłkiem państw UE udało się ograniczyć dostawy surowców energetycznych z Rosji od 2022 r. Przypomina się więc, że w stosunku do pierwszego roku pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę import spadł o ok. 90%. Spadł też – jeśli przyjmiemy całą UE – od 2024 r. Kolejne państwa, w tym Polska, ogłaszają, że całkowicie uniezależniły się od dostaw z Rosji. Ten proces trwa. Tym bardziej należy zadawać pytania, dlaczego Francja, Holandia czy Belgia zwiększają dostawy. Żadne z tych państw nie jest w sytuacji Węgier czy Słowacji, które odziedziczyły po czasach komunistycznych fatalną strukturę energetycznej infrastruktury przesyłowej z wbudowaną zależnością od Moskwy (inna sprawa, na ile w minionych 35 latach – a przynajmniej 20, odkąd są w UE – starano się to zmienić w tych państwach). Czyżby rządy w Paryżu, Hadze i Brukseli stwierdziły, że już dość, że wracamy do business as usual?
Zobaczymy. Oficjalnie KE jest zdeterminowana, by całkowicie odciąć całą Unię (wszystkie państwa) od dostaw z Rosji. Mnie, jako fundamentalnego przeciwnika Rosji i jej polityki – w obecnym i jakimkolwiek przewidywalnym wydaniu – takie plany cieszą. Jak widać, są jeszcze programy unijne, które warto wspierać, choć przyznajmy: jest ich coraz mniej. Ale widząc z drugiej strony zachowania rządów Francji czy Holandii, mam spore obawy, czy akurat te plany zostaną zrealizowane. No chyba, że do gry zostanie mocniej włączony jeszcze jeden istotny – w przedmiotowym zakresie, choć tu nieomawiany – faktor polityki międzynarodowej: Donald Trump i jego naciski na państwa unijne, by odchodziły od surowców z Rosji. Ale to już inna opowieść.
