SEPT – Subiektywny Energetyczny Przegląd Tygodnia – odc.14
Poniedziałek – 15 września
Węgry kurczowo trzymają się mitu taniego rosyjskiego gazu, ale płacą więcej niż średnia unijna informuje Daily News Hungary. Daily News nie ukrywa swojej niechęci do premiera Węgier, ale trzeba przyznać, że od czasu do czasu dostarcza on argumentów. Takim obszarem, gdzie Orban zbiera krytykę, po części uzasadnioną jest cała sfera relacji gazowych z Rosją.
Z góry zaznaczam, że ja nie zapiszę się do chóru tanich krytyków Węgier, którzy teraz stroją się w piórka największych wrogów Putina, a jeszcze chwilę temu sami z tym Putinem kolaborowali, mimo co raz poważniejszych sygnałów ostrzegawczych. Nie będę krytykował Orbana, bo pamiętam jak blokowano w Brukseli i Berlinie projekt Nabucco, który w istotny sposób podniósłby poziom węgierskiej niezależności gazowej. Wtedy mogliśmy się przekonać, co znaczą puste slogany o solidarności europejskiej. Nie chcę też przesadnie krytykować Orbana, bo wiemy jak, Węgry uzależnione były od zawsze praktycznie od gazu z Rosji.

Ale uważam, że należą się słowa krytyki za to, że przez ostatnie lata, szczególnie po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie, Budapeszt niewiele zrobił, by ten stan rzeczy zmienić, tak jak zaczęły to robić inne państwa. A warto zauważyć, że pojawiały się różne koncepcje dostaw dla Węgier np. transfer przez chorwacką wyspę Krk czy dostawy z polskiego gazoportu. Słowa krytyki należą się, bo towarzyszyła postępowaniu rządu postawa – w dłuższej perspektywie szkodliwa – że jak Węgry będą wobec Rosji spolegliwe, a przynajmniej nie będą krytyczne, to niejako w nagrodę będą mogły cieszyć się tanim rosyjskim gazem. Teraz okazuje się, że to nie do końca prawda. Ten rzekomo tani rosyjski gaz dla Węgier sytuuje się w niektórych latach (np. 2022-2023) powyżej średniej w UE. A pamiętajmy, że znaczącą część gazu użytkowanego w UE stanowi dość drogi gaz LNG z USA czy Kataru. Tu warto wspomnieć o bardzo trudnym dla Węgrów roku 2022, kiedy podpisanie nowej umowy z Gazpromem przypadało na okres światowych rekordów cen gazu i Moskwa dla swojego partnera nie miała żadnych sentymentów. Trochę to dziwne, że już wtedy Victor Orban nie podjął wiążącej decyzji o poszukiwaniu nowych kierunków dostaw.
Zapewne pod wpływem presji unijnej, prawdopodobnie też po przyjacielskich naciskach z Waszyngtonu rząd węgierski postanowił wreszcie rozpocząć w skuteczny sposób proces dywersyfikacji. W wywiadzie dla Bloomberga minister spraw zagranicznych Pete Sziijarto ogłosił, że Węgry zawarły 10-letni kontrakt z koncernem SHELL, który zacznie obowiązywać od 2026 r. Umowa opiewa na dostawy ok. 2 mld m3 rocznie co stanowi mniej więcej 20-25% aktualnego rocznego zapotrzebowania. Obecna umowa z Gazpromem przewiduje odbiór min. 4,6 mld m3, choć przy braku innych dostaw może to być więcej, nawet ponad 8 mld. Proces odchodzenia od rosyjskich dostaw nie będzie ani prosty, ani krótki, ale dobrze, że został rozpoczęty. Zależność od jednego i to takiego dostawcy zawsze rodzi ogromne ryzyko dla bezpieczeństwa państwa. Jest też, tak zwyczajnie, nie opłacalna ekonomicznie. Nie mam wątpliwości, że Victor Orban zdawał sobie z tego sprawę, ale ze znanych jemu przyczyn, konieczna dywersyfikacja była opóźniana. Dobrze, ze się zaczęła.
Zawsze warto odnotować przykłady współpracy pomiędzy przedstawicielami dużego prywatnego biznesu a środowiskami naukowym w Polsce. O takiej poinformował na swoich mediach społecznościowych Sławomir Wołyniec, znany przedsiębiorca działający w branży energetycznej.
Prezes Grupy ALTUM, będącej głównym udziałowcem ECB S.A (dawna EC Będzin S.A.) i EC Zagłębie Dąbrowskie S.A. obwieścił, iż w ostatnich dniach w siedzibie ECB w Będzinie odbyły się warsztaty z udziałem przedstawicieli Politechniki Gdańskiej. To kolejny etap co raz lepiej rozwijającej się współpracy. Jak możemy przeczytać: „Spotkanie było kolejnym krokiem w ramach partnerstwa strategicznego, które nasza spółka zawarła z uczelnią w zakresie rozwoju technologii SMR. Tym razem akcent został jednak położony na działania praktyczne i wyzwania stojące przed szeroko pojętym sektorem energetycznym w obliczu dynamicznych zmian geopolitycznych w kontekście nowoczesnych technologii przesyłania , dystrybucji i magazynowania energii, wykorzystania ciepła odpadowego w instalacjach przemysłowych z uwzględnieniem redukcji CO2.”
Jak zauważa przedsiębiorca taka współpraca to same korzyści, bo daje solidny wkład do definiowania celów strategicznych związanych m.in. z koniecznością transformacji posiadanych aktywów, ale co ciekawe pozwala też wypracowywać skuteczne metody radzenia sobie z bieżącymi wyzwaniami. Jak mogę się domyślać, dla naukowców z Politechniki Gdańskiej taki model to też głównie korzyści. Tak więc układ win-win.
Współpraca między środowiskami naukowymi a biznesem to w Polsce ciągle nieopowiedziana historia, czy jak kto woli, pasmo niewykorzystanych szans. Już nie będę posługiwał się argumentami tyle prawdziwymi co w naszej rzeczywistości potwornie zbanalizowanymi, że w innych państwach, a już szczególnie w Stanach Zjednoczonych to tyle się dzieje w tym zakresie. To prawda, dlatego z radością należy odnotowywać każdy taki przykład w Polsce. Dlatego też w ramach SEPT będziemy bliżej śledzić współpracę między firmami z Grupy ALTUM Sławomira Wołyńca a Politechniką Gdańską.
(link: https://www.facebook.com/share/p/14KaWgGrJDN/?mibextid=wwXIfr)
Wtorek – 16 września
Dwie informacje związane z amerykańskim zaangażowaniem w projekty energetyki jądrowej. Pierwsza to decyzja Departamentu Energii o wypłacie kolejnej transzy z gwarancji rządowych na ponowne uruchomienie elektrowni jądrowej Palisades (stan Michigan) o mocy 800MW. Tym razem jest to blisko 156 mln USD, przez co łączna kwota dotychczasowych wypłat to ok. 491 mln z planowanych 1,52 mld dolarów. Tu warto zauważyć, że pierwotną decyzję podjęli jeszcze urzędnicy administracji Joe Bidena.
O samej koncepcji uruchomienia elektrowni w Palisade pisałem już we wcześniejszych SEPT. To pierwsza taka sytuacja w USA, kiedy to zamknięta elektrownia atomowa będzie wznawiała działalność. Obiekt zamknięty w 2022 r. z powodu problemów technicznych w zespole reaktora teraz dzięki Holtec International uzyskuje nowe życie. Co ciekawe, znajdą się tam dwie jednostki modułowe, które amerykanie przygotowują razem z Hyundai Engineering & Construction. W sumie na terenie Stanów Zjednoczonych w tym modelu współpracy między obiema firmami do 2030 r. maja zostać uruchomione małe reaktory o łącznej mocy 10GW.
Chris Wright, Sekretarz Departamentu Energii USA miał pracowity okres, bo wystąpił też na Konferencji Generalnej Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA) w Wiedniu. Jego przemówienie było mocnym wsparciem dla energetyki jądrowej. W obliczu gwałtownie rosnącego światowego zapotrzebowania na energię, determinowanego z jednej wydobywaniem się kolejnych państw i milionów ludzi z ubóstwa, z drugiej strony rewolucją sztucznej inteligencji, to właśnie energia jądrowa może być odpowiedzią na te wyzwania. Jest bezpieczna, niezawodna i stosunkowo tania w procesie eksploatacji.
Chris Wright dużo mówił o planach i działaniach obecnej administracji w USA. Oczywiście nie mogło zabraknąć słów o wielkości Stanów Zjednoczonych i jej obecnego prezydenta, ale można było w tym wyłowić wielce interesującą deklarację uruchomienia bloków jądrowych o łącznej mocy 300GW do 2050 r. To rzeczywiście może imponować. Spory fragment Sekretarz Energii poświęcił rozwojowi technologii SMR, zapowiadając w tym zakresie współpracę z krajami partnerskimi.
Ja zwróciłem jeszcze uwagę na jeden wątek. Mocne wsparcie administracji Donalda Trumpa dla samej IAEA. Wiemy, że wiele organizacji ponadnarodowych znalazło się na celowniku prezydenta USA. Słyszymy deklaracje o wystąpieniu USA z niektórych organizacji i porozumień międzynarodowych i o ograniczeniu lub wstrzymania wsparcia finansowego dla innych. Na tym tle IAEA może czuć się komfortowo, bo USA widzą dla tego stowarzyszenia ważną rolę w utrzymywaniu międzynarodowego bezpieczeństwa. Iran, wojna na Ukrainie i podtrzymywana przez Waszyngton polityka nieproliferacji broni atomowej są wystarczającym uzasadnieniem takiego stanowiska obecnej administracji wobec IAEA.
Początek września obfituje w różne fora gospodarcze i konferencje, na których chętnie zjeżdżają się najważniejsi politycy. przedstawiciele biznesu, największych państwowych spółek, liczne grono ekspertów, komentatorów. Zawsze coś ciekawego można z nich wyłowić. W tym roku osobą, która mocno przykuła moją uwagę był premier.
Środa – 17 września
Donald Tusk zapowiada erę nacjonalizmu gospodarczego!
Oto podczas Forum dostawców polskiej energetyki wiatrowej ”Energia z Polski – Local First”, Donald Tusk powiedział: „Nie może być tak, że ci, którzy inwestują publiczne pieniądze w wielkie przedsięwzięcia – takie jak morskie farmy wiatrowe, elektrownia jądrowa czy zakupy uzbrojenia pomijają wymiar patriotyczny. To właśnie ten aspekt stanowi fundament naszego narodowego interesu. (…) W ciągu 10 lat będziemy wydawali biliony złotych na polską energetykę. Musimy zrobić wszystko, żeby te pieniądze w maksymalnej skali trafiały do krajowych firm”
Widzę oczami wyobraźni Państwa zdziwienie, to spieszę od razu donieść, to nie koniec. Oddajmy głos premierowi: „Wiele miesięcy temu podjęliśmy starania dotyczące repolonizacji gospodarki. Szczególnego sensu nabierają dzisiaj takie słowa, jak patriotyzm czy local content, a więc udział krajowych przedsiębiorstw w zamówieniach publicznych. (…) Kończy się beztroska w wydawaniu polskich pieniędzy poza granice naszej gospodarki” (…) Nie namawiam do tego, żebyśmy się zamknęli w polskim „kokonie”, nie o to chodzi. Ale „polskie” musi być lepsze, bo to jest bezpieczniejsze z naszego punktu widzenia.”
I na koniec, wisienka na torcie: „Polska przede wszystkim. (…) Wszystkie ręce na pokład. Polscy przedsiębiorcy mogą na mnie liczyć. Nikt już więcej nie będzie wykorzystywał pieniędzy publicznych. Nikt nie będzie ogrywał czy omijał krajowych wykonawców. To się definitywnie kończy. Zaczyna się biało-czerwony rozdział dla polskich firm.”
To nie koniec. W ślad za premierem podążył nowy szef resortu aktywów państwowych, Wojciech Balczun, który przy okazji innej konferencji stwierdził: „Mamy taki czas, w którym musimy być wszyscy patriotami i nacjonalistami gospodarczymi i szukać rozwiązań, które będą wspierały polską gospodarkę”. Rząd prawdziwych patriotów. Zastanawiam się tylko dlaczego nie umiem z powagą przyjmować słów pana premiera i jego ministrów…
Czwartek – 18 września
Premier Brandenburgii Dietmar Woidke, jeden z najważniejszych polityków SPD, odbył gospodarską wizytę po Łużycach, kluczowym regionie landu.Towarzyszyli mu ważni lokalni przemysłowcy, przedstawiciele nauki i liczne grono dziennikarzy. Po wizycie biuro prasowe opublikowało komunikat pod jakże zaskakującym tytułem: „Woidke: „Na Łużycach wszystko idzie dobrze” – Dawny region węglowy wyznacza standardy dla udanej zmiany strukturalnej w całej Europie”. Wiadomo, u naszego zachodniego sąsiada wszystko jest w należytym porządku, oni wyznaczają standardy i w ogóle klękajcie narody. A szczególnie, wy Irokezi ze Wschodu. Ale dobrze, pomińmy te złośliwostki, bo narzekanie na niemiecką arogancję i bufonadę to jak narzekanie na ograniczoną wiarygodność naszego umiłowanego przywódcy urzędującego w KPRM. Ani to trudne, ani satysfakcjonujące.
Ciekawsza jest zawartość. Bo premier landu twardo podtrzymuje termin 2038 r., jako moment odejścia od gospodarki węglowej. Ktoś może zapytać, i co z tego, przecież te terminy są znane od kilku lat. Owszem, ale warto zauważyć, że padały bardzo liczne głosy ze strony organizacji społecznych w tym tzw. ekologicznych, ale i polityków lokalnych, że rozbrat z węglem powinien nastąpić wcześniej, mówiono w tym kontekście o 2030 r. czy 2035 r. Tylko, że te wszystkie głosy wpisywały się w normalnie prowadzoną debatę. Ot, ktoś zgłosił postulat, ktoś odpowiedział, odbyła się jakaś konferencja, wszyscy się wysłuchali, a na końcu i tak obowiązuje decyzja rządu, że to ma być 2038 r. A pamiętajmy, że dla samego regionu Łużyc uruchomiono kilka programów federalnych np. „Program Łużycki 2038”, w których łączne zaangażowanie budżetowe grubo przekracza 12 mld Euro. I może nawet, jakaś osoba aktywistyczna przykuła się do asfaltu, do maszyny górniczej czy do drzewa. No to przyszła policja odkleiła, może z raz przyłożyli pałką, wszyscy przyjęli to ze zrozumieniem i tyle. Można się rozejść.
Ale jest coś o wiele istotniejsze z naszej perspektywy. Niemcy są bardzo chętni do recenzowania Polski i jej działań związanych z sektorem energetycznym, a już są szczególnie gorliwi w proponowaniu nam przeróżnych scenariuszy porzucenia węgla. Najlepiej od razu. I towarzyszy temu ledwo zauważalne otwarcie na nasze argumenty dot. polskiej gospodarki i jej uwarunkowań energetycznych. Dobrze to było widać, przy wszelkich postępowaniach dot. kompleksu górniczo-energetycznego Turów. Przypomnijmy sobie, kto tam był aktywny i dążył do zamknięcia de facto działalności, co byłoby energetyczną katastrofą dla Polski. Dla ułatwienia powiem, nie tylko Czesi. I oczywiście, nie robił tego rząd federalny, nawet landowy. Robiły to władze pobliskich miejscowości i wspomniane organizacje, oficjalnie ekologiczne.
Pamiętajmy o tym, jak będziemy dyskutować co i kiedy zamykać. A może należy zmienić ton dyskusji i każdą rozpoczynać od pytania: czy zamykać?
Piątek – 19 września
W Żarnowcu uroczyście ogłoszono rozpoczęcie budowy wielkiego magazynu energii. Inwestycja PGE realizowana we współpracy z polską fabryką LG Energy Solution w Biskupicach Podgórnych pod Wrocławiem. Magazyn naprawdę o sporych parametrach, moc 262MW i pojemność blisko 1GWh (dokładnie 981MWh). Koszt też spory, bo ok. 1,55 mld zł. I jak miałbym być złośliwy to podana pojemność magazynu to raptem 0,0006% rocznego polskiego zużycia energii elektrycznej, ale O.K. nie czepiajmy się. Początek pracy to 2027 r. Jak możemy wyczytać w komunikacie PGE: „Projekt otrzymał pierwszą w Polsce promesę na magazynowanie energii elektrycznej oraz posiada umowę przyłączeniową do krajowego systemu elektroenergetycznego. Magazyn Energii Żarnowiec posiada także 17-letni kontrakt w aukcji rynku mocy, obowiązujący od 2029 roku. W ramach finansowania projektu Grupa PGE złożyła już wniosek o środki z KPO”.Mam nadzieję, że coś w tym KPO jeszcze zostało i nie wszystko wydano na jachty i imprezy urodzinowe. Dariusz Marzec, prezes PGE zapowiada kolejne inwestycje, w sumie zgodnie ze strategią Spółki mają powstać magazyny o łącznej pojemności ponad 18 GWh. Składać się na to będą bateryjne magazyny energii (ok. 8 GWh), elektrownie szczytowo-pompowe (10 GWh) oraz magazyny ciepła (ok. 0,5 GWh). Najbliższe 10 lat to łączny wydatek 4 mld zł.
Taki sukces musiał oczywiście ściągnąć nie tylko szefostwo PGE, ale i polityków. Tak więc pojawili się ministrowie Paulina Hening-Kloska i Miłosz Motyka, którzy nawet pstryknęli sobie urocze fotki w kaskach i z łopatami i powiedzieli coś, co zapewne wypadało powiedzieć. Nie pamiętam.
Projektowi będę się przyglądać, tak jak innym podobnym zapowiadanym przez PGE Wprawdzie, przy obecnych technologiach i uwarunkowaniach ekonomicznych jestem nieco sceptyczny do magazynów bateryjnych, ale warto to zauważyć. Nawet może pokibicować…
Sobota – 20 września
Sobota, to dobra okazja, by sięgnąć do tekstu Wojciecha Jakóbika o relacjach gazowych między Rosją i Chinami. Każdy, kto śledzi aktywność red. Jakóbika, to wie, że tematyce gazu poświęca bardzo dużo uwagi. I z godnym podziwu uporem uświadamia, zachęca, walczy ze wszystkim co pachnie Rosją i Gazpromem. Na tę okoliczność stworzył hasło „3xS – spokój, sankcje, solidarność”, które pojawia się bardzo często w jego aktywności medialnej. U mnie wywołuje to szacunek, bo myślę bardzo podobnie, choć czasem mamy różną ocenę wydarzeń, pewnie inaczej patrzymy na politykę wspomnianego wcześniej Victora Orbana.
Nie może więc dziwić, że nasz ekspert do tematu relacji gazowych między Rosją a Chinami wraca w swojej działalności dość często. Słusznie, bo to może być jeden z kluczy do pokoju na Ukrainie. Jak wiadomo, w związku z kurczącym się dla Rosji rynkiem UE, Gazprom musi poszukiwać innych odbiorców. Naturalnym kierunkiem są Chiny, tylko że proste zastąpienie odbiorców z państw UE korzystających ze złóż w europejskiej części Rosji (np. jamalskich), odbiorcą chińskim, delikatnie mówiąc, nie jest proste. To wiele tysięcy kilometrów. Oczywiście Rosja już dostarcza Chinom ogromne wolumeny gazu ze złóż syberyjskich i z Sachalinu m.in. gazociągiem Potęga Syberii. Na początku września prezydenci Chin i Rosji uzgodnili, że przesył roczny istniejącymi gazociągami wzrośnie do 44 mld m3. Ale ważniejsze przy tej okazji było co innego, przywódcy postanowili też, że rozpocznie się z dawna oczekiwana ogromna inwestycja w kolejny gazociąg o nazwie Potęga Syberii 2 z docelową przepustowością 50 md m3.
Tu właśnie rozpoczyna swoją analizę red. Jakóbik. Zadaje proste, ale dość oczywiste pytanie: kto za to zapłaci i kto na tym bardziej skorzysta biznesowo i politycznie? Pytanie jest uzasadnione, bo po pierwsze takie kontrakty wyjęte są z logiki biznesowej, wchodzi tu bardzo poważna polityka, szczególnie teraz, gdy narasta rywalizacja między mocarstwami. Po drugie, wiadomo, że to Gazprom jest jednym z największych sponsorów budżetu wojennego Rosji. Po trzecie, przywódcy Chin i Rosji owszem, ustalili, że inwestycja się rozpocznie, że kiedyś Chiny będą odbierały gaz, ale nie ustalono żadnych założeń handlowych przyszłego kontraktu. Ponadto, Pekin nie zobowiązał się do partycypowania w kosztach inwestycji, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo, choć można przyjąć hipotezę roboczą, że jeżeli takie zobowiązania Chin zostałyby uzgodnione, to stosowna informacja znalazłaby się w oficjalnych przekazach, bo to ważne dla Rosji.
Czyli, jak wiele wskazuje, umowa nie jest partnerska. Właściwie 100% ryzyk całego przedsięwzięcia leży po stronie Rosjan. A sam koszt inwestycji wyceniany jest na ok. 25 mld USD. Do tego trzeba dołożyć ryzyka przyszłego kontraktu handlowego, które też są ogromne i które tak samo zrzucone są na stronę rosyjską. A ponieważ rezerwy Gazpromu w ostatnich trzech latach mocno się skurczyły, możliwości budżetu Rosji, bardzo obciążonego koniecznością finansowania wojny są też niewielkie, to koszt ten poniesie rosyjski biznes i obywatele. W takiej sytuacji uzasadnione się wydają pytania:
1) Czy projektowane przedsięwzięcie ma szanse kiedykolwiek zwrócić się Rosji?
2) Jakie to będzie miało konsekwencje (polityczne, społeczne, ekonomiczne) dla Moskwy?
3) Co to mówi nam o obecnej kondycji państwa rosyjskiego?
Więcej w analizie red. Jakóbika. Zachęcam.
(https://wjakobik.com/2025/09/16/gazprom-gazociag-chiny-sila-syberii-2-koszt-podatnik-rosja-taryfy-gazowe/)
Niedziela – 21 września
Tydzień zakończmy polskim atomem. Warto zwrócić uwagę na wielce interesującą rozmowę, jaka ukazała się na portalu WNP z dr Bożeną Horbaczewską, ekspertem od energetyki jądrowej. Rozmówczyni m.in. członek Polskiego Komitetu Światowej Rady Energetycznej nie kryje obaw co do przyszłości pierwszej polskiej elektrowni jądrowej Lubiatowo-Kopalino. I nie chodzi tu nawet o kwestie związane z techniczną realizacją inwestycji, trudnych rozmów z partnerem amerykańskim, czy ogromem formalności i zadań, jakie stoją przed osobami zaangażowanymi w projekt. Zdaniem ekspert, problem kryje się w przyjętym modelu finansowania projektu i nierealistycznymi założeniami dot. eksploatacji jednostki. To może zderzyć się z krytyczną opinią Komisji Europejskiej i w ostateczności niekorzystnym werdyktem Brukseli co do warunków pod jakimi przedsięwzięcie ma być kontynuowane.
KE jest władna w tej sprawie, ponieważ we wniosku Polska przyjęła, ze podstawowym modelem finansowania ma być tzw. kontrakt różnicowy, z którym wiąże się pomoc publiczna. Kontrakt różnicowy, to w największym skrócie dość szczególny mechanizm finansowy stosowany w energetyce, gdzie wytwórca (tutaj spółka Polskie Elektrownie Jądrowe – PEJ) ma zagwarantowaną cenę sprzedaży wyprodukowanej energii elektrycznej. Cena dla przedmiotowego projektu ma kształtować się w przedziale 470 – 550 zł./MWh. To naprawdę wysoka stawka. Kontraktem ma być objęta cała produkowana energia, więc PEJ nie musi się przejmować stroną przychodową bo albo sprzeda energię na po cenach giełdowych – jak kwota będzie wyższa niż z kontraktu – albo dostanie dopłatę do wysokości kwoty z kontraktu. A ponieważ założono pracę niemal w trybie ciągłym (przy współczynniku wykorzystania mocy 92,5%!), to potencjalnie będą to ogromne wolumeny dość drogiej energii. A jak Spółka nie wyprodukuje tej energii, to też nie ma powodu do obaw, bo PEJ ma dostawać wyrównanie za energię, której nie wyprodukuje, ale zgodnie z wcześniejszymi założeniami pracy przy pełnym wykorzystaniu mocy dyspozycyjnej, mogłaby wytworzyć.
To bardzo groźne, bo albo skazujemy się na model, gdy będziemy otrzymywać z elektrowni jądrowej drogi prąd albo KE obwaruje to takimi restrykcjami, że opłacalność całego przedsięwzięcia będzie mocno dyskusyjna. Tak się stało z czeską inwestycją w Dukovanach, kiedy to po podobnym wniosku Pragi, Komisja Europejska wydała decyzję mocno zmieniającą warunki realizacji inwestycji. W efekcie z projektu wycofał się pierwotny inwestor (CEZ) i odpowiedzialność za całość musiał przejąć rząd. Dr Horbaczewska zwraca uwagę, że w ostatnich latach, poza Czechami, nikt w Europie nie próbował stosować takiego wariantu finansowania elektrowni jądrowej. Teraz z takim wnioskiem wystąpiła Polska. Nasi południowi sąsiedzi zostali mocno skarceni i jest realna obawa, ze podobny los czeka nasz projekt. A co wtedy? Będziemy realizować projekt z niekorzystnymi zaleceniami Brukseli? A może zmienimy koncepcję, co wydłuży całość o następne kilka lat? A może… Nie, tego nie będę pisał.
Trudno nie zadać pytania, czy państwo musi kłaść aż tak duży nacisk na dbanie o sukces jednej spółki kosztem obywateli? Czy jest sens tak ryzykować sukcesem całego projektu? Czy nie ma innego modelu? Ekspert w wywiadzie zwraca uwagę, że są inne koncepcje, nad którymi można pracować. To np. opracowany w Polsce – przy udziale dr Horbaczewskiej – model SaHo wzorowany na dość często stosowanym w Europie i USA pomyśle spółdzielczej formuły definiowania relacji na linii wytwórcy, spółki obrotu energią, odbiorcy. Model jest właściwie gotowy, wystarczy trochę dobrej woli. I wśród wielu zalet ma te dwie główne: daje dużo większą nadzieję na realnie tani prąd (przykłady modeli spółdzielczych z innych państw to potwierdzają) i nie trzeba pytać Brukseli o zgodę.
A główny postulat jest bez zmian: Precz z Zielonym Ładem!
Materiał powstał dzięki współpracy z Wojciechem Jakóbikiem i serwisem Energy Drink.