Koszt transportu i montażu morskich turbin wiatrowych realizowanych przez Polenergię – spółkę należącą do Dominiki Kulczyk – wzrósł do 1,9 mld zł. Choć inwestycja zapowiada się jako ekstremalnie droga (łącznie ok. 28 mld zł), zarząd i inwestorzy nie wydają się zaniepokojeni. Dlaczego? Bo projekt jest zabezpieczony hojnym wsparciem ze strony państwa – od pożyczek z KPO i emisji „zielonych obligacji”, po mechanizm Kontraktu Różnicowego, gwarantujący minimalne przychody przez 25 lat.
Spółka Dominiki Kulczyk ujawniła koszt instalacji turbin wiatrowych na Bałtyku. Jest gigantyczny. Nie, to nie ja próbuję wyżywać się na interesach wiatrakowych pani Dominiki – to słowa redaktora Jacka Frączyka na łamach Business Insider https://businessinsider.com.pl/gielda/wiadomosci/spolka-dominiki-kulczyk-ujawnila-koszt-instalacji-morskich-turbin-wiatrowych-na/gdwr384?utm_campaign=cb. W artykule cytowany jest komunikat Polenergii (należącej do Dominiki Kulczyk), iż spółki projektowe MFW Bałtyk II oraz MFW Bałtyk III – część wspólnej inicjatywy Polenergii i norweskiego Equinoru – podpisały z Heerema Marine Contractors Nederland (HMCN) aneksy do umów na transport i instalację fundamentów turbin oraz morskich stacji transformatorowych. Koszt transportu i montażu jednej turbiny wzrósł do 19 mln zł. To dość dużo. Wymienione projekty to łącznie 100 turbin o łącznej mocy 1440 MWh. Koszt kontraktu z HMCN wzrósł w ten sposób o ok. 67 mln euro, tj. ok. 285 mln zł – do 1,9 mld zł.
Ale zarówno sama Dominika Kulczyk, jak i inwestorzy nie przyjęli tej wiadomości z niepokojem. I ja to rozumiem, choć raczej z innych powodów niż oficjalnie się nam podaje. Bo według Polenergii kontrakt offshorowy jest oczywiście dalej opłacalny. Przyjmuje się założenie, że przy pracy 3600 godzin rocznie (tj. 41% czasu w roku) i obecnych cenach energii elektrycznej na Towarowej Giełdzie Energii ok. 380 zł za 1 MWh, to koszt transportu i montażu, nawet po opisywanym wzroście wartości umowy, zwróci się po roku. Inwestorzy Polenergii, jak widać, takie analizy przyjmują bez zastrzeżeń.
Ja jestem trochę bardziej sceptyczny. Bo nie wspomina się w tym momencie o innych, dużo większych kosztach inwestycji.I by była jasność – nie twierdzę, że są one w jakikolwiek sposób ukrywane. Nie, Polenergia to spółka giełdowa i nie sądzę, by komukolwiek przychodziły takie pomysły do głowy. Tym niemniej, jeżeli w świat wysyła się komunikaty o wzroście kosztów cząstkowych inwestycji, okraszając to komentarzami, że projekt jest dalej fantastyczny i nic złego się nie dzieje, to wypadałoby dla porządku przypomnieć kwoty całego przedsięwzięcia.
A są one znaczne. Począwszy od kosztu samego zakupu urządzeń od firmy Siemens (co za zaskoczenie, że to właśnie Siemens) – a jest naprawdę pokaźny, bo ok. 1,8 mld euro, czyli blisko 8 mld zł. Nie wspomina się o całym szeregu innych kosztów związanych m.in. z infrastrukturą. W sumie, wg Reutersa, łączna kwota inwestycji sięga ok. 6,4 mld euro (link), czyli w zależności od kursu euro – nawet ok. 28 mld zł! Czyli jeden wiatrak będzie w sumie kosztował 280 mln zł! W przeliczeniu na 1 MW (każde urządzenie ma moc ok. 14,4 MW) to jest ponad 19 mln zł. Czyli budujemy ogromne, niestabilne źródła energii, gdzie – w przeliczeniu – jeden MW mocy kosztuje 19 mln zł.
Dla porównania – 1 MW mocy w stabilnych i kogeneracyjnych blokach gazowo-parowych (Combined Cycle Gas Turbine – CCGT) kosztuje między 3 a 5,5 mln zł. Aw przypadku inwestycji CCGT otrzymujemy jako bonus bardzo duże moce cieplne, świetnie sprawdzające się w ogrzewaniu systemów miejskich (np. w Warszawie). W warunkach bardziej rynkowych takie projekty jak Polenergii nie mają prawa się opłacać, a pani Kulczyk i inwestorzy jej spółki powinni załamywać ręce – a jednak tego nie robią. I ja to rozumiem.
Ale to nie koniec. Jak te 19 mln zł za 1 MW przeliczymy na zakładany czas pracy w roku – wspomniane 3600 godzin – i obecne ceny energii elektrycznej na TGE, to każdy wiatrak powinien zwrócić się po ponad 14 latach. To inwestycyjnie patrząc – przepraszam za kolokwializm – szału nie ma. A tu nie będę nawet wchodził w dyskusje na temat cen energii, stabilności rynku, konstrukcji kontraktów etc. Przyjmijmy obecne kwoty z TGE za miarodajne na przyszłość.
Ale jest jeszcze co najmniej jedna dyskusyjna kwestia. Moim zdaniem bardzo optymistycznie zakłada się, że w ciągu roku każde urządzenie będzie pracować 3600 godzin, co stanowi ok. 41% czasu w roku. Już abstrahuję, że z wiatrem jest – najdelikatniej mówiąc – różnie. Ciągle słyszymy o flautach, w Niemczech nazywanych Dunkelflaute. Szczególnie bolesny dla operatorów w Europie Zachodniej był 2021 r., gdzie słabe generacje wiatru były jednym z zapalników późniejszego kryzysu energetycznego. A jeszcze okres zimowy, kiedy to przy mrozach wiatry występują rzadziej, a i praca urządzenia jest bardzo słaba. A generacja w czasie sztormu? Niby wieje, to dobrze, ale przy bardzo silnych wiatrach (ok. 90 km/h) urządzenia powinny się automatycznie wyłączać. A czas potrzebny na konieczne konserwacje i awarie – dużo częstsze dla offshoru (sama sól morska jest czynnikiem bardzo szkodliwym)? Trudno przyjąć bez zastrzeżeń taką kalkulację.
No to powtórzę: czemu właścicielka Polenergii i jej akcjonariusze okazują wszem i wobec zadowolenie, a kolejne wzrosty kosztów ich nie martwią? Bo oni na tym nie stracą, tak jak nie tracą na podobnych biznesach inni wielcy inwestorzy wiatrakowi – przynajmniej niektórzy. Nie tracą na pewno ci, którzy mają zagwarantowaną przychylność władz różnego szczebla. A pani Dominika może się cieszyć taką przychylnością, więc na swój interes nie musi patrzeć z niepokojem. Nawet gdy jest zmuszona podpisywać aneksy zwiększające budżet inwestycji.
Te dobre flow – jak mówią młodzi – między córką Jana Kulczyka a obecną władzą bierze się z dwóch powodów.Jeden to fakt, że obecną koalicję łączy – jak właściwie nic innego, poza nienawiścią do PiS i miłością do władzy oraz stanowisk – wielka słabość do idei energii z wiatru. Złośliwi dodają, że też do biznesu wiatrakowego, ale to tylko złośliwcy. Drugi, nie mniej ważny, to efekt jeszcze aktywności twórcy rodzinnego imperium – Jana Kulczyka. Pani Dominika kontynuuje w tym zakresie tradycje rodzinne i też ma spektakularne sukcesy. Takim było otrzymanie z KPO kwoty 750 mln zł w postaci preferencyjnych pożyczek z BGK. Ale to nie koniec. Wielkim sukcesem było pozyskanie BGK w procesie emisji przez Polenergię tzw. „zielonych obligacji” na kwotę 750 mln zł. Bank objął część emisji. Polenergia będzie również jednym z beneficjentów wielkiej inwestycji budowy terminala obsługującego polskich operatorów instalacji offshore, sfinansowanego w znacznym stopniu (ok. 900 mln zł) ze środków UE.
Ale to nie koniec. Polenergia ma też gwarancję wsparcia państwa już w trakcie pracy farm wiatrowych. To jest mechanizm tzw. kontraktu różnicowego (CfD), dający gwarancję ceny energii. To dość skomplikowany mechanizm, ale w największym skrócie polega na tym, że operator farmy ma zagwarantowany poziom minimalny sprzedaży energii elektrycznej. I jeżeli ceny rynkowe są niższe – to państwo de facto dopłaca tę różnicę. Jeżeli wyższe – to operator nie ma dopłat, ale sprzedaje energię na rynku. Jeżeli nie może sprzedać z powodu decyzji operatora sieci – też może mieć płacone (odbywa się to poza CfD). Kontrakt dla Polenergii jest skalibrowany na poziomie współczynnika pracy rocznej wynoszącego 43,5% (czyli nawet więcej niż zakładane w kalkulacjach spółki 41%) i ma obowiązywać 25 lat. Cena referencyjna to 319,60 zł za 1 MWh, czyli dość przyzwoita. Ostateczny poziom dopłat zależy od kilku czynników, ale rocznie to mogą być nawet setki milionów złotych – i to niezależnie od tego, co spółka zarobi na komercyjnej sprzedaży energii.
Czyli już Państwo wiedzą, dlaczego Dominika Kulczyk nie wygląda na zmartwioną. Bo my wszyscy składamy się i będziemy się składać na komfort prowadzenia biznesu przez panią Dominikę. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że w zamian otrzymujemy czystą, ekologiczną energię, której – jak stwierdzają co bardziej zabawni przedstawiciele obecnej koalicji – boi się Putin (wypowiedź senatora Gawłowskiego przy procedowanej w ostatnich dniach tzw. „ustawie wiatrakowej”; patrz: https://dobitnie.pl/wiatraki-nawet-na-lotniskach-wojskowych-polski-senat-potrafi-wszystko/k. To prawda, ciągle słychać takie głosy, ale o tym, jak jest naprawdę – jaka jest to energia, jakie generuje koszty, obciążenia dla środowiska i ryzyka dla systemu elektroenergetycznego – pisałem i ja, i wielu ekspertów, więc nie będę teraz przywoływał wszystkich tych argumentów.
Realne kłopoty i potencjalne straty dla Polenergii mogą pojawić się w sytuacji dłuższego niż przyjęty procesu inwestycyjnego – gdyby farmy Bałtyk II i Bałtyk III nie zaczęłyby pracować w założonym terminie (2027–2028). Realnym problemem będą też flauty albo inne przerwy w pracy, na tyle długie, że w danym roku urządzenia będą pracować mniej niż założone dla umów o subsydiowanie 43,5% czasu (mniej niż 3810 godzin), bo ewentualne dopłaty są w sytuacji, gdy instalacje pracują.
Czyli trzymamy kciuki za pomyślne wiatry, bo nie chcemy, by pani prezes miała na tym interesie stracić. A więc – jak u Stanisława Barei – „siły natury w służbie człowieka”. Tu konkretnego człowieka, ale już nie bądźmy drobiazgowi.
(Korzystałem też z raportów spółki: https://www.polenergia.pl/raporty_biezace/podjecie-ostatecznych-decyzji-inwestycyjnych-dotyczacych-realizacji-projektow-morskich-farm-wiatrowych-fid/?utm_source=chatgpt.com)
Fot. CC
