Nie wiem, czy Mariusz Haładyj zostanie szefem NIK. Ale wiem, że zasługuje, by potraktować jego kandydaturę poważnie — nie z partyjnego klucza, tylko za dorobek i sposób działania. W czasach, gdy w administracji królują polityczni nomadzi i PR-owcy, on pokazał, że można inaczej: merytorycznie, spokojnie i skutecznie.
W ostatnich dniach pojawiły się informacje, że kandydatem koalicji rządowej na szefa NIK jest Mariusz Haładyj. Potwierdził to m.in. Maciej Berek, minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wskazany ostatnio przez premiera Donalda Tuska, na tego, który ma nadzorować/dopingować członków rządu. Nie wchodzę w analizę tej kuriozalnej konstrukcji, ale na pewno minister Berek jest jednym z najbliższych współpracowników premiera i na pewno jest dobrze poinformowany. Jeżeli więc ktoś tak dobrze umocowany informuje o kandydacie na nowego szefa NIK (kadencja Mariana Banasia wygasa w ostatnich dniach sierpnia) to ja to przyjmuję z należytą uwagą.
Na wstępie zaznaczę, że nie łączą mnie z Mariuszem Haładyjem żadne osobiste relacje, właściwie się nie znamy, mieliśmy dotąd okazję spotkać się kilka razy na gruncie wyłącznie zawodowym i nawet nie mam pewności na ile kandydat na szefa NIK to pamięta.Ale to w gruncie rzeczy nieważne. Tym niemniej uznałem, że warto na jego temat skreślić kilka zdań, choćby tylko po to, by pokazać, że nie wszystko w naszej kochanej Ojczyźnie musi być przedmiotem politycznej wojny i nie w każdym możliwym wymiarze. Więc nie, nie pójdę za głosem wielu osób z umownej „naszej”, konserwatywnej opozycyjnej teraz strony i nie rzucę się do rytualnego tłuczenia po Haładyju, zostawię to innym, zresztą to już się dzieje. Ja przeciwnie, postaram się powiedzieć coś bez emocji, choć subiektywnie i może nawet… pochwalić? Albo, o zgrozo, stwierdzić, że to dobry pomysł?
Nie dla poklasku
Tak, uważam, że Mariusz Haładyj to dobry kandydat na szefa NIK. Po pierwsze, to dobry urzędnik. Kompetentny.Zdaję sobie sprawę, że to słowo bardzo pojemne, mogące mieć wiele znaczeń i skojarzeń, ale dla mnie w kontekście urzędnika wystarczy, że powiem: merytoryczny, zawsze dobrze przygotowany (przynajmniej w tych sytuacjach, gdy bezpośrednio, ale i pośrednio mogłem obserwować) i nie szukający przesadnie poklasku. A to przyznajmy, potężna pokusa, szczególnie dla osób piastujących wysokie stanowiska państwowe. Poza tym sprawia wrażenie człowieka starającego się załatwić sprawę.
Dziś często mówi się w takich sytuacjach, że ktoś „dowozi” sprawę lub nie. No to na moje rozeznanie, Mariusz Haładyj zdaje się dowozić powierzone zadania. Nie będę opisywał całej kariery zawodowej, bo jej nawet nie znam, a nie chcę przepisywać różnych „wikipedii”, bo to nie ma sensu. Ktoś chce poznać szczegółowo drogę zawodową ministra, może sam sięgnąć do najróżniejszych źródeł do czego zresztą zachęcam. Ja skupię się na tych sprawach i w tym okresie, które miałem okazję oglądać z bliższej perspektywy.
Pierwszy raz usłyszałem o Mariuszu Haładyju na przełomie 2015 i 2016 r. Byłem wtedy, jako ekspert Fundacji Republikańskiej, współpracujący też z Sekcją Krajową Drogownictwa NSZZ „Solidarność” i Klubem Parlamentarnym „Prawo i Sprawiedliwość”, mocno zaangażowany w dyskusję na temat konieczności reformy systemu zamówień publicznych Polsce i uchwalenia nowej ustawy Prawo zamówień publicznych (Pzp). Ustawa z 2004 r. bardzo dobra w swoim pierwotnym wymiarze, wymagała już zmian. Rząd PO-PSL Ewy Kopacz rzutem na taśmę wygenerował jakiś projekt, ale był to materiał bardzo zły i – co do tego panowała powszechna zgoda – nie powinien być przedmiotem dalszych prac. Nowy rząd, jaki wyłonił się po wyborach parlamentarnych w 2015 r. Pani premier Beaty Szydło taką decyzję ostatecznie podjął i równocześnie przystąpił zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami do prac nad nową ustawą. Trzeba przyznać, że dość energicznie.
Człowiek do zadań specjalnych
Rola ta przypadła ministerstwu rozwoju kierowanym wówczas przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego (o ile pamiętam budowanym na bazie wcześniejszego ministerstwa gospodarki).A w samym ministerstwie zadanie te otrzymał właśnie Hałdyj. Postać wówczas właściwie anonimowa, choć był to o tyle interesujący przypadek, bo nominację na podsekretarza stanu otrzymał jeszcze od poprzedniego rządu w 2012 r. Mówiono wtedy, że z rekomendacji PSL. Przyznamy chyba, że dzisiaj taką sytuację tj. pracę dla kolejnych rządów wyłanianych przez różne koalicje, trudno sobie wyobrazić.
Nie będę przywoływał całej historii, prac nad nową ustawą Pzp i wcześniejszymi koniecznymi nowelizacjami, bo to temat na osobne i przyznajmy, nudnawe, opracowanie. Dość, że minister Haładyj doprowadził w miarę sprawnie do koniecznej noweli Pzp i dużo uczynił, by uspokoić nastroje w środowisku ekspertów i organizacji branżowych reprezentujących interesariuszy i uczestników sytemu zamówień publicznych w Polsce. To duża zasługa. Na okoliczność tego materiału poprosiłem o kilka zdań Tomasza Czajkowskiego, byłego Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych (UZP) od lat wydawcy i redaktora naczelnego najpoważniejszego pisma branżowego w Polsce „Zamówienia Publiczne – Doradca”. Stwierdził m.in. „Mariusz Haładyj wniósł do dyskusji o systemie zamówień publicznych konieczny w tamtym czasie (2016 – dop.PP) spokój, wsparty przy okazji urzędniczym profesjonalizmem. Chętnie słuchał, co nie takie oczywiste i szybko się uczył, a to już rzadkość. Jeden z najlepszych partnerów po stronie rządowej w 30-letniej już historii zamówień publicznych w Polsce. Czasem się upierał przy swoich wizjach, ale kto na wysokich stanowiskach tak nie ma. Jest też dla mnie przedstawicielem ginącego, a jakże szlachetnego gatunku prawdziwie apolitycznych czy raczej apartyjnych fachowców, bo do dzisiaj właściwie nie wiem, jakie ma poglądy polityczne.”
Należy jednak przyznać, że nie obyło się bez błędów i zgrzytów. Takim dla mnie było odwołanie ze stanowiska Prezes UZP Małgorzaty Stręciwilk, jednej z najlepszych osób na tym stanowisku w historii. Wiedziałem, że nie dogadywała się najlepiej z otoczeniem Mateusza Morawieckiego, w tym właśnie z Mariuszem Hałdyjem. Do dziś uważam, że to był błąd, ale z drugiej strony takie historie trzeba wpisywać w pewną rutynę funkcjonowania tak dużych organizmów, jak administracja centralna. Zapewne i premier Morawiecki i minister Haładyj, a może i inne osoby, mogliby przedstawić ileś poważnych argumentów na obronę ich stanowiska. Rozumiem. Z drugiej strony, warto jednak zauważyć, że obok czysto ludzkich trudności w dogadywaniu się wymienionych osób, to w tle był też realny spór merytoryczny o kształt systemu zamówień w Polsce. Można sobie tylko życzyć, by spory w polityce, rządzie toczyły się o realne sprawy, kształt takiej czy innej reformy, a nie wyłącznie kto kogo.
Pole minowe MŚP
Po przygodzie z zamówieniami publicznymi, wiem że Mariusz Haładyj był wysyłany przez premiera Morawieckiego do innych poważnych wyzwań, stał się takim człowiekiem do zadań specjalnych.Zajmował się głównie bardzo trudnymi tematami dot. przedsiębiorczości, wspomagania firm, małymi i średnimi przedsiębiorstwami, czyli obszarem będącym niczym pole minowe, gdzie z definicji wszyscy są niezadowoleni z pracy rządu. W ramach rtch zadań nadzorował m.in. tzw. „Konstytucję dla biznesu”. Słyszałem, czytałem różne opinie na temat jego ówczesnych dokonań, ale ponieważ sam byłem odbiorcą jego pracy w minimalnym zakresie, nie będę tu silił się na jakiekolwiek oceny dorobku Haładyja z tego okresu. Zdaje się, że główny recenzent pracy ministra, premier Morawiecki kwitował jego aktywność z akceptacją.
Kolejny, trwający do działaj etap kariery zawodowej naszego bohatera, to stanowisko szefa Prokuratorii Generalnej (PG). Tu uwaga, nie mylmy tej instytucji z prokuraturą, bo Prokuratoria to dość szczególny urząd zajmujący się procesową obroną materialnych interesów Skarbu Państwa i to w rozumieniu szerokim, bo także nadzorowanych przez państwo spółek (SSP). Prokuratoria była „dzieckiem” pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007 i zawsze w spojrzeniu kierownictwa tej partii na sprawy państwa pełniła ważną rolę. Przyznam się, że miałem wcześniej nieco do czynienia z PG i oceniałem jej dorobek ambiwalentnie.
To się zmieniło w 2023 r., kiedy PG przystąpiła w roli mediatora do sporu między PGNiG Termika (dziś ORLEN Termika) ze mną na pokładzie a konsorcjum firm międzynarodowych i polskich, które były wykonawcami Bloku Gazowo-Parowego (BGP) na warszawskim Żeraniu. Inwestycja o ogromnym budżecie, stąd wzajemne roszczenia związane z wykonawstwem i późniejszym funkcjonowaniem BGP też bardzo duże. Dlatego w tej sprawie pojawiła się PG. Z oczywistych względów nie mogę opisać żadnych praktycznie szczegółów dot. sporu, wzajemnych roszczeń, toczonych negocjacji etc. Ale dużo istotniejsze w tym kontekście było właśnie zaangażowanie PG. Warto zauważyć, że to było dla PG bardzo trudne zadanie, bo z jednej strony PG musiała patrzeć na interes Skarbu Państwa, ucieleśniany przez Termikę, z drugiej strony należało podejmować wysiłek zakończenia sporu między stronami, nie wychodząc z roli neutralnego mediatora. Trudne, bardzo trudne, a jednak PG moim zdaniem, wywiązywała się ze swego zadania znakomicie. Tu przywołam opinię jednej z osób zajmujących się profesjonalną obsługą prawną Termiki w tamtym czasie:
„Byłem zaskoczony, jak doskonale radzili sobie w prowadzeniu mediacji, szczególnie w sytuacji dużych emocji, jakie ujawniały się w trakcie sporu. Wiele razy widziałem mediacje na różnych poziomach, dla różnych przedmiotów sporu, ale tu, przy tak dużych roszczeniach zespół Prokuratorii robił to niemal perfekcyjnie. Inni mogą się uczyć.”
Dlaczego o tym wspominam? Bo w sprawę osobiście zaangażował się Mariusz Haładyj. Te wszystkie moje pochwały mogę więc wprost adresować do szefa PG, bo widziałem aktywność jego i jego współpracowników bezpośrednio. I nie ma tu przesady, zasłużyli na moje słowa uznania i wdzięczność. Ktoś może powiedzieć, że to nie jest codzienną praktyką, by PG angażowała się w sprawy na tak wysokim szczeblu. Być może, nie znam szerzej praktyki udziału PG w konkretnych sprawach, ale ja to rozumiem tak, że sprawa została uznana za na tyle ważną, a może ciekawą, że PG w sprawie była reprezentowana w taki właśnie sposób. Bo rzeczywiście, biorąc całokształt okoliczności i jakiej to dotyczyło inwestycji to sprawa dla interesu Skarbu Państwa była (wciąż jest) ważna. I nie ma tu żadnego drugiego dna, a dla mnie, dobrze rozumiany profesjonalizm urzędników wysokiego szczebla ważnej instytucji państwowej. Tyle…
Każdy lepszy niż Banaś
Z względnym zainteresowaniem patrzę, jak kandydatura Mariusza Haładyja jest odbierana w świecie polityki. Nie będę komentował żadnej z wypowiedzi. Staram się je zrozumieć, może nawet tłumaczyć, wpisywać w mechaniką sporu politycznego.Ja mam ten komfort, że mogę równocześnie wyrazić własną opinię, a ona, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i – na ile to możliwe – chłodną analizę jest pozytywna. Tak, to dobry kandydat na szefa NIK. Nie wiem oczywiście, co będzie po ewentualnej nominacji, może nagle obecny prezes PG zacznie się zachowywać, jak Adam Bodnar po promocji na ministra sprawiedliwości, kiedy to cały swój wcześniejszy dorobek szanowanego prawnika m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich wyrzucił w błoto. Ale intuicja mówi mi, że nie. To nie ten typ. Poza tym, kiedy zajmie gabinet przy ul. Filtrowej nic już nie będzie musiał, od nikogo zależał, a skala ewentualnych koncesji na rzecz świata polityki nie będzie tak duża, by zagrażała realnej niezależności. Wystarczy tylko chcieć i mieć w miarę twardy kręgosłup. Zresztą popatrzmy na poprzedników, przynajmniej na niektórych. Generalnie, jak chcieli, to mogli wyjść z tej misji z tarczą. Nie będę przywoływał kolejnych Prezesów, ale byli przecież tacy, którzy podnosili prestiż Izby: Walerian Pańko, Lech Kaczyński, Jacek Jezierski. Można jeszcze dorzucić jedno, dwa nazwiska.
Ale nie wszyscy, bo są w tym katalogu ludzie, o których lepiej chyba byśmy nie pamiętali. Niestety w tej kategorii jest obecny Prezes Marian Banaś, o którym siłą rzeczy na razie trudno nie wspomnieć. Piszę to z ogromną przykrością, bo przecież Marian Banaś to człowiek NIK z chwalebnym wcześniej dorobkiem pracy dla Polski. Ale to co uczynił z tej instytucji w imię osobistych dintojr i w najgorszy sposób rozumianej polityki woła o pomstę do nieba. I jeszcze ten jego syn, Jakub, niby społeczny doradca, ale z przemożnym wpływem na to co się w NIK dzieje i nie bardzo wiadomo w jakim trybie, na pewno nie wynikającym z przepisów. Nasłuchałem się dość opowieści na ten temat od osób z wnętrza tej instytucji, by stanowczo stwierdzić, że panowie Banasiowie to hańba tej instytucji. Staram się nie używać w mojej działalności komentatorskiej tak mocnych słów, ale tu robię wyjątek, bo jest uzasadniony. I mam w związku z tym nadzieję, że niedługo wymienieni panowie będą już tylko niechlubną historią NIK. Pozostanie po nich tylko ogromny… bałagan, by nie powiedzieć dosadniej i trzeba będzie ogromnego wysiłku by odbudować prestiż instytucji.
I właściwie sama działalność panów Banasiów mogłaby być wystarczającym powodem by cieszyć się z kandydatury Mariusza Haładyja. Ktoś złośliwie mógłby powiedzieć, że w tej sytuacji to każdy byłby lepszy, a pamiętajmy, że jeszcze kilka dni temu Marian Banaś był typowany jako poważny kandydat na drugą kadencję! Ale nie, nie napiszę tak. Z szacunku do NIK, do Mariusza Haładyja i każdego innego, potencjalnego i poważnego kandydata np. Tadeusza Dziuby zgłoszonego przez Jarosława Kaczyńskiego. Dla każdej z tych osób, argument – każdy byle nie Banaś – jest obraźliwy. To jest też równanie do niskiego poziomu, a my powinniśmy podążać w przeciwną stronę i wyznaczać politykom ambitniejsze cele. To generalnie trudne, szczególnie teraz, gdy obecna koalicja, najdelikatniej mówiąc, nie rozpieszcza nas w tym zakresie. Ale jak widać są możliwe niespodzianki. Starajmy się więc nie oceniać kogokolwiek z kandydatów w perspektywie Banasia, ale tego co sobą reprezentuje.
Mariusz Haładyj to kompetencja i godny docenienia dorobek zawodowy. I – tego słowa jeszcze nie przywoływałem – państwowiec pełną gębą. Tak, to człowiek dobrze służący Polsce. To rzecz jasna nie jest równoznaczne z gwarancją, że będzie później równie dobrym szefem NIK, ale w wysokim stopniu to uprawdopodabnia. Czy tak rzeczywiście się stanie? Czy Mariusz Haładyj zostanie kolejnym Prezesem NIK? Przekonamy się wkrótce.
