Premier Donald Tusk przyzwyczaił nas do tego, że jest w stanie wdziać każdy kostium polityczny. Teraz stał się gospodarczym patriotą. Kolejne wypowiedzi upodabniają go retorycznie do polityków pokroju Donalda Trumpa, Viktora Orbána czy Mateusza Morawieckiego. Czy to tylko maska przywdziewana na potrzeby skręcających w prawo wyborców, czy coś więcej?
Jednym z gości zaproszonych na Forum Dostawców Polskiej Energetyki Wiatrowej „Energia z Polski – Local First” był Donald Tusk. Podczas swojego wystąpienia przedstawił tezy, które musiały zdumieć niejednego słuchacza. Oto premier powiedział:
„Nie może być tak, że ci, którzy inwestują publiczne pieniądze w wielkie przedsięwzięcia – takie jak morskie farmy wiatrowe, elektrownia jądrowa czy zakupy uzbrojenia – pomijają wymiar patriotyczny. To właśnie ten aspekt stanowi fundament naszego narodowego interesu. (…) W ciągu 10 lat będziemy wydawali biliony złotych na polską energetykę. Musimy zrobić wszystko, żeby te pieniądze w maksymalnej skali trafiały do krajowych firm”.
Konkurent bezwzględny
Jak ktoś z Państwa jest w szoku, to muszę od razu poinformować – to nie koniec. Ale oddajmy głos premierowi:
„Żyjemy wśród egoistów, więc nie możemy być naiwni. To świat konkurencji bezwzględnej. (…) Wiele miesięcy temu podjęliśmy starania dotyczące repolonizacji gospodarki. Szczególnego sensu nabierają dzisiaj takie słowa, jak patriotyzm czy local content, a więc udział krajowych przedsiębiorstw w zamówieniach publicznych. (…) Tylko w 2024 roku zamówienia publiczne wyniosły 580 mld zł. Musimy zrobić wszystko, żeby te pieniądze w maksymalnej skali trafiały do krajowych firm. (…) Taka musi być zasada”.
I dalej:
„Spróbujcie pomagać sobie nawzajem, pomagać polskim wykonawcom. Czasami będzie to wymagało trochę więcej czasu lub pieniędzy, ale w perspektywie to będzie wielki, narodowy, bardzo opłacalny biznes. Wszędzie tam, gdzie rząd będzie miał wpływ, będziemy starali się tego pilnować, szczególnie w inwestycjach na skalę makro. (…) Kończy się beztroska w wydawaniu polskich pieniędzy poza granice naszej gospodarki. (…) Nie namawiam do tego, żebyśmy się zamknęli w polskim „kokonie”, nie o to chodzi. Ale „polskie” musi być lepsze, bo to jest bezpieczniejsze z naszego punktu widzenia”.
Ale najlepsze zostawiamy na koniec:
„Polska przede wszystkim. (…) Wszystkie ręce na pokład. Polscy przedsiębiorcy mogą na mnie liczyć. Nikt już więcej nie będzie wykorzystywał pieniędzy publicznych. Nikt nie będzie ogrywał czy omijał krajowych wykonawców. To się definitywnie kończy. Zaczyna się biało-czerwony rozdział dla polskich firm”.
(Ufff. Muszę przyznać, że po takiej dawce nacjonalizmu gospodarczego, zacząłem z pogardą patrzeć na moją lodówkę produkcji naszego zachodniego sąsiada i byłem bliski wyrzucenia ze środka wszystkich niepolskich produktów).
Kogo atakujemy?
A to nie koniec. W ślad za premierem podążył nowy szef resortu aktywów państwowych, Wojciech Balczun, który przy okazji innej konferencji stwierdził:
„Mamy taki czas, w którym musimy być wszyscy patriotami i nacjonalistami gospodarczymi i szukać rozwiązań, które będą wspierały polską gospodarkę”.
Ktoś mógłby powiedzieć: rząd prawdziwych nacjonalistów i patriotów. Strach otworzyć gazetę, bo może właśnie rozochocony wicepremier Radosław Sikorski w jakiejś narodowej emfazie zapowiedział atak na Królewiec?
Ktoś może się obruszyć, że przecież premier ma rację i nie uchodzi w ten nazbyt frywolny sposób komentować jego słów. Być może nie wypada. Ale mógłbym napisać osobny obszerny esej na temat obietnic premiera i jego deklaracji, które zmieniały się w zależności od klimatu politycznego o 180°. Mógłbym napisać o premierze, teraz nacjonaliście gospodarczym, który ledwie wczoraj uważał, że nie ma żadnego patriotycznego imperatywu, by ratować polskiego narodowego przewoźnika lotniczego, albo który mówił, że on nie ma żadnego problemu z myślą, że Grupa LOTOS może trafić w obce ręce. Swoją drogą, czy pamiętamy czyje? Tak, tak… rosyjskie. A czy ktoś jeszcze pamięta, że bliski przejęcia części Azotów był jeden z ulubionych oligarchów Putina, Wiaczesław Mosze Kantor?
No tak, powie ktoś, to było dawno, bo przecież 12–15 lat w polityce to cała epoka. Można zmienić zdanie. No to spójrzmy na obecne dokonania premiera i jego ekipy. Wiadomości z ostatnich tygodni: projekt CPK i założenia dla infrastruktury kolejowej. Oto, jak powiedział z dumą Dariusz Klimczak, minister odpowiedzialny za infrastrukturę – będziemy mieli najszybszą kolej dużych prędkości w Europie! Nie to, co chcieli poprzednicy, jakieś marne 250 km/h, teraz będą miejsca, gdzie pociągi rozpędzą się do 350 km/h.
I tylko można zadać pytanie: po co? Przy naszej geografii, o ile realnie skrócą się przejazdy między najważniejszymi ośrodkami, np. między Warszawą a Poznaniem? O 12, może 15 minut? Ale ile drożej to będzie kosztowało? Bo taka zmiana technologiczna jest koszmarnie droga. No i oczywiście należy zadać pytanie kompatybilne z obecnym patriotycznym wzmożeniem pana premiera: ile polskich firm będzie mogło dostarczyć tabor mogący poruszać się z tak podwyższoną prędkością? Odpowiedź brzmi: żadna. Patriotycznie załatwiliśmy sprawę tak, że żadna nasza firma nie spełni takich warunków. A przecież jest kilka takich firm. Ale nie martwmy się, pociągi będą – wprawdzie nie z Polski, bo przyjadą do nas z… tak, z Niemiec. Firma na „S”, ta od mojej lodówki (zaczynam odczuwać coraz większy wstyd), akurat ma taki tabor i chętnie go nam sprzeda. Jak to było? Jak powiedział premier? „Polscy przedsiębiorcy mogą na mnie liczyć”.
Wiatr do Niemiec
Tych przykładów jest więcej, np. opisywana sprawa skandalicznego przetargu Straży Granicznej na systemy antydronowe. Tak zdefiniowano parametry, że żaden polski wykonawca – a mamy ich sporą gromadę i często z bardzo dobrymi systemami – nie jest w stanie spełnić wyśrubowanych warunków. Ale tu też nie martwmy się, Straż Graniczna poradzi sobie, bo jest jeden taki dostawca, wprawdzie nie z Polski, także nie z Niemiec, ale z Izraela. Jak to powiedział premier? „Zaczyna się biało-czerwony rozdział dla polskich firm”.
Takich przykładów wdrażania „z sukcesami” przez obecną ekipę nacjonalizmu gospodarczego w praktyce jest więcej, także w bliższej mojemu zaangażowaniu zawodowemu energetyce. I rzecz jasna nie szukam dostawców technologii jądrowych czy dostawców turbin w blokach gazowo-parowych. Choć w tak mocno sekowanej branży węgla kamiennego czy brunatnego mamy czym się pochwalić. Ale zostawmy to i spójrzmy na promowaną przez obecną ekipę energetykę wiatrową. W końcu premier wygłosił swoje patriotyczne expose na spotkaniu tej właśnie branży. Jak to wygląda w praktyce? Delikatnie mówiąc – średnio.
I choć red. Jakub Wiech na wszelkich polach aktywności medialno-konferencyjnej przekonuje nas, jak to energetyka wiatrowa ma szansę na spolonizowanie, ba, już jest prawie spolonizowana, to wygląda to dość mizernie. Jak podają przedstawiciele branży wiatrakowej, w obszarze offshore raptem kilkanaście procent środków trafia do polskich firm. Ale ma być lepiej. Tylko wcześniej musimy kupić gotowe podzespoły z tej samej firmy na „S” naszego zachodniego sąsiada (jest mi już tak wstyd, że zainspirowany słowami premiera postanowiłem wyrzucić lodówkę).
Maksymalna skala Tuska
Ale nie róbmy z tego zagadnienia, jak mawiał tow. generał Zambik z „Rozmów kontrolowanych”. Firma Dominiki Kulczyk wyda tylko 1,8 mld euro (8 mld zł), troszeczkę jeszcze dołożą PGE i Orlen, ale potem to już będziemy wiatrakową, samowystarczalną potęgą. Bo tak chyba możemy rozumieć słowa premiera: „Musimy zrobić wszystko, żeby te pieniądze w maksymalnej skali trafiały do krajowych firm”.
Zastanawiam się tylko, co bardziej wpływa na to, że jakoś nie umiem z powagą przyjmować słów pana premiera. Czy to, że tak często zmieniał zdanie, gubiąc po drodze resztki wiarygodności? Czy to, że w III RP nie było chyba bardziej niedotrzymującego obietnic polityka (a przecież konkurencja tu naprawdę spora)? A może to, że jak z jakimiś poglądami politycznymi i gospodarczymi Donald Tusk się realnie kojarzył, to z dość wyraźnym liberalizmem ekonomicznym, będącym na antypodach gospodarczego nacjonalizmu. To był chyba ostatni moment w jego karierze, gdy ten polityk wydawał się prawdziwy.
A teraz? Teraz chyba jest w stanie wszystko zadeklarować, obiecać, powiedzieć. Byle rzucić coś publiczności. A że obywatele oczekują więcej patriotyzmu, także w gospodarce – abstrahując, cóż ma to oznaczać – to i Donald Tusk jest patriotą gospodarczym. Ta metamorfoza następuje tak szybko, że mniej uważni mogą gubić się na wirażu. Rafał Ziemkiewicz żartował niedawno, że jeszcze chwila i politycy PO będą witali się dawnym hasłem ONR: „Czołem Wielkiej Polsce”!
Żart, który dość dobrze oddawał retoryczny fałsz rządzącej partii. Ten sam fałsz widzimy w próbie przedstawienia przez premiera i koalicję rządzącą nowej narracji w dyskusji o gospodarce. Wszystkich zaniepokojonych uspokajam: to tylko słowa.
