Paweł Mościcki w swojej książce „Gaza. Rzecz o kulturze eksterminacji” piętnuje obojętność świata wobec tego, co robi Izrael w Strefie Gazy. Wskazuje na manipulacje w przestrzeni informacyjnej, dzięki którym brutalne postępowanie Izraelczyków może być odbierane jako uzasadniona walka z terroryzmem. Problem w tym, że sam ucieka się do manipulacji w imię skrajnie lewicowych dogmatów.
Paweł Mościcki wychodzi z założenia, że państwo Izrael zbudowano na krzywdzie Palestyńczyków, którym w imię historycznych praw do ziemi Żydzi zabrali terytoria. Izrael jest więc – w oczach autora – okupantem palestyńskiej ziemi. Sęk w tym, że powstaniem państwa palestyńskiego nie byli zainteresowani nie tylko Żydzi, ale i sąsiednie kraje arabskie. Perspektywa, zgodnie z którą gdyby nie Izrael, mielibyśmy państwo palestyńskie, nie wytrzymuje zatem konfrontacji z faktami.
Wolno autorowi sympatyzować z Palestyńczykami, ale czy oznacza to, że można przymykać oko na fakty? Na przykład w sprawie Hamasu. W książce jest on przedstawiony jako coś w rodzaju Armii Krajowej, rycerskich bojowników o wolność, niesłusznie oskarżanych o terror. Odnoszę wrażenie, że każda informacja o zbrodniach izraelskiej armii jest traktowana przez autora automatycznie jako wiarygodna, a każda informacja o zbrodniach Hamasu – jako wyssana z palca propaganda.
Po drugiej stronie jest Izrael i „izraelizm”, czyli wspieranie polityki żydowskiego państwa. Za tym idą mniej lub bardziej spiskowe teorie, na przykład o sojuszu Likudu z europejskimi partiami nacjonalistycznymi i „wywodzącymi się ze środowisk neofaszystowskich”. Taką teorię lansował na łamach „Gazety Wyborczej” całkiem niedawno Jarosław Kurski, oskarżając Benjamina Netanjahu o takie sojusze i w efekcie niechęć do angażowania się w narrację o polskiej współwinie za Holocaust.
Z postawy społeczności międzynarodowej wobec Izraela autor wyciąga wniosek: wszyscy jesteśmy winni. Bo milczymy, względnie nie kupujemy narracji Palestyńczyków. Winni z powodu „historycznej fetyszyzacji Izraela”. Ale warto zwrócić uwagę na mocne negowanie przez pana Mościckiego w ogóle teorii historycznych praw do ziemi. Lewica zresztą swoje dogmaty traktuje nader instrumentalnie, więc np. Izraelczycy na takie prawa nie mogą się powoływać, ale już Indianie czy Aborygeni – i owszem. W wymiarze europejskim odrzucenie słuszności takiego prawa już służy w narracji lewicy uzasadnianiu masowej migracji: nie jesteśmy właścicielami naszej ziemi, nie mamy prawa powoływać się na dziedzictwo historyczne czy kulturowe. Nie mamy prawa do obrony. Nie mamy w zasadzie żadnych praw.
Sprowadzanie konfliktu palestyńsko-izraelskiego do manichejskiej walki dobra ze złem niesie ze sobą dwa skutki, które bynajmniej nie są dobre dla rzeczników palestyńskiej niepodległości. Po pierwsze – wchodzą dokładnie w te same buty, w których maszeruje izraelska propaganda, tylko że „źli” są po drugiej stronie. Po drugie – skoro nie mogę dostrzegać żadnych odcieni między czernią a bielą, to skąd pewność, że zmuszony do wyboru wybiorę stronę Palestyńczyków? Dziś dla przyszłości Europy zagrożeniem nie jest Izrael ani mityczne żydowsko-faszystowskie spiski (kłania się 1968 rok i panowie Walichnowski oraz Kur). Jest nim masowa migracja islamska.
Książkę warto przeczytać, choćby po to, by przeanalizować postrzeganie świata przez skrajną lewicę i umocnić się w przekonaniu, że w tym konflikcie nic nie jest tak jednoznaczne i czarno-białe, jak chciałby jej autor.
