Materiał powstał dzięki współpracy z Wojciechem Jakóbikiem i serwisem Energy Drink.
Poniedziałek – 21 lipca
Nowy tydzień przywitał nas marzeniem – Polska potentatem naftowym! Odkryto blisko naszego wybrzeża ogromne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, największe w Polsce krzyczały od rana nagłówki nie tylko w prasie fachowej.Ech, dla takich jak ja, oddanych zwolenników paliw kopalnych, piękna to perspektywa, szkoda, że nie do końca prawdziwa. Choć przyznajmy, coś jest na rzeczy i bagatelizowanie tego wydarzenia też jest nie na miejscu, bo jednak kanadyjska firma Central European Petroleum może pochwalić się interesującym odkryciem. Oto w pobliżu wyspy Wolin, znajdują się złoża ropy naftowej i gazu ziemnego o wdzięcznej nazwie Wolin East mogące zawierać, wg. money.pl nawet 22 mln ton ropy naftowej i 5 mld m3 gazu ziemnego.
I teraz w zależności, jaką przyjmiemy perspektywę to dużo i mało. Dużo, jeżeli spojrzymy na dane dotyczące rocznego zużycia ropy naftowej i gazu zimnego. Przerób ropy w rafineriach, bo to jest miarodajny parametr, to ponad 27 mln ton, a zużycie gazu ziemnego w latach 2023-2024 r. to niecałe 20 mld m3 (dane m.in. za www.ceicdata.com i Forum Energii). Dla obu rodzajów paliw większość wolumenu pochodzi z importu, z tym że dla ropy naftowej te dane wyglądają dużo gorzej, bo w 2024 r. import wynosił ponad 97%, krajowe wydobycie to ok. 600 do 800 tys. ton (m.in. wg. Polskiego Instytutu Geologicznego czy Głównego Urzędu Statystycznego). Z gazem ziemnym wygląda to lepiej, bo nasze wydobycie to ok. 4,5 mld m3 rocznie, ale tu warto jeszcze przynajmniej wspomnieć o wydobyciu własnym Orlenu za granicą, blisko 5 mld m3.
Mało, jeżeli ktoś chciałby już widzieć Polskę drugim Kuwejtem. Tak dobrze, to niestety też nie jest. Innymi słowy, mamy do czynienia z klasycznym polskim dylematem: czy szklanka jest do połowy pełna czy pusta. Ja raczej wpisuję się do obozu umiarkowanych optymistów, którzy podchodzą do sprawy z dużym spokojem (np. Wojciech Jakóbik). Może to efekt wdrukowanej nam za komuny idiotycznej opowieści o Karlinie, czy już nowszej o zmarnowanej szansie na polską rewolucję łupkową. Szczególnie te łupki były bolesną porażką, a tak się składa, że mieliśmy wtedy tego samego premiera. A to uczy dystansu do oceny każdej szansy jaka się pojawia. Tak też tłumaczę sceptycyzm Daniela Obajtka byłego prezesa Orlenu czy Anny Łukaszewskiej-Trzeciakowskiej, byłej minister odpowiadającej za energetykę, choć tu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich głos był mocno motywowany polityką. Oddajmy też Obajtkowi, bo zwraca też uwagę na bardzo ważną kwestię tj. zachowanie bezpieczeństwa dla terminalu LNG i Baltic Pipe, w tym zakresie rozumianego, jako bezpieczeństwo logistyki obu strategicznych budowli. Trochę z innych pozycji sprawę bagatelizował raczej Jakub Wiech, ale tu rozumiem, odzywa się jego znana niechęć do paliw kopalnych. Fakt, nie odkryto złoża wiatraków.
Rozumiem też wypowiedzi na poły entuzjastyczne, jak np. Piotra Woźniaka, byłego ministra gospodarki, byłego Głównego Geologa Kraju, a przede wszystkim byłego szefa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, który w tym odkryciu upatruje szans dla Polski. Ten entuzjazm, słabo skrywany, przebija też ze słów obecnego Krzysztofa Galosa, obecnego Głównego Geologa Kraju, a zarazem wiceministra klimatu i środowiska. Na szczęcie, Minister dość przytomnie zwraca uwagę, że od momentu odkrycia złóż do eksploatacji dość długa droga. I owszem, jak twierdzi, roczne krajowe wydobycie może zwiększyć się, ale gdzieś do ok. 2 mln ton ropy naftowej, czyli poziomu ok. 8, może 10% rocznego zużycia. Rację więc mają wszyscy zachowujący dystans, że zbawić to nas to nie zbawi, ale jednak to zawsze coś. No właśnie, 10% to jakby nie liczyć, zawsze jest więcej niż 2.
I jest jeszcze tylko jedna sprawa, niepokój. Odkryte złoże jest trochę za blisko… Niemiec. I o ile znajduje się w naszej wyłącznej strefie ekonomicznej, to jednak procedury środowiskowe będą musiały uwzględniać głosy płynące też stamtąd. Tu mamy też szereg przykrych doświadczeń z – i to piszę z całą odpowiedzialnością – różnymi rodzimymi sprzedajnymi postaciami, którzy za niemieckie pieniądze będą „ratować” środowisko, dbając o interes naszego zachodniego sąsiada. Zresztą kto wie, może znajdą się też i tacy, którzy i ze wschodu coś dostaną. Niestety, tego problemu wciąż nie byliśmy w stanie załatwić. Proponuję uważnie się tej sprawie przyglądać kto z Polski wyrwie się do potępiania i blokowania. I patrzmy na finansowanie protestujących.
Wtorek – 22 lipca
A jak możemy liczyć na przyjaźń i zrozumienie Niemiec dla naszych spraw to pokazuje kilka artykułów z dosłownie ostatnich kilkudziesięciu godzin.
Pierwszy z Die Welt o tym, jak to władze w Berlinie prowadzą wciąż śledztwo w sprawie wysadzenia Nord Stream 2, najwyraźniej nie mogąc pogodzić się z tą stratą. Śledczy są pewni udziału służb Kijowa w dywersji, ale też uważają, że Polska utrudnia śledztwo, a kto wie, może ma coś więcej na sumieniu. Przy tym, to już drobnym szczegółem jest informacja, że przekazywane przez stronę polską materiały wskazujące na udział Rosji w wysadzeniu gazociągu nie zyskują uznania niemieckich śledczych (podaję za W.Jakóbikiem).
Drugi – tu dziękuję Aleksandrze Fedorskiej za reasearch – podany na portalu niemieckiego nadawcy publicznego NDR o tym, jak niemieckie organizacje społeczne i jednostki samorządu terytorialnego próbują blokować naszą strategiczną inwestycję, tj. budowę portu kontenerowego w Świnoujściu. Jak się okazuje, niestety też z udziałem polskich sądów.
No i trzeci, najświeższy, ale już kwitujący odkrycie złóż koło Wolina.Trzeba przyznać, szybcy są. Tu niezrównany Bild. Już tytuł mówi wszystko: Strach przed ropą w niemieckim raju dla wczasowiczów. A w środku groza. Znaczy nie dla nas, a dla niemieckich turystów. Ale znalazła się dzielna kobieta, burmistrz urokliwego Heringsdorf na wyspie Uznam, Laura Isabelle Marisken, która powiedziała Bildowi: „Domagamy się wyjaśnień w sprawie zgłoszonych złóż ropy naftowej w bezpośrednim sąsiedztwie granicy, a także jasnego, aktywnego stanowiska rządu landowego w celu ochrony naszego regionu„.
Ale jest w tym dobra wiadomość, otóż rząd landowy Meklemburgii Pomorza Przedniego został nagłym odkryciem zaskoczony. To oznacza, że jeszcze nasi przyjaciele z Niemiec nie wiedzą wszystkiego co się u nas dzieje, więcej, wbrew dramatycznym opiniom, nie decydują o wszystkim, a sami zaskoczeni potrafią wpaść w popłoch. Niestety, ten stan chaosu nie potrwa pewnie długo.
Po kilku godzinach… Rząd landowy już się ogarnął o czym znów donosi Bild i ustami ministra środowiska Tilla Backhausa wyraził… ciekawe, czy zgadną Państwo, co wyraził? Czytacie to w niedzielę, więc już pewnie wiecie. Oczywiście wyraził ostrą krytykę strony polskiej. Ponoć Polacy złamali ustalenia nie informując o próbnych odwiertach. Hm, informacji w tej sprawie w polskiej, ale też i niemieckiej prasie czy infosferze trochę jednak było, ale jak widać, wysocy urzędnicy w Meklemburgii-Pomorzu Przednim do gazet czy portali nie zaglądają, a już na pewno nie polskich. Minister też coś wspominał o interesach Niemiec i, że eksploatacja złóż byłaby katastrofą dla wizerunku wyspy Uznam i coś tam jeszcze. Sprawdzałem dokładnie, ale ani razu nie padło słowo choćby o interesie Polski, Polaków. Widać, nie jest ważny.
Przyjaciele z Niemiec…
Środa – 23 lipca
Jest! Wreszcie! Jedna z najdłuższych rekonstrukcji rządu w dziejach III RP dokonała się.Szerzej o tym na DOBITNIE pisałem i ja i Adam Gorszanów. W części energetycznej najważniejsze zmiany to powołanie nowego resortu energii (Ministerstwo Energii – ME). Media zdążyły już nawet, przed oficjalnym ogłoszeniem szczegółów rekonstrukcji, okrzyknąć ten nowy podmiot „superesortem”, ale jak się ostatecznie okazało, z dużej chmury mały deszcz. Bo do ME nie wejdzie, jak przyjmowano, zasadnicza część kompetencji z likwidowanego Ministerstwo Przemysłu (MP) a i w Ministerstwie Klimatu i Środowiska (MKiŚ) zostaną kompetencje dotyczące OZE i tzw. polityki klimatycznej.
Nowym szefem ME został Miłosz Motyka (PSL).O pomyśle na nowe ministerstwo pisałem już i to raczej pozytywnie, nie będę więc tego pomysłu krytykował. Oczywiście, kluczowe tu będzie, jakimi ostatecznie kompetencjami będzie dysponował nowy minister. A sam minister? Ja wielkich oczekiwań nie mam, choć potrafię docenić pewną sprawność i umiejętność doprowadzania spraw do realizacji. Pamiętajmy też, że Miłosz Motyka ostatnie 19 miesięcy był Sekretarzem Stanu w Ministerstwa Klimatu i Środowiska (MKiŚ). Biorąc pod uwagę, kto tam jest w kierownictwie, to na tym tle nowy szef resortu energii wygląda wręcz świetnie. I chociaż tyle.
To co mogłoby niepokoić, to aktywność polityka przy wszystkich dyskusjach dotyczących wspierania energetyki wiatrowej. Jak na moją ocenę, za duże. By daleko nie szukać, w ubiegłym tygodniu, kiedy na posiedzeniu połączonych komisji senackich szaleli z poprawkami dwaj przewodniczący komisji Waldemar Pawlak (PSL) i Stanisław Gawłowski (PO) m.in. uchylając zapisy projektu tzw. „ustawy wiatrakowej” (projekt rządowy) definiujące strefy ochronne wokół lotnisk wojskowych, tras przelotów samolotów bojowych i wokół terenów „Natura 2000”, to poprawki te autoryzował w imieniu rządu właśnie Miłosz Motyka (o tym szerzej w moim tekście). Ale już wiemy, że sprawy OZE będą poza kompetencją ME.
Taki „superresort” rzeczywiście powstanie, ale kierować nim będzie nie Miłosz Motyka, ale Andrzej Domański, bo decyzją premiera postanowiono połączyć politykę gospodarczą i finansową w jedno Ministerstwo Finansów i Gospodarki. Nie wiem czy to dobry pomysł, by księgowy, nawet jeżeli jest to księgowy budżetu państwa, który siłą rzeczy musi być bardziej strażnikiem procedur i z definicji konserwatywnie patrzeć na wydatki, może być równocześnie głównym architektem gospodarki, gdzie tak ważne jest prorozwojowe i mniej schematyczne myślenie. Wewnętrzna sprzeczność i tym samym kontr skuteczność wydaje się wpisana w ten pomysł. Mam więc spore wątpliwości, które potęguje osoba samego ministra.
Na stanowisku szefowej MKiŚ zostaje Paulina Hening-Kloska. Zostają też jej zaufani zastępcy Urszula Zielińska i Mikołaj Dorożała. Nie wiem dlaczego, ale patrząc na te supertrio prześladuje mnie wspomnienie filmu „Gremliny rozrabiają” (i niestety, nie myślę tu o wielce urodziwej wtedy Phoebe Cates).
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zostaje też Ministerstwo Aktywów Państwowych (MAP). Ciekawą propozycją, bodaj jedyną naprawdę interesującą jest nominacja dla Wojciecha Balczuna, znanego menedżera, aktywnego też w Spółkach Skarbu Państwa (SSP), pamiętanego, jako szef kolei ukraińskich po obaleniu Wiktora Janukowycza. Trudna misja przed nowym szefem MAP. Przy okazji, nie potwierdziła się wielokrotnie kolportowana, jeszcze przeddzień rekonstrukcji, informacja o tym, że nadzór nad strategicznymi SSP przejmie premier i KPRM. To dobrze. Wojciech Balczun zastąpi na tym stanowisku Jakuba Jaworowskiego. Kogo?
I ostatnia sprawa. Likwidacja Ministerstwa Przemysłu i odejście z rządu minister Małgorzaty Czarneckiej. Spodziewany ruch. Pani minister nawet trochę żal, bo nie zbierała zbyt wielu negatywnych opinii, ale jakoś sukcesów też nie miała. Była niemedialna, czasem niedecyzyjna z pomysłami, których nie umiała – może nie mogła – zrealizować. Symbolem jest porażka ze stworzeniem i przeniesieniem do Katowic nowego resortu. Miał być ukłon wobec Śląska, a stało się to dla dumnych mieszkańców regionu policzkiem, bo szybko okazało się, że to tylko propagandowy pic. Małgorzata Czarnecka starała się, ale nie wyszło, bo chyba wyjść nie mogło. I last but not least, bezpartyjna, czyli najłatwiejsza do usunięcia. Nikt się nie upomni, jutro wszyscy zapomną. Smutne.
Podsumowując, za chwilę wszyscy stracą zainteresowanie rekonstrukcją, jutro większość zapomni, że się odbyła. Bo nie o rekonstrukcję większości Polaków tu chodzi, ale fatalny rząd bez pomysłu na rządzenie. Ze złym premierem, którego najważniejszą emocją jest nienawiść do poprzedników. I jeszcze brutalne dyscyplinowanie koalicjantów. Czy to przepis na sukces? Tak, ale w innej, dość specyficznej społeczności, choć mającej też pozory zorganizowania. Nie w rządzie państwa z ogromnym potencjałem, z obywatelami mającymi ambicje wychodzące poza kapiącą wodą w kranie.
Tymczasem w Sejmie na posiedzeniu Podkomisji stałej ds. transformacji energetycznej, odnawialnych źródeł energii i energetyki jądrowej, Marek Woszczyk, Prezes Polskich Elektrowni Jądrowych stwierdził: „Planujemy niebawem wysłać zaproszenie do negocjacji z konsorcjum amerykańskim przy atomie na Pomorzu. To formalne rozpoczęcie, co nie znaczy, że nie jesteśmy w dialogu.”
Panie Prezesie, proszę mniej okrągłych słów. Wysyłajcie, rozmawiajcie, negocjujcie, budujcie. Bez zbędnej zwłoki!
Czwartek – 24 lipca
Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) wycofa się z podstawowych przepisów dotyczących emisji gazów cieplarnianych! Czy to możliwe? Tak przynajmniej podają informatorzy The Washington Post. Pisze też o tym Reuters w swojej korespondencji. Otóż EPA (U.S. Environmental Protection Agency) zamierza uchylić jedno ze swoich rozstrzygnięć z 2009 r., które wskazywało, że emisja gazów cieplarnianych zagraża zdrowiu publicznemu. Orzeczenie z 2009 r. miało fundamentalne znaczenie, bo stało się podstawą prawną do wdrażania w USA całego pakietu działań w ramach tzw. polityk klimatycznych. Trudno nie łączyć ówczesnej decyzji EPA z właśnie rozpoczynającą się pierwszą kadencją prezydencką Baracka Obamy. Zresztą na tej samej zasadzie, trudno nie zauważyć, iż obecne działania szefostwa EPA są kompatybilne z programem Donalda Trumpa. Nowy szef EPA, Joe Zeldin to człowiek jakby żywcem wyjęty z samego centrum ruchu poparcia Trumpa. Weteran, były kongresmen zdaje się zupełnie nie przejmować histeriami klimatycznymi elit liberalnych i co jakiś czas zapowiada, że będzie zrywał z co bardziej progresywnym dorobkiem kierowanej przez siebie instytucji. W efekcie stał się jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi nowej administracji, a przecież „kolejka do serc” establishmentu wschodniego i zachodniego wybrzeża USA jest ogromna. Łatwo sprawdzić, wystarczy wpisać do wyszukiwarki nazwisko szefa EPA.
Zresztą próbkę tego, jaki popłoch w amerykańskich liberalnych elitach mogą wywołać plany EPA w przedmiotowym zakresie, daje nam cytowany artykuł TWP, przywołujący naukowców, prawników i byłych urzędników EPA, którzy bardzo stanowczo krytykują jakąkolwiek dyskusję o zmianie orzeczenia z 2009 r. A na dokładkę, co też znamy z naszego podwórka, mamy ślady doszukiwania się osobistych i niskich pobudek u domniemanych inicjatorów zmian. I ten nieznośny w swojej fałszywości i pretensjonalności, manichejski podział: dobra nauka, która przecież udowodniła, że zwiększone emisji CO2 to samo zło, to wręcz katastrofa etc. – znamy to – kontra ci, którzy lekceważą naukę, mają jakieś własne powody, którzy… to też przecież znamy. Choć muszę przyznać, że autorzy TWP bardzo krytyczni i pozbawieni obiektywizmu, to jednak starają się przedstawić i inne, racjonalne powody zwolenników zmiany podejścia do regulowania emisji CO2, przywołując padające z tej strony sporu argumenty gospodarcze. Myślę, że u nas media odpowiadające ideowo waszyngtońskiemu dziennikowi (wiemy które) nie dałyby polskim czytelnikom takiego komfortu.
Warto podkreślić, iż na razie żadnych zmian w stosunku do orzeczenia EPA z 2009 r. nie wprowadzono. Trwa procedura uzgodnień między różnymi agendami rządowymi, ale wiele wskazuje na to, że determinacja Joe Zeldina i zapewne wskazanie samego Trumpa, doprowadzą omawiane propozycje do realizacji.Konsekwencje mogą być bardzo poważne, bo to otworzy drogę uchylenia całej rzeszy regulacji krępujących gospodarkę i drenujących kieszenie Amerykanów. Jak stwierdził szef EPA: „Administracja Trumpa nie poświęci narodowego dobrobytu, bezpieczeństwa energetycznego i wolności naszych ludzi dla programu, który dławi nasz przemysł, naszą mobilność i nasze wybory konsumenckie, jednocześnie przynosząc korzyści przeciwnikom za granicą.” Zeldin podkreślił też we wcześniejszej wypowiedzi, że jego celem jest „znalezienie równowagi między kwestiami ekonomicznymi a ochroną środowiska”. Ja w tym odnajduję element zapowiadanej przez Trumpa „rewolucji zdrowego rozsądku”. Nie fetyszyzowanie nauki, która może przecież się mylić (tysiące przykładów, choćby naukowe teorie rasowe czy eugenika), nie dla abstrakcyjnych czy ideologicznych teorii, a to co konkretne, interes państwa, obywateli. Niby oczywiste, a trzeba tak mocno o to walczyć.
To kiedy u nas?
Piątek –25 lipca
Ostrzeżenie giełdy Nord Pool przed utworzeniemjednolitego operatora rynków spot energii.
Jest to projekt KE zmierzający do centralizacji europejskich rynków spot (single market coupling operator). w zamierzeniu korzystny, upraszczające procedury. Celem tego rozwiązania miałoby być ujednolicenie działania rynku dnia następnego (day-ahead) na poziomie całej UE. Jednak zdaniem analityków i kierownictwa Nord Pool, niebezpieczny i niosący poważne ryzyka dla sieci i tym samym zagrożenia dla większości państw w Europie. Centralizacja w tym akurat zakresie może przynieść więcej zagrożeń niż korzyści. W największym uproszczeniu, jeden operator to jeden punkt awarii, ale wpływający na cały system (wszystkie rynki). To w efekcie ryzyko odłączania rynków (decoupling) zamiast zwiększania stabilności i efektywności.
Temat dość skomplikowany i wymagający niemałej specjalistycznej wiedzy, nie na materię niniejszego tekstu. Co jest tu kluczowe, to że mamy do czynienia z następnym elementem stałego procesu rozszerzania kompetencji KE na kolejne obszary. I zawsze to się odbywa w imię wyższych celów, wiemy, dobro Europy, wartości europejskie etc. I przeważnie – tak jak w tym przypadku – po cichu, tzn. bez szerszej dyskusji. Oczywiście, są jakieś komunikaty, zaszyte pod innymi komunikatami, które są załącznikami do wypowiedzi Komisarzy albo jakiś innych dokumentów i stanowisk. Generalnie trudne do znalezienia. Pisałem o tym mechanizmie na konkretnych przykładach w jednym z poprzednich SEPT.
I by była jasność, nie mam w tej materii jednoznacznej opinii, zawodowo bardzo pobieżnie eksplorowałem ten obszar, chętnie posłuchałbym głosu ekspertów zajmujących się tymi tematami na co dzień. Warto zwrócić uwagę, że Nord Pool to komercyjna inicjatywa realizująca przede wszystkim swój biznesowy interes. To oczywiście nic złego, przeciwnie, ale to nie oznacza, że musimy w tej czy innej sprawie z nimi się zgadzać, choć uważam, że warto ich przynajmniej posłuchać. Przemawia za tym wiarygodność firmy. Nord Pool to bodaj najstarsza w Europie ogólnoeuropejska giełda energii elektrycznej powstała w Norwegii. Obecnie działa w większości państw UE, w tym w Polsce, ale też w Wielkiej Brytanii i Norwegii. Są aktywni, cieszą się zaufaniem na rynkach, więc jestem pewny, że jeżeli zdobyli się na przedstawienie tak jednoznacznego stanowiska wobec planów KE, to musi to mieć istotne znaczenie.
Sobota – 26 lipca
Jak to jest, że Polska mając zbadane i możliwe do eksploatacji pokłady węgla kamiennego, które mogłyby starczyć na blisko 1500 lat, biorąc pod uwagę wydobycie z 2024 r., wygasza górnictwo? Dlaczego doszło do tego, że Polska będąc przez lata krajem górniczym, gdzie górnictwo było jednym z motorów rozwoju – i to nie tylko za komuny, ale także w III RP – staliśmy się obrazem górniczej nędzy i rozpaczy? Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć w swojej analizie Adam Maksymowicz na łamach BiznesAlertu. Tekst jest wprawdzie sprzed kilku już dni, ale uznałem, że na tyle ważny, by do niego wrócić. Polecam, choć autor nie używa jasnych kolorów do odmalowania sytuacji, jest raczej pesymistą Zdaje się mówić, wyrok zapadł. Dlatego wszyscy ci, którzy chcą jeszcze walczyć o polski węgiel nie otrzymają strawy podnoszącej na duchu. Niektóre statystyki przygnębiają, a niektóre wręcz dobijają. Smutna to lektura, bo pokazująca jak tu państwo zawiodło, zresztą dalej zawodzi, a Unia Europejska owładnięta klimatyzmem stara się na wszelkie sposoby agonię przyspieszyć. Bo, jeżeli nic nie zrobimy, to czeka nasze górnictwo agonia.
No właśnie, mimo, że autor pisze raczej z rezygnacją – a ja potwierdzam na podstawie wielu rozmów, które prowadzę, że podobna postawa w stosunku do naszego górnictwa jest powszechniejsza – to uważam, że trzeba walczyć. I w tym materiale też znajduje powody do trwania w tej postawie. Zachęcam, by i Państwo zajrzeli do tego tekstu i też zastanowili się, czy jesteśmy wyłącznie skazani na zamknięcie naszego górnictwa.
W minionym tygodniu zwróciła uwagę informacja podana przez Bartłomieja (Bartka, nie wiem jak woli autor) Godusławskiego z Business Insider, że Orlen rozważa, co zrobić z Energą, jedną z kluczowych spółek w Grupie, wchłoniętych przez płocki koncern przed kilku laty (businessinsider.com.pl/wiadomosci/orlen-bada-przyszlosc-energi-koncern-szuka-doradcy/k5r3w4t). Orlen rozpoczął postępowanie na wyłonienie doradcy strategicznego. W ramach tej umowy, firma konsultingowa ma przeanalizować wszystkie opcje przyszłości Energi, także możliwość sprzedaży przez Orlen. Jak znam nieco realia, to scenariusz sprzedaży jest najbardziej prawdopodobny. A pamiętajmy, że do Energi należy m.in. zespół elektrowni w Ostrołęce, a to strategicznie ważne aktywa. I tylko zastanawiam się, jeżeli sprzedaż, to komu?
Niedziela – 27 lipca
Na koniec tygodnia, wróćmy jeszcze do naszych przyjaciół z Niemiec. Oni tyle uwagi nam poświęcają, dbają by od sukcesów nie przewróciło nam się w głowach, to popatrzmy na ich sukcesy w energetyce. To dobra okazja by je razem – jak to między przyjaciółmi – pocelebrować. Wprawdzie, to ostatnio nie ma za bardzo tych sukcesów, ale zgodnie z zasadą bohaterów filmu „Miś”, poświętować zawsze można.
A tam tymczasem narastające problemy z sieciami przesyłowymi, które nie są w stanie obsłużyć bardzo licznych i cały czas pojawiających się nowych farm wiatrowych. Ostatnio zajęła się tym Aleksandra Fedorska na łamach BiznesAlert opisując potężne problemy w regionie Ostwestfalen-Lippe w środkowo-zachodniej części kraju. Koszty nie przyjętej do sieci energii liczy się w tym tylko regionie na wiele dziesiątków milionów euro.
Jak wiadomo, rozwój energetyki wiatrowej i słonecznej (abstrahując, słuszny czy nie) powinien iść w parze z inwestycjami w sieci przesyłowe, które m.in. muszą mieć zdolność efektywnego przesyłu energii z niestabilnych źródeł. To jest szczególnie istotne, a dla operatorów niemieckich bardzo kosztowne, w czasie intensywnych wiatrów. Wtedy ta wielka liczba wiatraków zapewnia ogromną generację energii, której sieci nie są w stanie przyjąć. W efekcie operatorzy wymuszają zamknięcie części turbin, ale zgodnie z tamtejszymi regulacjami muszą za to zapłacić, w 2023 r. dla całych Niemiec było to ok. 4 mld Euro. Koszt ten przerzucany jest, przynajmniej w części, na odbiorców końcowych.
Specyfiką Niemiec i równocześnie wielkim wyzwaniem jest to, że farmy wiatrowe są w większości zlokalizowane w północnej części kraju (plus offshore na Morzu Północnym), a zapotrzebowanie jest większe na południu. Problemy energetyczne pogłębia konsekwentnie prowadzona polityka zamykania stabilnych jednostek węglowych a wcześniej wszystkich jądrowych. Za tymi działaniami nie nadążyła budowa i modernizacja sieci przesyłowych. W efekcie Niemcy mają architekturę przesyłową zupełnie niedostosowaną do szybko zmieniającej się struktury źródeł energetycznych. To szczególnie widać właśnie w braku autostrad przesyłowych wysokiego napięcia północ-południe. To znaczy one są, ale w planach. Gdzieniegdzie coś się nawet buduje, ale jest to wszystko wysoce niewystarczające. Czasem rozwiązaniem jest eksport np. do Polski. To z definicji nie jest złe rozwiązanie, pod warunkiem utrzymywania stabilności systemu i korzystnych dla nas warunków biznesowych. Ale czasem wygląda to tak, że ten nadmiar energii jest nam wręcz wpychany w system.
W efekcie, w Niemczech mamy dość często taką oto paradoksalną sytuację: jest energia, czasem nawet bardzo dużo, ale właściwie jej nie ma, bo zamyka się źródła i nie ma jak jej wytworzyć i wprowadzić do sieci. Ale za tę energią, której nie ma, choć mogłaby być ktoś musi zapłacić. Ostatecznie płacą obywatele w większych rachunkach za prąd. I mogą się ci sami obywatele mocno zdziwić, bo przecież często słyszą o ujemnych cenach energii, więc teoretycznie oni też powinni z tego korzystać. Ale nie korzystają, ba, płacą więcej.
Tu już zupełnie nie odnoszę się do wcale nie rzadkich momentów kiedy nie wieje i nie ma żadnej generacji, tak jak w tych samych Niemczech w I kwartale b.r., kiedy produkcja r.d.r. była o 30% niższa. Ale to już inna opowieść.
Ech, biedni ci Niemcy…
I znów, biorąc pod uwagę moje plany wakacyjne, ale także ze względów organizacyjnych w ramach budowania DOBITNIE, mój Subiektywny Energetyczny Przegląd Tygodnia zawieszam na kilka tygodni. Następny odcinek prawdopodobnie 24 sierpnia, ale oczywiście nie zawieszam w pełni mojej aktywności i moje komentarze do bieżących wydarzeń energetycznych będą się pojawiać.
I nie zapominajmy: Precz z Zielonym Ładem!
