Poniedziałek – 6 października
Z powodów osobistych kilka tygodni nie komentowałem na bieżąco wydarzeń w energetyce, ale wszystkim stęsknionym (mam nadzieję, że znajdzie się ktoś taki) już spieszę ze świeżą dawką moich opinii. To zaczynamy.
A na początek nasz energetyczny i rządowy wunder kid, minister Milosz Motyka. Oto okazuje się, że panuje nieznośna dezinformacja w sprawie OZE i ktoś na tym korzysta. Kto? Czytelnicy niniejszej rubryki już się pewnie uśmiechają pod nosem, bo odpowiedź jest oczywista: Putin. Wiadomo, Putin to taki uniwersalny klucz do wszystkiego, szczególnie gdy sprawy nie za bardzo posuwają się do przodu. Ale wracając do wynurzeń ministra Motyki, to najlepiej oddać głos samemu zainteresowanemu, który na konferencji prasowej zorganizowanej w miejscowości Miejska Górka (woj. wielkopolskie) na terenie inwestycji prowadzonej przez spółki z Grupy TAURON budowy farmy wiatrowej stwierdził: „Widzimy nie tylko w sieci, w mediach społecznościowych, ale także w niektórych mediach tradycyjnych zalew dezinformacji wokół tematów energetycznych, wokół tematów związanych z odnawialnymi źródłami energii.” I ta dezinformacja ma rzecz jasna całą gamę negatywnych skutków, ale najgorsze, że te „fałszywe informacje mogą spowalniać lub blokować inwestycje, a w konsekwencji szkodzić Polsce”. A wtedy wiadomo, zagrożone będzie bezpieczeństwo energetyczne kraju. Czyli, kiedy nie budujemy wiatraków to zagrożone jest nasze bezpieczeństwo lub prościej – będą wiatraki, będzie bezpiecznie. Mógłbym złośliwie zapytać, jak to się składa w jakąś spójną opowieść, ale próżny trud. Ja takie myślenie, wszechobecne u członków koalicji rządzącej nazywam roboczo „energetyzmem magicznym”, choć nie ma to nic wspólnego z XIX-w. prądem filozoficznym zapoczątkowanym przez Wilhelma Ostwalda i Ernsta Macha. Ale dużo ważniejsza jest warstwa realna, gdzie po raz kolejny jak na dłoni widać walkę, by na wszelkie sposoby umożliwić budowę wiatraków, mnóstwa wiatraków, wszędzie gdzie się da. Potrzebne, niepotrzebne, to nieważne, grunt, że ktoś na tym zarobi. Kto? Ci co trzeba. I należy przyznać, że jest to jeden z niewielu elementów, gdzie w obecnej koalicji widać determinację by dane rozwiązania wprowadzić w życie. I należy z uznaniem zauważyć, że minister Motyka zabrał się do pracy z, nomen omen, energią.
A jak najlepiej walczyć z dezinformacją? Oczywiście organizując kampanię informacyjną! Minister zapowiedział, że za kilka tygodni ruszy taka akcja autoryzowana przez resort energii. Polityk mówi kampania informacyjna a ja będąc już doświadczonym obserwatorem praktyki rządzenia w III RP, widzę budżet i pieniądze, które będą do wydania. Na pewno spore pieniądze. Same spoty to tyle możliwości i jeszcze więcej radości dla niektórych. A materiały w serwisach i prasie? A kompendium wiedzy na temat OZE? Będzie sporo pracy i pieniążków do wydania.
I tylko zastanawiam się, czy w tym wzmożeniu ministra Motyki chodzi o dezinformację czy może o krytykę. Bo może niedostateczny entuzjazm wśród obywateli do rewolucji panelowo-wiatrakowej nie wynika z dezinformacji, ale większej dostępności do źródeł przedstawiających inny, niż oficjalnie suflowany, obraz tego segmentu energetyki? I może pod szczytną ideą walki z kłamstwami chodzi o jakąś formę cenzury? Nie myślałbym tak, ale doświadczenia z tą ekipą wystarczająco uprawdopodobniają takie pytania. A skoro tak, to czy za jakiś czas nie okaże się, że moja działalność ekspercka i moich kolegów z DOBITNIE nie jest tworzeniem dezinformacji?
Zachęcony słowami ministra Motyki mogę zadeklarować jedno: będę jeszcze więcej pisał o OZE w segmencie energetyki wiatrowej i słonecznej. Będę jeszcze uważniej zwracał uwagę na konsekwencje wprowadzania do naszego systemu elektroenergetycznego kolejnych mocy z niestabilnych źródeł. Będę jeszcze bardziej wyczulony na wszelkie zastanawiające decyzje rządzących i możliwe nieformalne działania lobbystyczne.
Panie Ministrze, przekonał mnie Pan!
Wtorek – 7 października
W Czechach wybory parlamentarne wygrywa ugrupowanie „ANO” byłego i przyszłego premiera Andreja Babiŝa. Co ciekawe w jednej z pierwszych wypowiedzi zadeklarował współpracę z Polską m.in. w zakresie energetyki, w tym wspólną walkę z ETS2. Właściwie powinienem się ucieszyć, bo takie wsparcie jest zawsze cenne, tylko dlaczego nie mogę uwolnić się od sceptycyzmu wobec akurat tych deklaracji? Pamiętam, bo to było raptem kilka lat temu, relacje z Czechami rządzonymi przez premiera Babiŝa. Ciągłe utarczki, spory, kryzysy i chłód na linii Praga-Warszawa. To przecież za czasów tego premiera i z jego inicjatywy wybuchł konflikt wokół kompleksu energetycznego Turów. Tak więc, mam powody, by zapowiedzi przyszłego premiera Czech traktować z bardzo dużą ostrożnością. A poza wszystkim, programowo nie ufam ludziom, którzy byli współpracownikami komunistycznych tajnych policji, a taką osobą był Andrej Babiŝ.
Z drugiej strony, chciałbym się mylić i z radością powitam działania przyszłego rządu Republiki Czech idące w ślad za deklaracjami premiera in spe.
Nie zabraknie wody do polskich reaktorów – informuje Wojciech Jakóbik w serwisie Energy Drink Jak wiadomo, system chłodzenia jest newralgicznym elementem każdej elektrowni atomowej. Problemy z chłodzeniem wprost determinują możliwość pracy lub właściwie braku pracy takich jednostek. Dobrze to było widać minionego lata we Francji, zresztą problem z brakiem wody do chłodzenia od dawna stanowi nie lada wyzwanie dla francuskich energetyków. Dlatego nie dziwi fakt, że chłodzenie naszych przyszłych reaktorów budzi zainteresowanie, szczególnie w kontekście podnoszonych wciąż w mediach „zmian klimatycznych” i wzrostu średniej temperatury na Ziemi (tu abstrahuję od samej dyskusji o zmianach klimatu). I o ile jestem bardzo krytyczny wobec większości tzw. aktywistów i organizacji ekologicznych, to akurat w tym zakresie wszelkie pytania wydają się uzasadnione. Pod jednym wszakże warunkiem, że nie zmierzają do zatrzymania samej inwestycji.
Widząc te obawy spółka Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) podjęła trud szerszego informowania obywateli w przedmiotowej kwestii. Zdaniem PEJ, nie ma zagrożenia dla dostępności wody do systemów chłodzenia, a domniemane zmiany klimatyczne „nie zagrożą realizacji i funkcjonowaniu pomorskiej elektrowni”. Spółka przekonuje, że przed rozpoczęciem inwestycji przeprowadzono badania o „bezprecedensowej” skali. Do modelowania potencjalnych zmian klimatycznych przyjmowano najbardziej konserwatywne założenia z analiz IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change). I zawsze wyniki przedstawiały się korzystnie dla realizacji inwestycji tzn. nie zabraknie wody do chłodzenia reaktorów niezależnie od stopnia zmian klimatycznych.
Środa – 8 października
Komisja Europejska przechodzi do dyscyplinarnej akcji bezpośredniej. Oto wysmażona została skarga na Polskę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). Powód? Brak ostatecznej wersji Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK). Plan zasadniczo jest, a właściwie kolejne jego wersje, ale brak wersji, którą można uznać za oficjalną i, która powinna już trafić do Brukseli. Przyznam się, że mam mieszane uczucia, bo rzecz jasna nie cieszą mnie kolejne skargi do TSUE na Polskę (mierzi mnie na wspomnienie wszystkich, którzy się cieszyli na skargi przeciw rządowi PiS), ale powód dla wdrożenia przedmiotowej procedury dyscyplinującej nasz kraj skłania mnie do myśli, że tym razem może jednak warto. Warto, bo to co przygotowuje rząd budzi mój najgłębszy niepokój. Resort klimatu i środowiska przedstawił propozycje dla KPEiK 28 lipca b.r. Długo, by wymieniać wszystkie szkodliwe założenia, tu ograniczę się tylko deklaracji, że już w 2030 r. ponad połowa (dokładnie 51,8%) produkowanej energii elektrycznej będzie pochodziła z OZE (przede wszystkim z niestabilnych źródeł opartych o energię wiatrową i słoneczną), a w 2040 to ok. 80%(!). Natomiast redukcja emisji CO2 do 2030 r. miałaby sięgnąć blisko 54%. Realizacja KPEiK do 2030 r. wg. założeń ministerstwa to skromne 1,1 bln zł., czyli 220 mld zł. rocznie począwszy od… 2026 r., a to i tak moim zdaniem tylko część kosztów, jakie będą konieczne jeśli będziemy wdrażać Plan w tej wersji. Podobnych „kwiatków” w przedstawionej wersji KPEiK jest więcej.
Oczywiście, mogło na członków rządu odpowiedzialnych za przygotowanie KPEiK spłynąć jakieś otrzeźwienie i pracują nad nową, realistyczną lub jak kto woli, normalniejszą wersją KPEiK, stąd te opóźnienia, ale nasłuchując sygnały płynące z resortu rządzonego przez super tandem Hening-Kloska – Zielińska, śmiem wątpić. A szkoda, bo przedstawiona wersja KPEiK jest moim zdaniem skrajnie szkodliwa, wręcz niebezpieczna dla Polski. To gotowy przepis na agonię naszej gospodarki i ubożenie społeczeństwa. Ale co równie ważne jest kompletnie nierealistyczna, bo skąd Polska w obecnej sytuacji budżetowej weźmie 1,1 bln zł? Sejm właśnie rozpoczyna prace nad budżetem na 2026 r., w którym zaplanowano deficyt w wysokości ponad 270 mld zł.!
Pewną nadzieję w tym kontekście mogły dać słowa ministra energii, Miłosza Motyki, który stwierdził: „Bezpieczeństwo energetyczne jest ważniejsze niż kalendarz. Chcielibyśmy, aby aktualizacja KPRiK powstała w terminie, ale to dokument, który dotyczy całej polskiej gospodarki, a tym samym ma strategiczne znaczenie dla dalszego rozwoju naszego kraju.” Brzmi nieźle, ale nie łudźmy się, to nie oznacza refleksji i triumfu zdrowego rozsądku, a jedynie próbę tłumaczenia się przed opinią publiczną i przed KE. Tyle ważne, że minister zapewnił, że żadnych kar Polska nie będzie musiała płacić. Jak będzie z tą obietnicą, przekonamy się wkrótce, choć obawiam się, że podobnie jak z wieloma innymi składanymi przez rząd.
Ale nawet jeżeli mielibyśmy płacić jakieś kary z tytułu ewentualnego niekorzystnego orzeczenia TSUE to i tak jest to dużo, dużo mniejszy koszt niż skutki wdrożenia KPEiK w wersji przedstawionej wg. pomysłów minister Hening-Kloski i jej akolitów. Może więc per saldo to bardziej nam się opłaci?
Czwartek – 9 października
Z Rumunii płyną kolejne sygnały, że tamtejszy rząd usilnie negocjuje z Komisją Europejską przedłużenie pracy części bloków węglowych. Do końca roku miały być zamknięte jednostki o łącznej mocy 2,6GW. Dla Rumunii to potężny uszczerbek biorąc pod uwagę, że w godzinach szczytu zapotrzebowanie na moc waha się między 8,5 a 9,5GW. Teraz rumuński minister energii, Bogdan Iwan w dość rozpaczliwym trybie próbuje przesunąć ten termin. W mediach i wypowiedziach polityków pojawiają się propozycje od dwóch do pięciu lat. Niestety dla Rumunów, oni sami zaproponowali zamknięcie bloków węglowych w tym właśnie terminie w trakcie negocjacji warunków, na podstawie których otrzymali środki z rumuńskiej wersji KPO. Teraz skwapliwie wypominają im to urzędnicy w Brukseli pozwalając sobie, zdaniem Iwana, na obcesowość. Pewnego smaczku dodaje fakt, iż według Bukaresztu kwestia ta jest negocjowana od ponad dwóch lat, natomiast przedstawiciele KE twierdzą, że nie otrzymali jeszcze żadnej oficjalnej informacji w tej sprawie. Hmm, to jak i co oni negocjują? Przypadek godny talentu Mistrza Stanisława Barei.
Ale Rumunom nie jest do śmiechu. Stoją przed iście diabelską alternatywą (może lepiej powiedzieć brukselską?). Opcja pierwsza, rząd wyłącza bloki węglowe 31 grudnia b.r. wpychając się w środku sezonu grzewczego w ogromną lukę energetyczną i konieczność importu energii z sąsiednich państw. O ironio, energii produkowanej głównie z węgla. A koniecznie należy zauważyć, że część przedmiotowych jednostek węglowych produkuje też ciepło, a więc pojawia się dodatkowo problem ogromnego deficytu energii cieplnej, którego nie rozwiąże się importem. Powtórzmy: w środku sezonu grzewczego, a w Rumunii potrafi być naprawdę zimno. Opcja druga, bloki pracują dalej, ale Bukareszt musi zapłacić wielką, jak na ich realia karę, przynajmniej 1 mld Euro (prawdopodobnie, to na początek). Jak zauważył minister Iwan, to zniweczyłoby wiele dotychczasowych wysiłków Rumunii w zakresie reform finansów publicznych.
Oczywiście trzymam za Rumunów kciuki, bo tak po ludzku nie chciałbym, by nagle w środku zimy miliony ludzi zostało bez ogrzewania. Ale trzymam też kciuki, bo każda walka o dobro obywateli z dość bezduszną machiną brukselską zasługuje na wsparcie. Płynie też z tej historii jeden wniosek, który mam nadzieję jest już chyba przyswojony i w Polsce: należy zachowywać ostrożność przy przyjmowaniu wszelkich ładnie opakowanych systemów wsparcia, pożyczek, grantów, które są rozdawane przez eurokratów. A już za wszelką cenę należy pilnować się składając KE jakiekolwiek obietnice, bo wiedzmy, że zawsze zostaną nam w „odpowiednim” momencie przypomniane.
Piątek – 10 października
Red Eléctrica, hiszpański operator systemów elektroenergetycznych ostrzega przed nowymi blackoutami i zwraca się do państwowego regulatora o pilne zmiany – alarmuje dziennik El Pais. Operator zwraca uwagę, że w ostatnich tygodniach w sieci krajowej pojawiły się nagłe i gwałtowne wahania napięcia, które mogą doprowadzić do automatycznych wyłączeń części źródeł energii. Innymi słowy: system balansuje na krawędzi przeciążenia, a sytuacja jest o tyle poważna, że jak podkreśla Red Electrica warunki pracy podobne są do tych z wiosny, kiedy nastąpił pamiętny blackout (28 kwietnia). Dodajmy, że generacja w oparciu o niestabilne źródła konsekwentnie jest na bardzo wysokim poziomie.
W związku z tym Red Eléctrica zwróciła się do krajowego regulatora (CNMC) o zgodę na wprowadzenie tymczasowych procedur awaryjnych, które mają zapobiec powtórce z wcześniejszych incydentów. Operator chce mieć możliwość szybszego reagowania na zmiany napięcia, zwiększenia rezerw mocy i dokładniejszej kontroli generacji z odnawialnych źródeł energii. W praktyce oznacza to, że dotychczasowy system bezpieczeństwa sieci nie nadąża za tempem transformacji energetycznej. Te zmiany oznaczają spore koszty, które w ostatecznym rozliczeniu zostaną przerzucone na odbiorców końcowych. To tak a’propos ciągle sączonej nam narracji, że energia z paneli i wiatraków jest najtańsza.
Tu jeszcze warto przypomnieć, że w opublikowanym w ostatnich dniach raporcie Europejskiej Sieci Operatorów Systemów Przesyłowych Energii Elektrycznej (ENTSO-E) wskazano, że bezpośrednią przyczyną kwietniowej awarii był nadmierny wzrost napięcia w sieci co wprost prowadzi nas do źródeł OZE (w tym przypadku do wielkich instalacji solarnych), któremu towarzyszył brak dostępnych mocy ze źródeł konwencjonalnych zdolnych stabilizować system. To tyleż niezaskakujące co ważne rozstrzygnięcie, bo powaga ENTSO-E nie pozwoli na zakłamanie przyczyn blackoutu.
Mam więc apel, do Miłosza Motyki: Panie Ministrze, Pan tyle mówi o dobrodziejstwach OZE, uczestniczy Pan w przygotowaniu KPEiK, to może Pan zapozna się z najważniejszymi elementami raportu ENTSO-E?
Sobota – 11 października
Ørsted uratowany. Sporo wielkich głazów spadło z serc w Kopenhadze i kilku innych miejscach. Duński gigant energetyki wiatrowej może na razie mówić o sukcesie. Emisja obligacji o wartości 1,6 miliarda euro zakończyła się pełnym powodzeniem, a popyt inwestorów przekroczył oczekiwania. To oznacza, że firma – jeszcze niedawno balansująca na krawędzi kryzysu finansowego po serii nieudanych projektów offshore w USA – zyskała oddech i czas. Pozyskane środki mają zostać przeznaczone na restrukturyzację zadłużenia i kontynuację kluczowych inwestycji w morskie farmy wiatrowe. Rynki zareagowały ulgą: kurs Ørsted odbił, a analitycy, przynajmniej niektórzy, mogą jeszcze przekonywać nas, że energetyka wiatrowa ma się dobrze. Firma wciąż jednak stoi przed poważnym wyzwaniem – utrzymaniem rentowności w warunkach rosnących kosztów i niestabilnych cen energii. Uratowana? Tak. Ale jak to w energetyce morskiej – tylko do następnego sztormu.
A mnie interesuje, jaka była struktura nabywców obligacji, na ile trafiły one do funduszy dysponujących znaczącymi środkami klientów indywidualnych, którzy wcale nie muszą być entuzjastami podobnych inwestycji. Na ile o zakupach decydowali analitycy, maklerzy tkwiący mentalnie w obowiązujących jeszcze niedawno kalkach ideologicznych, które kształtowały strukturę inwestycji kapitałowych. W USA to się już mocno zmieniło, wystarczy spojrzeć na transformację polityki funduszu Black Rock, giganta inwestycyjnego a do niedawna lidera wszelkich nowalijek ideologicznych typu ESG. W Europie zmiany te postępują dużo wolniej i kto wie, może miało to wpływ na taki przebieg akwizycji Ørsted.
A na przeciwnym biegunie sytuuje się informacja, iż Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) zmniejsza prognozę wzrostu mocy z OZE w latach 2025-2030 z 5,5 tys. do 4,5 tys. GW. Ukazała się właśnie kolejna edycja raportu IEA „Energia elektryczna ze źródeł odnawialnych”. Oczywiście, to dalej jest znaczący przyrost źródeł OZE, ale jednak dynamika wyraźnie hamuje.
Wśród głównych przyczyn tego stanu rzeczy wymienia się:
§ Zmiany w polityce i regulacjach, zwłaszcza w USA i Chinach. W USA obniżenie wsparcia podatkowego (tax incentives), nowe regulacje ograniczające możliwości dla projektów OZE, opóźnienia w pozwoleniach.
§ W Chinach przejście z systemu stałych taryf do aukcji – co wpływa na opłacalność i planowanie projektów.
§ Problemy z łańcuchem dostaw, wyższymi kosztami (materiały, logistyka) oraz konkurencją w zasobach.
Najbardziej dotknięte opisywanym trendem są energetyka słoneczna i morska energetyka wiatrowa. Efekt Trumpa?
Nie tylko w tym kontekście koniecznie trzeba zwrócić uwagę na informację, która w tym tygodniu zmroziła polityków, komentatorów, analityków i środowiska gospodarcze na całym świecie. Oto Chiny wprowadziły nowe, surowe restrykcje dotyczące eksportu pierwiastków ziem rzadkich. Są one kluczowe we wszystkich gałęziach gospodarczych, opierających się na nowocześniejszych technologiach, w tym dla energetyki, szczególnie w segmencie OZE. Z listy „strategicznych” surowców wyłania się długa kolumna nazw, od neodymu po terb i erb, a każda z nich oznacza jedno: większą kontrolę i mniejszy dostęp dla świata spoza Chin. Według Reutersa, nowe przepisy wymagają specjalnych licencji nawet wtedy, gdy chińskie materiały są tylko częścią produktu eksportowanego dalej.
To ruch o potencjale sejsmicznym dla całej światowej gospodarki, w tym dla tzw. „zielonej energetyki”. Wystarczy kilka miesięcy napięć handlowych, by europejskie fabryki silników czy producentów turbin dosięgły opóźnienia, a koszty poszybowały w górę. Na razie nie ma mowy o embargu, ale przekaz jest jasny: Pekin znów przypomina, że bez jego surowców nie działa żaden wiatrak i nie kręci się żaden silnik. Zielona transformacja Zachodu właśnie dostała kolejny zimny prysznic.
Niedziela – 12 października
Gigantyczna wyprzedaż węgla z rezerw federalnych w USA donosi serwis Energy Drink. Na rynek ma trafić nawet 600 mln ton węgla kamiennego. Jest mowa o surowcu z kopalni odkrywkowych w stanach Wyoming i Montana. Działanie te wpisuje się w nową politykę energetyczną administracji Donalda Trumpa polegającą m.in. na wyraźnym zwiększeniu wydobycia węgla kamiennego. Koresponduje z nim decyzja o przeznaczeniu ponad 620 mln USD na modernizację bloków węglowych i udostępnieniu ponad 5 mln hektarów pod nowe inwestycje w przemysł wydobywczy (to mniej więcej odpowiada 16% powierzchni Polski).
Jak łatwo przewidzieć przedmiotowe decyzje wywołują falę krytycznych komentarzy polityków Partii Demokratycznej i części komentatorów, wskazujących, że nie da się już cofnąć tego gigantycznego procesu odchodzenia od węgla, a inne źródła w tym gaz ziemny skutecznie zastępują czarne złoto. No cóż, zobaczymy.
Tymczasem Chiny intensyfikują proces gromadzenia rezerw ropy naftowej…
A na koniec, pamiętajmy: Precz z Zielonym Ładem!
Materiał powstał dzięki współpracy z Wojciechem Jakóbikiem i serwisem Energy Drink.
Źródła:
§ https://energiesmedia.com/romania-asks-eu-to-extend-2-6-gw-of-coal-power/?utm_source=chatgpt.com
§ https://elpais.com/economia/2025-10-08/red-electrica-pide-cambios-urgentes-a-la-cnmc-ante-riesgo-de-un-nuevo-apagon.html?utm_source=chatgpt.com
§ https://www.entsoe.eu/publications/blackout/28-april-2025-iberian-blackout/
§ https://www.iea.org/reports/renewables-2025/renewable-electricity?utm_source=chatgpt.com
§ https://www.reuters.com/world/china/how-chinas-new-rare-earth-export-controls-work-2025-10-10/?utm_source=chatgpt.com
§ https://energydrink.today/2025/10/06/usa-gigantyczna-wyprzedaz-wegla-z-rezerw-federalnych/
