Poniedziałek 28 kwietnia, wskazówki zegara niedawno minęły godz. 12. Za chwilę życie milionów mieszkańców Hiszpanii, Portugalii i południowej Francji na kilka godzin wywróci się do góry nogami, a tysiące funkcjonariuszy wszelkich służb zarządzania kryzysowego będzie miało sądny dzień. Ale to i tak zapewne mały stres przy tym, co będą przeżywali pracownicy operatorów sieci elektroenergetycznych w tych państwach. Straty w gospodarce ogromne, wg. dziennika „El pais” może nawet 4,5 mld Euro. Ktoś wyliczył, że PKB Hiszpanii może spaść o 04-0,7%.
Nie. To nie będzie sensacyjny reportaż ani dramatyczna rekonstrukcja wydarzeń minuta po minucie. Zapewne świetnie by się to czytało, pewnie równie dobrze oglądało, gdyby ktoś zdecydował się nakręcić film dokumentalny czy fabularny. I jestem przekonany, że doczekamy się takich publikacji i filmów bo dramatyzm tych wydarzeń jest sam w sobie świetnym twórcą narracji. Ja chciałbym jednak skupić się na przyczynach kryzysu i spróbować zdefiniować kilka choćby postulatów, co zrobić, byśmy i my nie stali się ofiarami podobnych dramatów.
Putin zawsze pod ręką
Oficjalnie wciąż nie wiadomo (piszę te słowa w środę 30 kwietnia we wczesnych godzinach popołudniowych). Oczywiście to nie oznacza, że jest cisza. Media pełne są spekulacji, wypowiedzi ekspertów i komentatorów. To zrozumiałe, szczególnie, gdy oficjalne czynniki bardzo oszczędnie gospodarują informacjami. Siłą rzeczy i moje rozważania w tym zakresie będą bardziej spekulacją niż pogłębioną analizą.
Tym niemniej jedno możemy chyba wykluczyć. Iberyjski blackout nie był spowodowany, jak na gorąco spekulowano, szczególnie w kręgach bliskich władzy (lewicowy dziennik El Paix), przestępczą ingerencją z zewnątrz. Oczywiście wskazywano w tym kontekście na Rosję i Chiny i możliwość cyberataku. I by była jasność, nie mam żadnych wątpliwości, że szczególnie Rosja odpowiada za wiele aktów sabotażu i dywersji na infrastrukturę krytyczną państw szeroko rozumianego Zachodu. Służby Kremla mają też na koncie liczne skrytobójstwa, a za napaści i bestialstwo w Czeczenii, Gruzji i na Ukrainie Putin powinien trafić pod czułą opiekę kata. Ale wszystko wskazuje, że tym razem to nie oni. To dobrze z dwóch przynajmniej powodów: po pierwsze, daje nadzieję, może nieco naiwną, że jednak nie wszystkie akcje przeciw państwom NATO są tak łatwe do przeprowadzenia. Po drugie, raz chociaż nie da się zwalić czyjeś niekompetencji i koszmarnych błędów na Putina. Prezydent Rosji stał się doskonałym alibi dla elit Zachodu, szczególnie tych o proweniencji lewicowo-liberalnej, takim uniwersalnym kluczem w każdym sporze politycznym. Znamy to, dyskusje o Zielonym Ładzie, dalszej federalizacji UE, a nawet aborcji (to polska specyfika). Osiągnęło to absurdalny poziom i w dłuższej perspektywie jest przeciwskuteczne, bo jeżeli ciągle słyszymy, o odpowiedzialności Putina za wszystko co złe, gdzie nieraz fałsz takiej argumentacji jest oczywisty albo przepycha się regulacje nie mające szerszej akceptacji strasząc Putinem, to czy w ten sposób uczciwie dyskutujemy o ważnych sprawach?
Słowo klucz – niestabilne
Więc jeżeli nie Putin, to co? Coraz więcej wskazuje, że przyczyną kryzysu jest… odłożenie na półkę zasad zdrowego rozsądku w zakresie zarządzania energetyką. Bezrefleksyjne stawianie na najbardziej niestabilne źródła w energetyce czyli odnawialne źródła energii (OZE) w segmencie energii wiatrowej i słonecznej. Niestabilne, czyli inaczej mówiąc dające bardzo ograniczoną możliwość systemowego zarządzania sieciami elektroenergetycznymi i produkcją energii elektrycznej. Rzeczona niestabilność, jakkolwiek jest czynnikiem bardzo niekorzystnym, to daje się nią zarządzać zabezpieczając odpowiednią liczbą pracujących źródeł stabilnych tj. w pełni sterowalnych. Taką opcję dają nam elektrownie atomowe czy pracujące w oparciu o paliwa kopalne. Takimi są też jednostki z segmentu OZE wykorzystujące paliwo biomasowe czy też energetyka wodna.
W wielkim uproszczeniu, filozofia zarządzania sieciami, w których pojawia się prąd z niestabilnych OZE (wiatr, Słońce) polega na tym, by w momencie gdy generacja energii się zmniejsza, co przecież jest wielce prawdopodobne przy działaniu wiatru, sprawnie zastępować źródła OZE źródłami stabilnymi. Inaczej w sieci elektroenergetycznej mogą zachodzić gwałtowne procesy fizyczne destabilizujące sieć. Jednocześnie operatorzy sieci (w Polsce na poziomie krajowym jest to PSE) muszą produkcję bilansować z zapotrzebowaniem na moc przez odbiorców końcowych. Bardzo to trudne i skomplikowane a ryzyko kryzysu gwałtownie rośnie właśnie wraz ze wzrostem w portfelu energetycznym niestabilnych OZE. Stąd operatorzy sieci muszą utrzymywać w gotowości stabilne jednostki energetyczne, tym więcej, im więcej pracuje niestabilnych OZE. I pewnie nie byłoby problemu, gdyby elektrownie oparte na paliwach konwencjonalnych można by było uruchomić przez wciśnięcie przysłowiowego „eneter”. Niestety, to tak nie działa i elektrownia konwencjonalna potrzebuje ładnych kilku godzin na stabilne wejście do pracy w systemie. Stąd, jednostki konwencjonalne muszą być utrzymywane w rezerwie.
Dodatkowym problemem jest koszt utrzymywania systemu w takim układzie. Każde konieczne dołączanie jednostek konwencjonalnych w zamian za niestabilne OZE jest bardzo kosztowne. To tak a’propos wszystkich, którzy mówią nam głupoty o „taniej” energii z OZE. Owszem, jeżeli pokażemy tylko wycinek z tego jak funkcjonuje system energetyczny pokazując tylko moment intensywnej generacji z OZE i ceny na rynku spot, jakie wtedy się pojawiają, to można w takie bajki wierzyć. Tylko to jest nie jest prawdziwa opowieść. To tak, jakby opowiadać o meczu Portugalia-Polska z listopada ub.r. przegranego przez naszą drużynę 5:1 skupiając się wyłącznie na pierwszej połowie, która skończyła się wynikiem 0:0 i była niezła. Tu zresztą często pojawia się dość brzydka manipulacja w dyskusjach, bo są momenty, kiedy energia na rynku spot ma cenę minusową tzn. wytwórca chcąc ją sprzedać w tym trybie musi do niej dopłacić. I są mędrcy, a dla mnie to ludzie nieuczciwi lub skrajnie niekompetentni, którzy mówią: spójrzcie drodzy obywatele, energia z OZE jest tak tania, że czasem nic nie kosztuje. Każdy, kto choć trochę ma pojęcie w tym zakresie, wie, że to tak nie działa.
To zresztą łączy się z problemem, iż niestabilne OZE generują trudności nie tylko przy gwałtownym spadku generacji, ale także przy dużym wzroście produkcji przekraczającym w danym momencie krajowe zapotrzebowanie na moc (już nie wspominając o gwałtownym wzroście). Wtedy operator musi zarządzać stabilnością sieci wyłączając część jednostek lub zwiększając eksport energii, co też nie dzieje się na zawołanie. Nieraz słyszymy oburzonych właścicieli farm wiatrowych czy dużej fotwoltaiki, że są odłączani od sytemu mimo dużej pracy wiatru i silnym nasłonecznieniu.
Problem też pewnie byłby mniejszy, gdyby istniał obok niestabilnych jednostek OZE cały system magazynów energii. Ciągle przecież o tym słyszymy. Ale na dzisiaj zarówno z przyczyn technologicznych jak i ekonomicznych system wielkoskalowych magazynów energii to wciąż pieśń przyszłości.
To musiało się stać
Jak się dłużej zastanowić, to zaistnienie blackoutu nie powinno nas dziwić, i nie powinniśmy być zaskoczeni, że padło na Hiszpanię. Idea „walki o klimat” bo „planeta płonie” zdominowało elity w wielu państwach UE, ba, zawładnęło samą Unią. Przecież te wszystkie fit for 55, Zielone Łady, ETS-y to rzeczywistość unijna. A Hiszpania jest jednym z prymusów takiego myślenia, w XXI w. rządzona przez 14 lat przez sojusze lewicy ze skrajną lewicą, gdzie „zielona rewolucja” była absolutnym fundamentem programowym. W 2024 r. blisko 55% tamtejszej energii pochodziło ze źródeł OZE i był to powód do dumy dla rządzących. Ale to proszenie się o kłopoty. Jeżeli dodamy do tego niechęć polityków hiszpańskich do utrzymywania elektrowni konwencjonalnych to scenariusz wysokiego ryzyka jest gotowy. Co gorsza, ta niechęć przejawiała się w decyzjach szefowej tamtejszego operatora systemu (firmy Red Electrica) Beatriz Corredor. Prawniczka, od zawsze polityk partii socjalistycznej, m.in. minister mieszkalnictwa w gabinecie Jose Luisa Zapatero. Kiedy zostawała szefową Red Electriac miała zerowe doświadczenie i wiedzę nt. funkcjonowania systemu elektroenergetycznego. Hm… to tak, jakby u nas szefową PSE została np. Pani Minister Kotula.
W Niemczech, które były prekursorem regulacji OZE (pierwsza ustawa z 2000 r.) umiarkowani zwolennicy tych technologii mówili o max. 40% udziale OZE w systemie i to dopiero w 2030 r. A powtórzę: to byli zwolennicy (np. analitycy Instytutu Fraunhofera w 2007 r.). Eksperci o bardziej konserwatywnym technologicznie nastawieniu mówili o max. 20% udziale. To były głosy w Niemczech, które były i są dużo lepiej zabezpieczone, przez sieć elektrowni konwencjonalnych (abstrahuję tu od niewytłumaczalnej decyzji wygaszenia wszystkich elektrowni atomowych) i – co równie istotne – są mocniej osadzone w europejskim systemie sieci elektroenergetycznych (Synchronous Grid of Continental Europe, zarządzany przez ENTSO-E – European Network of Transmission System Operators for Electricity, czyli Europejską Sieć Operatorów Systemów Przesyłowych Energii Elektrycznej). W razie potrzeby mogą liczyć dzięki sieci interkonektorów na bezpośrednie wsparcie kilku państw z mocno rozwiniętymi systemami krajowymi, by wymienić tylko Francję czy Polskę. Hiszpania takiego komfortu nie ma polegając w sytuacji dużego zagrożenia de facto tylko na Francji i na jednym interkonektorze o mocy przesyłu do 2,8 GW, który jest jedynym „wyjściem” na system europejski. Wprawdzie jest jeszcze połączenie z Marokiem, ale o dużo mniejszej mocy i połączenia z Portugalią, ale w sytuacji naprawdę dużego kryzysu Portugalia, która jest połączona tylko z Hiszpanią może być błyskawicznie sama ofiarą kryzysu, tak zresztą się stało 28 kwietnia. Dla porównania tylko między Polską a Niemcami istnieją dwa interkorektory o mocy ok. 2GW.
To jest proszenie się o katastrofę i to nie tylko w Hiszpanii, ale w każdym państwie tak mocno stawiającym na niestabilne OZE. Jak słyszałem ostatnio inżyniera pracującego do niedawna u niemieckiego operatora sieci elektroenergetycznych, pytanie od dawna nie brzmi, czy, ale kiedy nastąpi potężny kryzys. Mówił o Niemczech, które w porównaniu z Hiszpanią miały w 2024 r. „zaledwie” 48% rocznej produkcji energii elektrycznej z wiatru i Słońca, i które, jak wskazywałem, są lepiej zabezpieczone przed kryzysem niż państwa płw. Iberyjskiego.
To wszystko się potwierdza, jeśli prześledzimy dostępne informacje o tym, co działo się w dniu blackoutu. Jak wskazują dane podawane przez Red Electrica, wczesnym popołudniem poziom generacji wynosił ok. 32GW i dość znacznie przewyższał zapotrzebowanie krajowe w tamtym momencie (25GW). Nadwyżka była eksportowana. Ale ponad 72% generacji stanowiły niestabilne OZE (w stos. do zapotrzebowania krajowego to było aż 85%), a równocześnie dostępność źródeł stabilnych będący w rezerwie była ledwie na poziomie kilkuset MW, więc sytuacja była ryzykowna. Z nieznanych przyczyn nastąpił gwałtowny blisko 50% ubytek mocy (60% jeżeli porównamy to do zapotrzebowania krajowego). Sieć została zdestabilizowana, a funkcjonujące w systemie elektrownie atomowe i gazowe zostały odłączone. Tak gwałtowne zaburzenia sieci spowodowały natychmiastowe problemy w sieci portugalskiej i odłączenie od sieci francuskiej, która przypominam, miała być ratunkiem dla Hiszpanii w sytuacji kryzysowej. Z drugiej strony, to prawdopodobnie uratowało system Francji, a zapewne i innych państw Europy Zachodniej.
Czyli mieliśmy sytuację, gdy prawdopodobnie w sieci pchana była moc w zdecydowanej większości pochodząca z niestabilnych OZE, która w tamtym momencie była nadprogramowa w stosunku do możliwości prawidłowej pracy systemu, dostępne jednostki konwencjonalne stanowiły zdecydowaną mniejszość w stosie krajowym, a dostępne moce konwencjonalne do stabilizacji systemu (z tak zwanej rezerwy wirującej, czyli wolne moce jakie dawały jednostki funkcjonujące ówcześnie w systemie) były w znikomych wolumenach. Przepis na katastrofę.
By było ciekawiej, dosłownie kilka dni wcześniej ENTSO-E ostrzegało, iż „najbliższe tygodnie będą charakteryzowały się okresami niskiego zużycia i wysokiej produkcji energii elektrycznej, w szczególności ze źródeł fotowoltaicznych”. I kolejny fragment: „w ramach przygotowań do kwietnia i maja operatorzy systemów przesyłowych podejmują proaktywne działania mające na celu zapewnienie stabilności systemu elektroenergetycznego. Największym wyzwaniem może być nadwyżka dostępnej energii, w szczególności energii słonecznej” (www.entsoe.eu/news/2025/04/17/sunny-spring-and-risks-of-electricity-surplus-tsos-coordinate/). Właściwie można to zostawić bez komentarza. Wymowa tych słów jest druzgocąca dla hiszpańskiego operatora, stąd nieudolne tłumaczenia, że 28 kwietnia mieliśmy rzekomo do czynienia z jakimś nadzwyczajnym zjawiskiem pogodowym, które spowodowało cały kryzys. To oczywiście bzdury dość szybko sfalsyfikowane, warunki pogodowe tamtego dnia nie charakteryzowały się niczym nadzwyczajnym.
Szczepionka
Mając powyższe na uwadze, pytanie kluczowe brzmi: jak się przed takim kryzysem obronić? Czy mamy szczepionkę na tę – nazwijmy to złośliwie – energetyczną hiszpankę? Myślę, że można sformułować kilka wniosków i postulatów, przynajmniej do rozważenia:
- Ideologia z dala od energetyki
O energetyce rozmawiajmy mając na uwadze wyłącznie interes poszczególnych państw i ich obywateli. Jak go definiować? To stosunkowo proste: bezpieczeństwo państwa, tu rozumiane jako bezpieczeństwo energetyczne, rachunek ekonomiczny i racjonalnie prowadzona ochrona środowiska, polegająca na dbaniu o zasoby i redukcji naprawdę szkodliwych emisji (wszelkie trujące pyły, siarczany, azotany etc.). Dajmy sobie spokój z wszelkimi ideologicznymi wariacjami, które niszczą konkurencyjność UE i zatruwają debatę publiczną. Dyskusję o realnych skutkach emisji CO2 przenieśmy na forum naukowców, których przestańmy wcześniej zastraszać i zmuszać do prezentacji jedynie słusznego stanowiska. Nie ma żadnych dowodów, że „planeta płonie” i, że jesteśmy „ostatnim pokoleniem”. Tak więc, precz z wszelkimi ideologicznymi programami, które w ekspresowym tempie prowadzą nasze gospodarki do ruiny. Precz z wszystkimi Zielonymi Ładami, fit for 55, ETS i czym tam jeszcze. Wróćmy do normalnej dyskusji o energetyce. - Nie spieszmy się z wdrażaniem niestabilnych OZE
W 2024 r. w Polsce produkcja energii elektrycznej z OZE opartego na energii wiatrowej i słonecznej wyniosła ok. 39,5TWh, co stanowiło ok. 23,65% ogólnej generacji (166,99TWh). Moim zdaniem, to poziom dający możliwość zarządzania systemem elektroenergetycznym. Niestety, obecna ekipa nie kryje się z chęcią masowego podłączania wszystkiego co „pachnie” Słońcem i wiatrem do sieci. Wraca projekt ustawy wiatrakowej, zwanej złośliwie, „wiatrak w każdym domu”, dofinansowane są firmy z tego sektora, powstają kolejne pomysły wsparcia dla systemowego, no i ruszają prace przy morskich farmach wiatrowych (wg. rządowych założeń do 2030 r. moc zainstalowana w urządzeniach offshore będzie wynosić 5.9GW, a do 2040 r. 11GW!). Aktualizacja Krajowego Planu w dziedzinie Energii i Klimatu do 2030 r. z października ub.r. tak dumnie ogłaszana przez Minister Paulinę Hening-Kloskę przewiduje, że produkcja energii elektrycznej w Polsce z OZE w segmencie energii słonecznej i wiatrowej będzie wynosić w 2030 i 2040 r. odpowiednio: 48,7% (94 TWh) i 58,44% (180TWh)! Właściwie mogę powiedzieć tylko tyle: groza! I mam tylko nadzieję, że z tych planów jak i wielu innych proponowanych przez obecny rząd niewiele wyjdzie. To nie chodzi o moją złośliwość, to chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich! - Zostawmy elektrownie oparte na paliwach kopalnych
Postulat oczywisty. Potrzebujemy do prawidłowego funkcjonowania systemu energetycznego stabilnych jednostek. Takimi na pewno są oparte na paliwach kopalnych. Nie wygaszajmy więc elektrowni konwencjonalnych. Utrzymujmy na ile to możliwe funkcjonujące jednostki i budujmy nowe bloki oparte o paliwa kopalne (gaz, węgiel).
Do tego potrzebny jest zaplecze przemysłowo-technologiczne i inżynieryjne, dlatego tak ważne jest by utrzymać na powierzchni zakłady takie jak Rafako. Niezbędna też jest zmiana filozofii działania całego sektora bankowego i ubezpieczeniowego. Konieczne są zmiany regulacyjne. - Zostawmy paliwa kopalne
To oczywista konsekwencja powyższego postulatu. Nie wygaszajmy więc wszystkich kopalń. Myślmy o zamknięciu wyłącznie tych, w których produkcja jest trwale nierentowana (a to jest mniejszość działających zakładów) i których funkcjonowanie stwarza nieusuwalne ryzyko dla górników. Kontynuujmy prace nad poszukiwaniem nowych pokładów. Zacznijmy eksploatować te, które są już nam znane. I nie dopuszczajmy do sytuacji, gdy kontrole nad nowymi pokładami przejmują podmioty zagraniczne. Skoro Polska wciąż węglem stoi, to zbrodnią jest rezygnacja z tego paliwa.
Kontynuujmy prace nad poszukiwaniem nowych złóż gazu ziemnego, wspomagajmy ORLEN w tym zakresie. Zacznijmy eksploatować złoża już nam znane. Kontynuujmy prace nad dywersyfikacją dostaw z zagranicy. Rozbudowujmy Gazoport, nie odkładajmy prac nad budową kolejnego. Dbajmy o bezpieczeństwo Baltic Pipe. Rozbudowujmy infrastrukturę gazową w Polsce. - Budujmy polski atom
Elektrownie atomowe są najbardziej stabilnymi jednostkami i realnie zeroemisyjnymi. W naszym najgłębszym interesie jest budowa przynajmniej dwóch dużych elektrowni. Owszem, koszty inwestycji są ogromne, ale w zamian otrzymujemy jednostki stosunkowo tanie w utrzymaniu, które mogą właściwie bez przerwy pracować min. 60 lat w podstawie stabilizując system.
Tak samo nie powinniśmy opóźniać prac nad małym atomem czyli SMR. To wciąż nowa, nie specjalnie sprawdzona w praktyce technologia, ale patrząc jak kolejne państwa i bardzo poważne firmy międzynarodowe wiążą z nią swoją przyszłość, Polska musi być w tym wyścigu obecna. Dla mnie nie ma większego znaczenia czy to będzie KGHM, ORLEN, czy prywatny kapitał Michała Sołowowa. W naszym interesie jest by SMR pojawiły się też nad Wisłą. - Budujmy system zdywersyfikowany
Modernizując nasz system energetyczny, pamiętajmy o jego dywersyfikacji w zakresie źródeł wytwarzania. Żaden system nie jest bezpieczny, gdy w przytłaczającej części oparty jest na jednym rodzaju paliwa. Owszem, z przyczyn technologicznych, ekonomicznych, geograficznych jakieś paliwo może dominować, ale nigdy to nie powinno być blisko 100%. Nasze warunki stwarzają możliwości, by budować miks paliw kopalnych, atomu i OZE, choć – powtórzę – z dominującym udziałem węgla. - Wzmacniajmy infrastrukturę i naszą obecność w SGoCE i ENTSO-E
Koniecznie musimy rozbudowywać sieć połączeń interkonektorowych z naszymi sąsiadami, w tym z Ukrainą. Kryzys hiszpański pokazuje, jak ważne jest to dla bezpieczeństwa państwa. Ale mamy tu i własne doświadczenia. W maju 2021 r. nastąpiła poważna awaria w infrastrukturze przesyłowej w Bełchatowie. W efekcie wyłączone zostało 10 bloków, a w polskiej sieci nastąpił gwałtowny 20% ubytek mocy. Ze wsparciem przyszli nam wtedy operatorzy z Niemiec, Czech, Słowacji i Szwecji. - Nie wtrącajmy się w działanie PSE
Pozwólmy, jak dotychczas funkcjonować PSE. Na przykładzie Pani Prezes z Hiszpanii możemy przekonać się, jak ważne jest by operator sieci elektroenergetycznych korzystał z niezależności od bezpośrednich wpływów polityków. Zdarzało mnie się krytycznie oceniać wypowiedzi Pana Grzegorza Onichimowskiego, zanim został powołany na Prezesa PSE. Teraz jednak pozytywnie odbieram działalność Pana Prezesa, podobnie zresztą jak jego poprzedników. Patrząc też na skład Zarządu (przynajmniej jego części) myślę, że jesteśmy w dobrych rękach. I niech tak zostanie!
To właściwie tyle. Kusi mnie, by dołożyć jeszcze jeden, bardziej polityczny postulat, z silnym komponentem personalnym. Ale poprzestanę na powyższych propozycjach. Uważni czytelnicy domyślą się co miałem na myśli. Trwajmy w nadziei.
Foto: licencja otwarta CC. Autor: CalumDHRobb
