Dyrektywa budynkowa – kiedy rząd przestanie mówić do Polaków szyfrem? Każdy kto kiedykolwiek próbował przeczytać rządowe komunikaty o „długoterminowej strategii renowacji budynków” wie, że to lektura bardziej dla kryptologów niż dla przeciętnych właścicieli domów.
A przecież stawka jest rekordowa: około 550 mld zł (skąd tyle weźmiemy?!) publicznych i prywatnych pieniędzy, które mamy wydać do 2035 r. na dostosowanie domów i mieszkań do nowej unijnej dyrektywy EPBD (w sprawie charakterystyki energetycznej budynków).
Ministerialne infografiki głoszą, że „budynki staną się zeroemisyjne”, „będzie taniej”, a wszystko zostanie załatwione dzięki bliżej nieokreślonej „fali renowacji”. Ale ile dokładnie zapłaci właściciel stuletniej chałupy ogrzewanej kopciuchem? Jak bardzo wzrosną czynsze w blokach wielkiej płyty, kiedy wspólnota weźmie kredyt na docieplenie? Na te pytania obywatel dostaje milczenie lub zestaw skrótów – KPRB, ETS2, ZEB. Państwo znają te skróty? Ja też nie, ale znam kogoś kto zna i opowiedział mi to i owo.
Liczby są brutalnie proste: 40-100 tys. zł – tyle średnio kosztuje pełna modernizacja jednego domu; 20-40 tys. zł trzeba dziś wyłożyć tylko na pompę ciepła; a już w 2027 r. ogrzewanie gazem może podrożeć średnio o 6 tys. zł rocznie za sprawą systemu ETS2. Jeśli ktoś nie wykona remontu, od ustalonej daty zostanie właścicielem domu klasy F, więc zostanie mu być może tylko rozbiórka bo przy sprzedaży czy wynajmie będzie musiał przedstawić klasę co najmniej E, a potem może i D i tak dalej…
W teorii istnieje program „Czyste Powietrze”: do 170 tys. zł bezzwrotnej pomocy dla najbiedniejszych. Brzmi hojnie, ale w praktyce oznacza to dziesiątki stron wniosku, audyt energetyczny, trzy wizyty urzędnika i wieczyste zobowiązanie, by kocioł spełniał normy najnowszej nowelizacji (a te zmieniają się częściej niż taryfy prądu). Wszystko zależy od tego jaki lobbysta ostatni rozmawiał z Panią Minister dwojga nazwisk, z których to drugie jest w temacie prorocze. (rebus nie dla opornych).
Co gorsza, rzadko słyszymy w rządowym przekazie, że każda złotówka dotacji to i tak z podatku – ten sam podatnik zapłaci go w PIT-cie, w paliwie albo w rachunku za prąd. Jeśli państwo nie pokaże czarno na białym bilansu: „wydasz 80 tys., dzięki czemu twoje rachunki spadną o 3 tys. zł rocznie”, trudno oczekiwać, że ludzie z entuzjazmem ruszą po kredyt na docieplenie.
Właściciel domu w Płońsku czy Jaśle słyszy, że „węgiel będzie wycofywany w 2040 r.”, ale nikt mu nie tłumaczy, że uchwała antysmogowa jego województwa zakaże kopciuchów już w 2027. Dowiaduje się, że „fundusz klimatyczny UE” przyśle 153 mld zł, ale nie wie, w jakiej formie i dla kogo. Dostaje więc prosty przekaz: „będzie kara, zrób remont”. Naturalną reakcją jest opór, a politycy w Brukseli stają się wygodnym chłopcem do bicia.
Wielkomiejski trzydziestolatek, który planował kredyt, słyszy termin „zero-emisyjny budynek” i widzi, że metr w nowej inwestycji podskoczył o kolejne kilkaset złotych. Bank obiecuje eko-marżę, ale pod warunkiem przedstawienia świadectwa klasy A. Na rynku wtórnym czeka „okazja” – kawalerka w wielkiej płycie, gdzie fundusz remontowy rośnie wykładniczo, bo spółdzielnia szykuje modernizację.
Co bym zrobił, jakbym był na miejscu rządu i nie chciał jednak przed tym 2030 zostać wywiezionym nataczkach skontruowanych z wyjętych z obiegu kotłów gazowych Junkers.
- Twardy kalkulator kosztów i zysków – prosta strona rządowa, na której każdy wpisze powierzchnię domu, rodzaj kotła, liczbę okien i dostanie wykres: wydasz X, zaoszczędzisz Y, zwrot za Z lat. Na podstawie danych, które mamy, można już coś takiego konstruować.
- Prawdziwy terminarz – z datą graniczną dla każdej grupy budynków, niech właściciel z gminy Mstów wie, czy ma czas do 2028 czy do 2033.
- Jasny język dotacji – bez akronimów. „Dostaniesz do 60% kosztów, maksymalnie 90 tys. zł, przelew w 30 dni od złożenia faktur” – a nie „instrument bezzwrotny w ramach osi priorytetowej FENG”.
- Mapę ryzyka cen ciepła – skoro wiadomo, że ETS2 doda kilkaset złotych miesięcznie do rachunku, niech rząd pokaże, które źródła ciepła zdrożeją najbardziej i o ile, niech inwestor wie na co się pisze.
- Wsparcie dla słabszych – gminny doradca energetyczny z prawdziwego zdarzenia i zerowa stawka VAT na materiały izolacyjne dla gospodarstw o dochodzie poniżej mediany.
Bez tych elementów „zielona rewolucja” stanie się dla wielu Polaków synonimem wymuszonego kredytu i biurokratycznego labiryntu. A przecież w dyrektywie stoi czarno na białym, że transformacja ma chronić wrażliwych konsumentów, a nie ich karać.
Rząd lubi powtarzać, że „nie zostawi nikogo w tyle”. Pora przejść od sloganów do prostych zdań w trybie oznajmującym: „Ile to będzie kosztować”, „Kiedy trzeba to zrobić”, „Skąd wziąć pieniądze”, „Ile zaoszczędzisz”. Bez tej szczerości każda konferencja o zielonych budynkach będzie brzmiała jak reklamacja w języku elfickim. A za milczenie władzy najwyższą cenę zapłacą ci, których już dziś ledwo stać na rachunki za węgiel.
