Od lutego 2024 r. rząd nieustannie powtarza hasło o „odblokowanych 136 mld euro z Brukseli”. Liczba wygląda jak fortuna, lecz gdy prześwietlić realne przepływy, okazuje się, że na państwowych i samorządowych kontach leży dziś zaledwie 17,6 mld euro – niecałe 13 % całej puli. Przyjrzyjmy się temu bilansowi bez rządowych fajerwerków.
Na stole są dwa worki pieniędzy. Pierwszy to Krajowy Plan Odbudowy (KPO), czyli polska część unijnego Funduszu Odbudowy po pandemii. Łączna kwota to 59,8 mld euro: 25,3 mld euro bezzwrotnych grantów i 34,5 mld euro tanich, lecz jednak kredytów, które będziemy spłacać do 2058 r. Z tego worka Polska faktycznie otrzymała dotąd 15,7 mld euro (transze z 15 kwietnia i 17 grudnia 2024 r.). To jedynie 26,3 % przewidzianej kwoty, a do ostatecznego rozliczenia zostało nam już tylko szesnaście miesięcy – termin KPO upływa 31 sierpnia 2026 r.
Drugi worek to klasyczne Fundusze Spójności na lata 2021-2027, warte 76,5 mld euro na drogi, kolej, czystą wodę i szkolenia. Tu bilans jest znacznie gorszy: do dziś Komisja Europejska zwróciła Polsce jedynie 1,9 mld euro (8,7 mld zł) – czyli 2,5 % dostępnej puli. Formalny termin wykorzystania tych środków to 31 grudnia 2029 r., a fizyczne przelewy muszą wpłynąć do końca 2031 r. Im dłużej zwlekamy z kontraktami, tym większe ryzyko, że zadziała unijna zasada „N+2” i część środków po prostu przepadnie.
Dlaczego gotówka płynie jak syrop? Po pierwsze, Komisja wypłaca raty KPO dopiero wtedy, gdy Polska zaliczy tzw. kamienie milowe – konkretne reformy lub inwestycje. Najważniejszym z nich jest zmiana sposobu wyboru sędziowskiej Krajowej Rady Sądownictwa. Ustawa wylądowała w Trybunale Konstytucyjnym już 2 sierpnia 2024 r. i utknęła, a prezydent otwarcie grozi wetem. Dopóki ten kamień milowy nie będzie spełniony, Bruksela trzyma w zawieszeniu kolejną ratę pożyczkową KPO wartą 5,3 mld euro – choć rząd w krajowych mediach nadal ogłasza „bliskie porozumienie”.
Drugim hamulcem są audytowe czerwone kartki. Europejski Trybunał Obrachunkowy w raporcie 23/2024 (wrzesień 2024 r.) napisał wprost, że polski system e-Zamówienia „nie zapewnia pełnej przejrzystości”. Od tamtej pory Komisja dorzuca do każdego wniosku o płatność dodatkowy etap kontroli ex-ante. W praktyce oznacza to, że cykl „od złożenia wniosku do przelewu” wydłużył się z trzech do czterech miesięcy, a niekiedy dłużej. Cztery miesiące czekania to luksus, gdy kalendarz KPO dobiega końca.
Trzecia blokada leży po naszej stronie i ma prozaiczną nazwę „przetargi widmo”. Od stycznia 2024 r. Ministerstwo Funduszy wypuściło ponad trzysta konkursów, z czego większość unieważniło lub przesunęło. Według niepublikowanego arkusza „Dashboard 04-05-2025” podpisane umowy obejmują zaledwie 38 % grantowej części KPO i 13 % pożyczkowej. Dopóki nie ma podpisanej umowy, żaden eurocent z Brukseli nie ruszy z miejsca.
Ta triada problemów odbija się po kieszeniach samorządów i firm. Gminy muszą wydawać własne pieniądze lub brać kredyty pomostowe, by potem – może – odzyskać je z unii. W 2024 r. zaciągnęły 14,9 mld zł nowych kredytów, a koszt ich obsługi skoczył o 645 mln zł. Już sześćdziesiąt dwa samorządy wycofały się z projektów, bo nie udźwignęły finansowania. Wykonawcy budowlani z kolei alarmują, że kumulacja inwestycji KPO, Spójności i krajowych programów przekracza ich moce przerobowe o ponad 40 %. Skutek to oferty o średnio 22 % droższe od kosztorysów; bez waloryzacji przetargi przepadają.
Rząd próbuje maskować zatory, wypłacając beneficjentom zaliczki z BGK i PFR. Do dziś poszło tą drogą 45,6 mld zł. Księgowo ujmuje się je poza oficjalnym długiem, więc politycy mogą mówić o „zdrowych finansach publicznych”. Ale to dług w pełni realny: jeśli jakiekolwiek refundacje z Brukseli utkną na stałe, te zaliczki zmienią się w zobowiązania Skarbu Państwa – z odsetkami.
Jak duże jest ryzyko, że nie zdążymy? Symulacja przygotowana tej wiosny w DG ECFIN pokazuje, że przy obecnym tempie Polska może stracić 18–22 mld euro z grantowej części KPO i 6–9 mld euro z Funduszy Spójności. To w sumie nawet 31 mld euro, czyli więcej niż roczny budżet całego polskiego szkolnictwa. A pamiętajmy: kredytowe 34,5 mld euro z KPO zostaną uruchomione w całości – niezależnie od tego, ile grantów zdołamy zagospodarować – i będziemy je spłacać do połowy wieku.
Rząd woli jednak opowiadać o „rekordowych” naborach i „świetnej współpracy” z Komisją. Publicznego harmonogramu „kamień milowy → data → przelew” wciąż brak. Nawet prosty fakt, że udział wypłat z Funduszy Spójności wynosi dziś ledwie 2,5 %, niknie w medialnym szumie sukcesu. To właśnie ta rozbieżność – między PR-em a księgą bankową – jest najgroźniejsza: usypia czujność, gdy do deadlinu KPO zostało raptem kilkanaście miesięcy.
Jeżeli w ciągu najbliłych tygodni Sejm nie odblokuje ustawy o KRS, a rząd nie przyspieszy kontraktacji już ogłoszonych konkursów, prognoza utraty dziesiątek miliardów euro stanie się nie scenariuszem stresowym, lecz bazowym. A wówczas plakaty „tu powstaje inwestycja z KPO” zostaną pomnikiem miliardów, które przeszły nam koło nosa – podczas gdy kredyt i odsetki zostaną z nami na dekady.
