Kwestionowanie zbrodni jest jednym z najohydniejszych sposobów uprawiania polityki. Tak polityki, bo przecież właśnie o nią, a nie o prawdę historyczną tu chodzi.
Liberalne media zawyły z oburzenia i zachwytu jednocześnie. Mogły wreszcie pokazać jakim bydlakiem jest Grzegorz Braun, który kwestionuje ludobójstwo w Auschwitz-Birkenau. Dlaczego jednak milczały, gdy historię fałszowali Władimir Putin, Angela Merkel, Fridrich Merz czy Barbara Engelking? Odpowiedzi są dwie, obie banalnie proste.
Po pierwsze, dziennikarze, szczególnie telewizyjni są w większości niedouczeni. Nie znają historii, kupują więc każdy kit, który wciskają im politycy, bo nie mają pojęcia na czym polega kłamstwo lub manipulacja. Łatwo im się więc oburzyć na Grzegorza Brauna bredzącego o nieistniejących komorach gazowych w Auschwitz-Birkenau, gdyż akurat o tym słyszeli. Może nawet byli kiedyś tam byli, ze szkolną wycieczką. Może obejrzeli film, albo przy okazji rocznicy wyzwolenia obozu przeczytali artykuł. Zresztą Auschwitz to symbol, więc nawet bez wiedzy oburzyć się trzeba.
Po drugie, jeśli nawet posiadają jakąś wiedzę na ten temat, traktują historię jako element bieżącej polityki. Gdy kłamie Braun, oburzyć się trzeba, gdy polityk lub historyk z mainstreamu – o to już trzeba uważa uważać. Lepiej nazwać to „interpretacją”, „innym spojrzeniem” czy „stawianiem ważnego pytania”. Obłuda? Oczywiście też, ale zwykłe sukinsyństwo.
Nie trzeba się rozwodzić nad bredniami Grzegorza Brauna, bo nie mówił ich pierwszy raz, a na dodatek on żywi się właśnie tego rodzaju skandalami. Uderzenie w pamięć o holocauście zawsze wywoła rozgłos, często na cały świat. Dziennikarze i politycy prześcigają się więc w moralnych tyradach na temat ohydy wystąpienia Brauna, jednak i przeciwnej stronie nastąpiło poruszenie. Dla grupy frustratów i cyników spod znaku gaśnicy rozgłos wywołany zamieszaniem jest jak podaniem tlenu tonącemu. Znów mogą stanąć w obronie atakowanego lidera, który jako niczym – nomem omen Mojżesz – prowadzi ich przez pustynie kłamstwa, zaprzaństwa i zdrady. On, Braun, musi stawić czoła siłom zła. Taka zadyma to dla tych ludzi rozgłos, sława i chwała.
Przyjrzyjmy się jednak tym samym mediom, gdy podczas 70. rocznicy ataku Niemiec na Polskę na Westerplatte Władimir Putin mówił, że II wojnę wywołała głupia i konfrontacyjna polityka Rzeczpospolitej. Czy nie było to obrażaniem milionów niewinnych ofiar III Rzeszy i Związku Sowieckiego? Czy nie było to napluciem w twarz polskim bohaterom walczącym z dwoma totalitaryzmami? Czy nie było to zrzucenie winy za cierpienia milionów na kraj, który najbardziej ucierpiał podczas II wojny? Oczywiście, że było.
Jednak obecny tam premier Donald Tusk siedział jak mysz pod miotłą, a potem w najlepsze przechadzał się z Putinem po molo. Zareagował jedynie ś.p. prezydent Lech Kaczyński. Nie było więc oburzenia, obrazy, domagania się przeprosin i prawdy historycznej. Było milczenie o haniebnych słowach rosyjskiego polityka i o braku sprzeciwu ze strony szefa polskiego rządu. Uznanie dla ówczesnego prezydenta byłoby przecież pokazaniem słabości hołubionego premiera Tuska. Na to nie można było sobie pozwolić.
Przypomnijmy też jak kolejni niemieccy kanclerze wciskają nam, że w czasie III Rzeszy ich naród znajdował się pod okupacją nazistowską, spod której uwolnili ich alianci. O tym, że garstka szaleńców bezprawnie opanowała Niemcy w 1933 r. i trzymała je w żelaznym uścisku do 1945 r. politycy z tego kraju opowiadają od ponad siedemdziesięciu pięciu lat. W ten sposób próbują zrzucić z siebie winę za popieranie Hitlera. A przecież było zupełnie inaczej. W organizacje nazistowskie dobrowolnie zaangażowanych było około dwudziestu milionów Niemców. W latach 20. i 30. ubiegłego wieku antysemickie hasła znajdowały się w programach wszystkich partii poza komunistami. Hitler nie przejął władzy sam, ale utworzył rząd koalicyjny z równie ohydnymi typami jak on. Cieszył się poparciem do końca wojny. Nawet wówczas, gdy było jasne, że Niemcy zostaną zgniecione.
Na tym się jednak nie skończyło. Po wojnie większości zbrodniarzy włos z głowy nie spadł. Nawet lekarze masowo mordujący więźniów Auschwitz i dokonujący na nich zbrodniczych eksperymentów prowadzili prywatne praktyki. Urzędnicy pracujący nad tym, jak najsprawniej wymordować miliony Żydów z całej Europy, wspaniale odnaleźli się w powojennej rzeczywistości. To oni budowali nowe Niemcy.
Czy takie zmienianie historii nie jest kpiną z ofiar masowych zbrodni, krwi żołnierzy, którzy walczyli z nieludzkim, niemieckim nazizmem i wysiłku milionów cywilów, którzy ponosili koszty tej wojny? No pewnie, że jest, ale przecież liberalne media nie odważą się tego mówić o niemieckim kanclerzu, bo byłby to nietakt. Wszak to kulturalny polityk walczący z ekstremizmem. Oczywiście nie niemieckim.
A przytoczmy słowa Barbary Engelking, która zajmuje się badaniem holocaustu, porównujące śmierć Polaków i Żydów: „dla Polaków to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć, a dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka…”. Czy to zdanie nie ma charakteru rasistowskiego i szowinistycznego? Czy różnicowanie ofiar, ich gradacja, wartościowanie śmierci nie jest odrażające? Czy nie jest kolejnym zwycięstwem nazizmu, który właśnie w ten sposób kategoryzował ludzi? Na mniej i bardziej wartościowych. Lepszych i gorszych. Podludzi i nadludzi. Oczywiście jest. To nie tylko umniejszanie wartości życia człowieka ze względu na jego etniczne pochodzenie i wiarę, ale także naigrywanie się z tych wszystkich, który zostali zamordowani za ukrywanie Żydów. To umniejszanie żołnierzom Armii Krajowej ścigających zdrajców, bo za takich uznawano kolaborantów wydających Niemcom Żydów.
Ale na to liberalny salon się nie oburzy. Nie może, nie wolno mu. Przecież Barbara Engelking walczy z polskim kołtuństwem, idealizowaniem naszej historii, domaga się prawdy i ma odwagę stawiać trudne pytania. Nieważne, że kłamie i bredzi jak Braun. Jest po stronie mainstreamu, więc zamiast ją piętnować lepiej nagrodzić stanowiskiem szefowej Rady Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Gdy otrzymała tę nominację nie było słów sprzeciwu i moralnego wzburzenia, że osoba wartościująca śmierć według przynależności etnicznej staje na czele tak ważnej instytucji. Nie było pytań czy według niej polskie lub romskie ofiary tego obozu śmierci będą teraz mniej ważne od żydowskich?
Oburzenie, historyczna prawda, polityczna racja i racjonalność mają silne zabarwienie emocjonalne i światopoglądowe. Dlatego Grzegorz Braun jest tak wdzięcznym obiektem do ataku. Piętnowanie go jest bezpieczne, gdyż nikt ważny i wpływowy nie stanie w jego obronie. Na dodatek rozprawiając na temat wypowiadanych przez niego głupot łatwo można się podbudować i bez żadnych kosztów pokazać swoją moralną wyższość. A to przecież bezcenne.
