„Nasi chłopcy”, most Kaizera i Muzeum Prus. Czemu nadgorliwcy szkodzą już sobie i Niemcom?

„Nasi chłopcy”, most Kaizera i Muzeum Prus. Czemu nadgorliwcy szkodzą już sobie i Niemcom?

blank

Z czego wynika ewidentne natężenie w proniemieckich działaniach polskich władz? Czy Berlin zaczął rozczarowywać się do rządzącej dziś w Polsce ekipy? Tak twierdzi między innymi Aleksandra Fedorska (@radiodebata na YT), znana ekspertka ds. niemieckich, z którą rozmawiał kanał Dobitnie i serwis Nowy Świat 24.

Widać to nie tylko w obszarze polityki migracyjnej, choć ona jest oczywiście na pierwszym planie. Polski rząd wykonał pewne ruchy, by oddalić od siebie zarzut współpracy z rządem w Berlinie w faktycznym szmuglowaniu imigrantów do Polski na bazie bardzo wątpliwej i szybkiej legalizacji tych działań. Jednak towarzyszące temu działania, ataki na organizacje monitorujące sytuację na granicy zachodniej, próby ograniczania dostępu mediów, w końcu zakazy używania dronów w pasie granicznym świadczą, że to raczej ruchy pozorowane.
Mamy jednak drugą odsłonę proniemieckiej polityki. Tym razem wdrażaną przez placówki kulturalne podlegające obecnej ekipie, jak i przez samorządy związane z opcją rządzącą lub politycznie zbliżone do jej optyki. Tylko w ciągu ostatnich tygodni pojawiły się między innymi informacje dotyczące kilku spektakularnych gestów.

To tylko tabliczka

Nie pierwszym i nie ostatnim była próba zmiany wrocławskiego Mostu Grunwaldzkiego na most „Kaiserbruecke”, czyli Most Cesarski, nazwany tak na cześć Wilhelma II Hohenzollerna, ostatniego cesarza niemieckiego i króla pruskiego. Po tym, jak wybuchła afera, władze Wrocławia zaczęły tłumaczyć, że zmiana nazwy mostu to nadinterpretacja — na most ma po prostu wrócić tabliczka identyczna jak ta z 1910 roku, mówiąca o tym, że most nazywa się… „Kaiserbruecke”. Wszystko to z szacunku: „Miasto Wrocław szanuje swoją historię i dziedzictwo, ale nie zapomina o współczesnych wartościach i kontekście społecznym. Planowana rewitalizacja i remont mostu ma na celu przede wszystkim poprawę jego stanu technicznego. W ramach planowanego remontu zostaną odtworzone wybrane elementy historyczne — czy napis ‘Kaiserbruecke’, który znajdował się tam pierwotnie, zostanie odtworzony? O tym zdecyduje Dolnośląski Konserwator Zabytków” — podkreślono w komunikacie wrocławskiego ratusza. A telewizja TVN wytłumaczyła swoim widzom, że informacja o zmianie nazwy to fake news, bo nie zmieni się nazwa mostu, tylko dojdzie tabliczka na moście, która będzie tłumaczyć, jak most się nazywa, ale tak naprawdę ten most tak nie będzie się nazywać.

Także wyłącznie troska o najwyższe standardy — wedle Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego — doprowadziła do zmiany nazwy oddziału „Muzeum Warmii i Mazur” w Morągu na muzeum pod nową nazwą „Muzeum Prus Górnych”. W otwarciu placówki wzięła udział szefowa resortu kultury, minister Hanna Wróblewska.
Także ten resort jest współodpowiedzialny (wraz z gdańskimi władzami) merytorycznie za głośną dziś wystawę w Muzeum Gdańska „Nasi chłopcy”. Jej treści nie trzeba nawet streszczać, na tyle jest głośna. Kontrowersje budzi przede wszystkim jej tytuł, z ciepłem traktujący żołnierzy Wehrmachtu polskiego pochodzenia. Nawet uwzględniając ich tragiczny, nierzadko los, trudno nie mieć wrażenia, że wystawa ociepla wizerunek całej formacji bądź uniwersalizuje winę niemiecką za zbrodnię, rozmydla ją. Warto przypomnieć, że Wehrmacht jest odpowiedzialny za zbrodnie na polskiej ludności cywilnej w stopniu większym niż jednostki SS czy Einsatzgruppen, co zresztą zostało solidnie udokumentowane przez niemieckiego historyka Joachima Boehlera („Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce”, „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce”). Oczywiście nie mogła się nie pojawić konstatacja, że cała wystawa ma służyć zaspokojeniu problemów z rodzinną historią jednego ważnego polskiego urzędnika pochodzącego z Sopotu.

Obietnica Tuska

Po co to wszystko? Ciekawa jest konstatacja ekspertki ds. niemieckich Aleksandry Fedorskiej, która w rozmowie z kanałem Dobitnie zwraca uwagę na zasadnicze zniechęcenie niemieckich czynników decyzyjnych do osoby polskiego premiera i obecnego rządu. Niemcy we wsparcie Donalda Tuska i jego sukcesu wyborczego zainwestowały bardzo dużo. Chodzi o środki finansowe, ale także o prestiż, co bardzo istotne z perspektywy ich długotrwałych interesów i do czego jeszcze wrócimy.

Nowa ekipa ustami Tuska zagwarantowała im całkowitą eliminację zagrożenia powrotem PiS do władzy, a także stworzenia na długie lata systemu władzy obsługującego niemieckie interesy i przy nich lokującego interes Polski, który w niemieckim mniemaniu może być realizowany tylko w oparciu o Berlin. Tusk całkowicie zawiódł, nie zrealizował tego zadania, a jego rozpaczliwa walka o niedopuszczenie do objęcia prezydentury przez Karola Nawrockiego pokazuje, że bardzo mu na tym zależy.

Można zakładać, że Donald Tusk, realizując swoje obietnice za wszelką cenę, czy choć pokazując ich realizację, także walczy o swoje bezpieczeństwo. Chodzi o to, by rząd w Berlinie nie dopuścił, bądź to przez nacisk dyplomatyczny, bądź ostatecznie azyl, do skazania czy uwięzienia Tuska po przegranych przez niego wyborach.

Gra ta jednak Niemcy bardzo dużo kosztowała i dużo kosztowała też Polskę. W swoim przeglądzie na łamach Dobitnie.pl Paweł Przychodzeń zwracał uwagę na zmianę polityki Komisji Europejskiej w stosunku do kopalni węgla w Turowie. Coraz bardziej oczywiste staje się, że rozmaite narzędzia, używane pozornie w ramach wdrażania jakichś uniwersalnych europejskich norm, były tak naprawdę formą zewnętrznego nacisku na Polskę, by doszło w niej do zmiany ekipy rządzącej na przyjazną Berlinowi. Podobnie obsłudze niemieckich interesów służyła działalność sporej części polskiego trzeciego sektora, mediów z kapitałem niemieckim, a także dziennikarzy w różnych formach finansowanych z Niemiec. Dochodziły do tego działania związanego z aparatem państwa wielkiego biznesu korporacyjnego, który choćby w formie reklam czy grantów wspierał wszelkiego rodzaju inicjatywy wspierające „walkę z PiS” i powrót do władzy ekipy Platformy Obywatelskiej (Campus Polska, WOŚP).

Inercja poddaństwa

Jak zwraca uwagę Aleksandra Fedorska, ruchy te zostały dostrzeżone w Polsce, ale też w całej Europie, przynajmniej na poziomie elit politycznych, które zaczęły się obawiać tej formy nacisku niemieckiego w celu faktycznego podporządkowania kontynentu. Są one już dość powszechnie odczytywane w Polsce, bo przecież jeszcze kilka lat temu samo stwierdzenie, że nad Wisłą istnieje niemiecka agentura wpływu, z automatu lokowało w worku z radykałami.

Po co więc te kolejne zmiany, na pewno nie służące wprowadzającym je i nie służące wcale koniecznie Berlinowi, bo jego „obsługa” przez system obecnej władzy staje się nadto widoczna? Tu znowu warto wrócić do rozmówczyni kanału Dobitnie. Siła inercji. W Niemczech rozpoczęte procesy trwają długo, zanim „system” stwierdzi, że „nie tędy droga”. Wynika to z niemieckiej kultury podporządkowywania się procedurom i realizacji zadań raczej niż dyskusji, refleksji, krytycyzmu i negocjacji, typowej dla polskiej kultury politycznej (ale też anglosaskiej). Czy podobny mechanizm udzielił się polskim klientom Berlina i obsługują go z zapałem w sposób, który ani im, ani jemu już dawno nie służy?

Wywiad Wiktora Świetlika z Aleksandrą Fedorską poniżej:

Autor tekstu

Analiza Dobitnie

Analiza zespołu serwisu i kanału Dobitnie. Staramy się przenikać medialną fasadę, obnażać mechanizmy, proponować rozwiązania, unikać pustych emocji i politycznych narracji. Naszym celem jest dobro Polski. Zespół Dobitnie.

Wyszukiwarka
Kategorie

Analiza Dobitnie

Analiza zespołu serwisu i kanału Dobitnie. Staramy się przenikać medialną fasadę, obnażać mechanizmy, proponować rozwiązania, unikać pustych emocji i politycznych narracji. Naszym celem jest dobro Polski. Zespół Dobitnie.

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank