O mój Śląsku — część trzecia. Górnicy won z kopalń!

O mój Śląsku — część trzecia. Górnicy won z kopalń!

blank

Po wyborach w 1989 r. rząd był jakoby solidarnościowy, Polska nadal węglem i stalą stała, niezależny związek był najsilniejszy i najliczniejszy w Regionie Śląsko-Dąbrowskim, ale od nas nikogo tam nie było.

Przewodniczącym Solidarności w regionie był Alojzy Pietrzyk. Wtedy wszyscy uważaliśmy, że będzie cudownie, że obaliliśmy komunę (poziom naiwności wręcz nieprzyzwoity) i, co najważniejsze, że dla pomysłów Balcerowicza nie ma alternatywy. Polski przemysł był rozkradany, nomenklatura się uwłaszczała w sposób obrzydliwy, pracownicy wylatywali na bruk, a Solidarność rozwijała parasol nad rządem. Ludzie czuli, że dawna siła przewodnia, czyli PZPR, się z nich śmieje, i chcieli odpartyjnienia. Wtedy podstawowe organizacje partyjne były na terenie zakładów pracy. Jedna z najbardziej spektakularnych akcji miała miejsce w kopalni Kazimierz-Juliusz, gdzie partię wyrzucono.

Solidarność po trochu chciała mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie bardzo dało się mieć rozwinięty nad rządem parasol i bronić ludzi. I choć protesty się odbywały, to paradoksalnie były wywoływane głównie przez siły antysolidarnościowe, jak OPZZ, a związek zajmował się gaszeniem tych pożarów. Wreszcie, po wygranych przez Wałęsę wyborach prezydenckich, na początku 1991 r. związek zwinął parasol. Kiedy Pietrzyk został posłem, na czele Solidarności stanął Grzesiek Kolosa, młody, kapitalny chłopak — przedstawiciel pokolenia, które w 1980 roku nie brało w niczym udziału, bo było za młode, ale w 1988 zdecydowanie tak. To był ewenement, już nigdy później nikt tak młody się nie pojawił. Wygrał wybory na przewodniczącego pod hasłem: „Więcej związku w Związku”. To też symbol czasu. Dziś Solidarność to już niemalże geriatria, najmłodsi szefowie regionów są kilka lat młodsi ode mnie, a większość jest starsza.

Ja odsunąłem się od polityki i po trochu też od Solidarności. Naiwnie myślałem, że nasi posłowie zadbają o Polskę i Śląsk. No, nie zadbali, niestety. We wrześniu 1993 r. stałem za ladą w swojej księgarni „Wolne Słowo”. Wszedł Mundek, który był rzecznikiem prasowym regionu, i powiedział, że nocą Grzesiek z dwoma kumplami zginął w wypadku samochodowym. To był wstrząs. Ja byłem ledwo po trzydziestce, Grześkowi do tego wieku brakowało jeszcze kilka lat. Pietrzyk odwołał rząd Suchockiej i po kolejnych wyborach komuniści wrócili do władzy. Teraz już inni, fajnie uwłaszczeni, nowocześni — innymi słowy ci sami, ale nie tacy sami. Na Śląsku powoli mówi się o zamykaniu kopalń, mają być odprawy, pojawia się zjawisko emerytów górniczych — czterdziestolatków.

Historia lat 90. na Śląsku to praktycznie historia Solidarności i jej oddziaływania na władzę. Szczególnie od momentu wyboru Marka Kempskiego na przewodniczącego regionu. Wtedy pojawiają się propozycje „Kontraktu dla województwa katowickiego”. Pomysł w pewnym sensie decentralizacyjny: więcej pieniędzy zostaje na Śląsku, Warszawa ma finansować tylko zielone szkoły. I to się po trochu udało, nacisk społeczny był tak duży, że kontrakt został w dużej części zrealizowany. Sytuacja staje się bardziej klarowna. W kraju rządzą postkomuniści, więc związek czuje krew. Strajki znowu stają się bronią Solidarności (uczciwie trzeba przyznać, że akcje strajkowe od zwinięcia parasola były od 1992 roku dość częste). Marek Kempski jeździ z regionem do Warszawy na demonstracje, dochodzi do regularnych walk z policją. Adam Giera wchodzi na komin w swoim zakładzie pracy i prowadzi tam strajk, ratując zakład przed zamknięciem. Są strajki podziemne, jak w stanie wojennym.

Zwycięstwo Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich stwarza wrażenie totalnej rekomunizacji. Związek jest znowu reprezentantem połowy społeczeństwa. Dochodzi do radykalizacji postaw, zwłaszcza że widać ewidentnie, iż nikt nie zamierza rozliczyć komunistów. 13 grudnia 1996 r. wszyscy idziemy razem pod sąd, który nie umie osądzić morderców z Wujka, i dalej przez miasto pod Krzyż na Wujku. W początkach 1997 r. manifestacje w Warszawie i ciężkie walki z policją, jeden z uczestników, członek ZR S, Adam Giera, zostaje wyniesiony na noszach z Ministerstwa Skarbu po pobiciu przez mundurowych.

Zbliżają się wybory 1997 r., na bazie Solidarności i innych ugrupowań niepodległościowych powstaje AWS. Ja jestem szefem katowickiego oddziału Ligi Republikańskiej, mamy super kontakt z S. Marek (odbierał ode mnie bibułę w 1988) proponuje, żebyśmy podpisali deklarację, że pójdziemy razem do wyborów. Nie wiem, na ile to miało szanse powodzenia, ale uważałem, że nas kariera polityczna nie interesuje. My mamy rozwalić postkomunistów, a o resztę niech się martwią inni. Po zwycięstwie po raz pierwszy premierem zostaje człowiek ze Śląska — Jerzy Buzek, są też inni nasi ministrowie, wojewodą zostaje Marek Kempski. A na dodatek przecież od kilku lat szefem Solidarności na całą Polskę jest Marian Krzaklewski, obecnie również poseł i szef całego AWS. Czy można wyobrazić sobie lepszą sytuację dla naszego regionu?

Niestety z dnia na dzień euforia zmienia się w dramat. Buzek jest słabym premierem, Marian nie radzi sobie z dużą ilością podmiotów, które składają się na AWS. Ilość afer, częstokroć całkowicie wymyślonych, robi wrażenie nawet na największych zwolennikach rządu. Koalicjantem jest Unia Wolności, a Balcerowicz znowu jest wicepremierem i ministrem finansów. Ciągłe zmiany ministra skarbu, niepewność tego, co będzie za tydzień czy miesiąc. Równocześnie rząd solidarnościowy likwiduje kopalnie i nie tylko. Do historii wręcz przeszła wizyta Buzka u strajkujących w Hucie Baildon, którzy chcieli ratować zakład przed zamknięciem. Ponoć udało im się już zdobyć kontrakty na przyszłość, ale hutnicy nic nie wskórali. Nawet pod koniec kadencji Buzek nie chciał ratować huty z kilkoma tysiącami zatrudnionych.

AWS odszedł w niesławie, nie przekroczywszy progu wyborczego. Zostały po nim cztery reformy, więc nie można powiedzieć, że nic nie zrobił. Na pamiątkę została najdroższa autostrada do Krakowa, która powstała co prawda wcześniej, ale zarządza nią od lat krótkotrwały wicepremier rządu AWS. A co ze Śląskiem? W 1981 roku, podczas kryzysu bydgoskiego, Andrzej Rozpłochowski powiedział: „Jak my tu na Śląsku pięścią w stół uderzymy, to na Kremlu kuranty zagrają”. W latach 90. rzeczywiście Warszawka tej pięści ze Śląska się bała. Jednak nic nie przychodziło samo i tylko pod presją udawało się cokolwiek osiągnąć. A chyba nie tak to powinno wyglądać. I po raz kolejny trzeba to podkreślić. Dobitnie.

Fot: CC. Jerzy Buzek w 2010 roku

Autor tekstu
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

Wyszukiwarka
Kategorie
Przemysław Miśkiewicz

Przemysław Miśkiewicz

Publicysta. Działacz podziemia z lat 80. Przewodniczący Śląskiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy Opozyzycji Antykomunistycznej, członek Stowarzyszenia Pokolenie. Zoologiczny antykomunista

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank