SEPT – Subiektywny Energetyczny Przegląd Tygodnia – cz.9

SEPT – Subiektywny Energetyczny Przegląd Tygodnia – cz.9

blank

Materiał powstał dzięki współpracy z Wojciechem Jakóbikiem i serwisem Energy Drink

Poniedziałek – 14 lipca

Holandia. Czyżby w sercu entuzjazmu wobec europejskiej polityki klimatycznej źle się działo? Chyba tak, a informuje o tym skądinąd liberalny Financial Times w tekście „Holandia racjonuje energię elektryczną, aby złagodzić obciążenie sieci energetycznej”(https://www.ft.com/content/9c7560ec-a220-4150-a35e-a79db70c0c07?sharetype=blocked). Zupełnie, jak u Hitchcocka, już w tytule trzęsienie ziemi, a dalej tylko mocniej. Bo oto widzimy państwo, zawsze kojarzone jako jedne z najsilniejszych gospodarczo (nie tylko w statystykach per capita), które ma realne problemy w sektorze energetycznym. Według. holenderskiego stowarzyszenia operatorów sieci (Netbeheer Nederlan) aż blisko 12 tys. firm czeka na przyłączenie do sieci. A w tej statystyce nie uwzględnia się długiej kolejki przeróżnych obiektów publicznych (np. szpitale) i wielu tysięcy nowych domów mieszkalnych. Czas oczekiwania wydłuża się w niektórych przypadkach na lata. Zaradni Holendrzy wiedzą, jeżeli nie będą utrzymywać dobrych warunków dla biznesu m.in. w kluczowej kwestii dostarczania niezbędnej infrastruktury dla biznesu i usług publicznych, to szybko zapuka tam kryzys gospodarczy. Pierwsi inwestorzy już zapowiadają, że będą szukać innych miejsc do prowadzenia działalności.. A przecież trudności pojawiają się nie tylko w obszarze energetyki.

Problem jest poważny i wielowątkowy. Holandia już od dłuższego czasu zmaga się z niewystarczającym poziomem zasobów infrastruktury przesyłowej. Trzeba przyznać, na własne życzenie. Bo przyspieszony plan elektryfikacji wszystkiego co się da spowodował, że źródeł owszem, przybywa, ale sieci nie do końca. A co najgorsze, to przybywa źródeł niestabilnych – w blisko 18 milionowej Holandii już ponad 2,6 mln domów ma panele fotowoltaiczne – wymagających dodatkowych nakładów w infrastrukturę przesyłową, a ubywa źródeł stabilnych opartych m.in. na paliwach kopalnych. Pamiętajmy, że od 2023 r. decyzją tamtejszego rządu nie użytkuje się gigantycznego złoża gazu ziemnego w okolicach Groeningen. Skutki też przyniosła wielka kampania zachęcająca biznes i obywateli do odchodzenia od indywidualnych źródeł gazowych. W efekcie mieszkańcy Królestwa Niderlandów zaczęli zmagać się nie tylko z wydłużającą się kolejką, by przyłączyć się do sieci, ale też z rosnącymi cenami za energię elektryczną. Energia jest tam średnio droższa o 30 Euro za 1MWh niż w sąsiedniej Francji. To boli.

Tu jak w soczewce skupia się problem, co raz intensywniej uwidaczniający się w UE tzn. prymatu ideologii nad zdrowym rozsądkiem! Dekretuje się nową politykę, oczywiście słuszną ideowo, więc wymagającą natychmiastowej realizacji, ale już bez odpowiednich konsultacji i kalkulacji skutków i ewentualnych koniecznych nakładów. W stylu tak dobrze nam znanego „jakoś to będzie”. A, że to nigdy nie jest tak proste, jak się wydaje politykom, to mamy właśnie takie efekty. Jeśli Holandia przez całe dekady opierała swój miks energetyczny na gazie, to szybkie przejście na inne źródła bez gigantycznego wysiłku i nakładów jest niemożliwe. Do 2040 r. muszą tam zainwestować w sieci 200 mld Euro, co nawet dla bogatej Holandii jest ogromnym wyzwaniem. Brakuje też ok. 28 tys. techników do zainstalowania niezbędnej infrastruktury,

Rząd planuje teraz cały pakiet działań, nie tylko inwestycyjnych, ale regulacyjnych m.in. w zakresie taryf i edukacyjnych. Mieszkańcy dowiedzą się jak „świadomie korzystać z energii” i będą zachęcani do stosowania elastycznych rozwiązań z umowach z operatorami. To wszystko pewnie tyle słuszne, co spóźnione.

„Tanio już było” była łaskawa stwierdzić niedawno Hanny Gronkiewicz-Waltz. Holendrzy właśnie boleśnie się o tym przekonują. W kolejce są następni, bo w cytowanym tekście jest wprost wyartykułowane ostrzeżenie dla innych państw: u was będzie to samo. Wymienia się Belgię, Niemcy i Wielką Brytanię. My mamy jeszcze czas na refleksję, by nie powiedzieć, na opamiętanie. I mam tu na myśli, nas Polaków.

Są i dobre wiadomości. Spółka Polskie Elektrownie Jądrowe dokonała wreszcie oficjalnej notyfikacji w Komisji Europejskiej projektu pierwszej polskiej elektrowni atomowej zlokalizowanej w gminie Choczewo. Podstawą tej procedury są regulacje zdefiniowane w Traktacie Euratom. W efekcie Polska powinna uzyskać opinię Komisji Europejskiej, która będzie formalnym zapaleniem zielonego światła dla przedmiotowej inwestycji. Warto podkreślić, iż równolegle dla tego projektu toczy się proces notyfikacyjny w sprawie pomocy publicznej. Trzymamy kciuki!

Wtorek – 15 lipca

Zerknijmy co u naszych zachodnich sąsiadów. Proponuję zajrzeć do szacownego dziennika ekonomicznym „Handelsblatt”, a tam dwa interesujące materiały.

Pierwszy, analizujący sytuację gospodarczą Chin po ogłoszeniu wyników za II kwartał b.r. (https://www.handelsblatt.com/politik/international/bip-fuer-china-sind-die-ueberkapazitaeten-schlimmer-als-trumps-zoelle/100140772.html). Oficjalnie wszystko wygląda dobrze i wzrost za ten okres kształtował się na poziomie 5,2%. Ale zdaniem analityków Handelsblatt wiarygodność danych jest wątpliwa a komunistyczne władze tak naprawdę mają powody do głębokiego niepokoju. Chiny już mierzą się z poważnymi problemami, które skumulowane mogą o sobie dać znać jeszcze w II poł. tego roku, co powinno się uwidocznić w statystykach dot. eksportu. Autorzy spróbowali zdefiniować te najistotniejsze problemy:

§ wzrost niebezpieczeństwa deflacji;

§ chińskim firmom kończą się pieniądze, problem firm „zombie”;

§ brak inwestycji prywatnych;

§ niska produktywność;

§ wciąż niewygasający kryzys na rynku nieruchomości;

§ last but not east – Trump i wojna handlowa z USA.

Tu szczególnie chciałbym zwrócić uwagę na punkt 2, bo tam pojawia się istotny wątek energetyczny. Mianowicie wg. analityków w tempie ekspresowym rośnie w Chinach liczba firm „zombie”. Firmy zombie to w największym skrócie takie, które nie generują wystarczających dochodów aby pokryć koszty odsetek od zadłużenia, które funkcjonują tylko dzięki bardzo tanim kredytom lub wsparciu państwa i które działają, choć de facto nie powinny. W Chinach szczególnie widoczny jest proces podtrzymywania firm przez państwo. Jeśli spojrzymy na statystyki to wygląda to rzeczywiście bardzo niepokojąco, ponieważ odsetek takich firm wzrósł w ostatnich dwóch latach (2023-2024) z ok. 10,5% do ok. 12,2%. To wyraźnie odstaje od zbiorczych danych światowych, gdzie poziom firm „zombie” w analogicznym okresie wzrósł o zaledwie 0,1% i osiągnął 6,6%. Jeszcze ciekawiej to się przedstawia w przedziale od 2018 r., kiedy to odsetek takich firm zarówno w samych Chinach, jak i w świecie kształtował się na poziomie ok. 6% (słabością tych statystyk w odniesieniu do zbiorczych danych światowych jest brak informacji, jaka  próba była podstawą przedstawionych wyników). Czemu te statystyki są istotne w kontekście dyskusji o energetyce? Ponieważ to przemysł produkcji urządzeń OZE szczególnie jest dotknięty nadreprezentacją firm „zombie”. Chińskie firmy w ostatnich latach zdominowały światową podaż urządzeń i podzespołów dla branży OZE. Ale dzieje się to kosztem kondycji tych firm, które jak to określili autorzy „płacą wysoką cenę za tę dominację”.W domyśle, płacą tę cenę bo mają wsparcie państwa.

To jest na pewno temat warty dalszych analiz. Należy oczywiście mieć z tyłu głowy, że chińska dominacja w przedmiotowej branży została zbudowana kosztem silnego w tym obszarze przemysłu w Niemczech, a więc takie teksty mogą być swojego rodzaju próbą wyrównywania rachunków. Tym niemniej, jeśli spojrzymy na los polskiej branży producentów urządzeń OZE (przede wszystkim jednostek biomasowych i pomp ciepła), która zaczęła być niszczona nieuczciwą konkurencją m.in. z Chin i co gorsza działo się to przy wykorzystywaniu państwowego programu „Czyste powietrze” to skłonny jestem w dane niemieckich analityków uwierzyć (o problemach branży polskich producentów OZE pisałem w poprzednim SEPT, polecam też tekst Adama Gorrszanowa https://dobitnie.pl/dlaczego-czyste-powietrze-nieladnie-pachnie/). A analizy zespołu Handelsblatt szybko będzie można zweryfikować obserwując dane gospodarcze płynące z Chin w III i IV kwartale tego roku.

Drugi materiał to wywiad z Premierem Brandenburgii, Dietmarem Woidke, jednym z najważniejszych polityków tamtejszej socjaldemokracji (SPD). Pamiętajmy, że Niemcy to państwo federalne z silnymi rządami w poszczególnych landach, więc opinia każdego takiego premier naprawdę coś znaczy. A w tym elitarnym gronie, Woidtke jest postacią szczególną, bo niezależnie od sprawowanej funkcji w Brandenburgii, uchodzi za jednego z najbardziej wpływowych polityków SPD. Jego głos znaczy szczególnie dużo właśnie teraz, kiedy partia mimo, że jest filarem kolejnej koalicji rządowej (z CDU-CSU) przeżywa poważne kłopoty.

Wywiad, generalnie dość ciekawy, pojawiają się wątki polskie dotyczące granicy, zahaczył też o relacje z Rosją. I tu, premier Brandenburgii na pytanie o wymianę handlową w zakresie nośników energii, stwierdza:

Jeśli Rosja znów będzie zachowywać się jak państwo cywilizowane i powróci do normalnego współistnienia ze swoimi sąsiadami, to nie wykluczam tego„. Hm, czyli czekamy tylko na sygnał tzn. na stwierdzenie, że Rosja właśnie zaczęła zachowywać się w cywilizowany sposób, a wtedy wracamy do „business as usual”.

Mógłby ktoś naiwny zapytać, a kiedy nastąpi przekroczenie tej niewidzialnej granicy, od której Rosja znów będzie przewidywalnym i godnym zaufania partnerem? I ważniejsze: kto będzie stwierdzał, czy Rosja zachowuje się w cywilizowany sposób? Ale nikt nie zapyta, bo po co. To przecież arcyboleśnie jasne (Państwo wybaczą, ale coś mnie wzięło w tym Przeglądzie na cytowanie luminarzy Platformy Obywatelskiej). A już na pewno nie zapyta nikt z Polski, przynajmniej rządzonej przez Donalda Tuska. Tak samo nikt nie wyrazi potępienia, nawet nie skrytykuje Dietmara Woidke za te słowa. Po co, wyrazy oburzenia zarezerwowane są dla Victora Orbana i Roberta Fico.

(wywiad dostępny na: https://www.handelsblatt.com/politik/deutschland/dietmar-woidke-unsere-politik-der-offenen-grenzen-hat-viel-unmut-erzeugt-01/100139566.html)

Środa – 16 lipca

Wróćmy na krajowe podwórko. Pisałem w ostatnim SEPT o kuriozalnych działaniach koalicji rządowej, w wyniku których w najbliższym czasie możemy zostać bez przepisów regulujących przechowywanie zapasów strategicznych gazu ziemnego. Niestety, to nie koniec takich niespodzianek.Oto większość w Senacie w trakcie prac nad rządowym projektem tzw. „ustawy wiatrakowej”, którym już zajmowaliśmy się na łamach DOBITNIE postanowiła usunąć zakaz lokowania elektrowni wiatrowych na obszarach MCTR (strefa kontrolowana lotniska wojskowego) i MRT (trasa lotnictwa wojskowego). Zapis taki znalazł się w projekcie na wniosek MON i wydawało się, że nie powinien budzić żadnych kontrowersji, szczególnie teraz, gdy za wschodnią granicą od trzech lat trwa pełnoskalowa wojna, a kwestie bezpieczeństwa militarnego wydają się być poza sporem politycznym.

Okazało się, że nie dla Waldemara Pawlaka (PSL), który zgłosił wniosek o wykreślenie przedmiotowych regulacji autorstwa MON. Byłego premiera, obecnie szefa senackiej Komisji Gospodarki i Innowacji wsparł Stanisław Gawłowski (PO), przewodniczący innej senackiej komisji (Klimatu i Środowiska). Tu warto zauważyć, że obaj senatorowie generalnie byli bardzo aktywni i zgłaszali więcej poprawek, niektóre były równie zaskakując, jak np. wykreślenie 500-metrowej strefy ochronnej dla obszarów Natura 2000 (państwo ekolodzy i inni aktywiści: milczycie?). Wszystkie oczywiście w duchu troski o środowisko i bezpieczeństwo energetyczne Polski. A, że zgodne z interesami deweloperów branży wiatrakowej? To oczywiście przypadek. Oczywiście. I bodaj wszystkie te poprawki przyjęte przez większość senacką i wsparte przez wiceministra Klimatu i Środowiska, Miłosza Motykę z PSL.

Szerzej o tej bulwersującej sprawie piszę w osobnym tekście na łamach DOBITNIE (https://dobitnie.pl/wiatraki-nawet-na-lotniskach-wojskowych-polski-senat-potrafi-wszystko/). Ale zwrócę tylko uwagę na doświadczenia Szwecji, w końcu kraju bardzo wspierającego rozwój energetyki wiatrowej. I oto ta Szwecja podjęła decyzję o zamknięciu projektu 13 farm offshore (czyli morskich elektrowni wiatrowych). Zdecydowały względy obronne. Pisałem też o tym na DOBITNIE w maju b.r. (https://dobitnie.pl/wiatraki-juz-nie-kreca/) zauważając, że „zdaniem resortu obrony(Szwecji – dop. PP) farmy zakłócają prawidłowe funkcjonowanie systemów obronnych m.in. utrudniają zdolność reakcji na nadlatujące wrogie obiekty”. A u nas właśnie umożliwimy budowę wiatraków w pobliżu lotnisk wojskowych! Aż ciśnie się na usta oczywiste pytanie: kto ma rację, eksperci i wojskowi w Szwecji czy nasi domorośli fachowcy z Senatu, znani ze swojej bezinteresownej służby i niechęci do wszelkiej maści lobbystów? Bo przecież Panowie Pawlak i Gawłowski z tego właśnie są znani, czyż nie?

Niech za odpowiedź służy niezwykle cenna myśl senatora Gawłowskiego, że największym zagrożeniem dla Federacji Rosyjskiej jest rozbudowa mocy OZE w Unii Europejskiej (i w Polsce), i uniezależnienie się od dostaw jej paliw kopalnych. Czyli, budowa wiatraków w pobliżu lotnisk wojskowych jest działaniem na szkodę Putina! Kurtyna.

Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, Ministra (jak się sama nazywa) Funduszy i Polityki Regionalnej ogłasza triumfalnie na platformie X: „Komisja Europejska dziś przedstawi pomysł nowego budżetu Unii. (…) ETS2 nie widnieje jako źródło dochodów budżetu. A to oznacza, że Komisja zakłada jego opóźnienie. Tak jak chciała tego Polska”.

Hm… Pożyjemy, zobaczymy. Ale muszę przyznać, że ujmuje mnie ten entuzjazm Pani Minister do wykonywanej pracy. Jest dość osobliwym atrybutem, jak na ten rząd. I jeszcze czasem jest to wsparte takim nienachlanym wrażeniem, że osoba mówiąca wie o co w tym chodzi. Może nie dużo oczekuję od tego rządu, nawet na pewno, więc doceniam.

Czwartek – 17 lipca

Koniec rządowej tarczy. Nadchodzi fala podwyżek za ogrzewanie alarmuje money.pl(https://www.money.pl/gospodarka/koniec-rzadowej-tarczy-nadchodzi-fala-podwyzek-za-ogrzewanie-7178868241074912a.html). Zaskoczenie pełne, a przecież stało się coś, przed czym niektórzy ostrzegali, ale czy to nie chciano ich słuchać, czy też wszyscy skupiali się na cenach energii elektrycznej i ewentualnym przedłużeniu mechanizmu obniżającego stawki w tym zakresie. Izba Gospodarcza Ciepłownictwo Polskie, największa organizacja branżowa alarmowała jeszcze w ubiegłym miesiącu, że 30 czerwca b.r.  kończy się ustawowy mechanizm wsparcia dla gospodarstw domowych. No i się skończył i już pierwsi obywatele otrzymują informację od swoich spółdzielni mieszkaniowych o nadchodzących podwyżkach. Te kształtują się różnie w zależności od wielu czynników, ale będzie to kilku do kilkudziesięciu procent.

Na czym polegał ten mechanizm i dlaczego go wprowadzono? To była odpowiedź ówczesnego rządu premiera Mateusza Morawieckiego na rozlewający się kryzys energetyczny potęgowany jeszcze wojną na Ukrainie. Zaproponowano zupełnie nowe instytucje prawne zawarte w ustawie z dnia 15 września 2022 r. o szczególnych rozwiązaniach w zakresie niektórych źródeł ciepła w związku z sytuacją na rynku paliw (Dz. U. z 2022, poz. 1964), będącej najklasyczniejszą specustawą. Jak to ze specustawami bywa, była aktem mocno niedoskonałym wymagającym szybkich nowelizacji (jako były wiceprezes firmy będącej właścicielem największych elektrociepłowni w Polsce, wiem co mówię), dającym jednak potężne wytchnienie dla milionów gospodarstw domowych w Polsce korzystających z zewnętrznych źródeł ciepła. W zdecydowanej większości przypadków dotyczyło to odbiorców tzw. ciepła systemowego. Takim jest energia cieplna wytwarzana przez duże ciepłownie (elektrociepłownie), przeważnie należące do samorządów miejskich lub dużych firm energetycznych i dostarczana sieciami ciepłowniczymi do domów. Ponieważ dotyczy to z reguły dotyczy dużych i średnich miast to po drodze są jeszcze spółdzielnie mieszkaniowe lub wspólnoty. Ustawowo zablokowano możliwości niekontrolowanych podwyżek ciepła dla gospodarstw domowych, jednocześnie przez specjalne finansowanie – przede wszystkim z budżetu państwa – uruchomiono mechanizmy wyrównujące potencjalne straty wytwórcom ciepła i firmom dystrybucyjnym. Ale powtórzę, nie tylko odbiorcy takich dużych systemów ciepłowniczych byli beneficjantami wprowadzonych ówcześnie regulacji.

Mechanizm był ustawowo dwukrotnie przedłużany, raz w grudniu 2023 do czerwca 2024 i drugi raz w maju 2024 r. właśnie do 30 czerwca b.r. Tu można się tylko zastanawiać, czy brak kolejnego przedłużenia to celowe działanie czy raczej kolejne zaniedbanie obecnego rządu. Teoretycznie, trudno sobie wyobrazić aż takie niechlujstwo, ale niestety rząd premiera Donalda Tuska przyzwyczaił nas do tego, że nie powinniśmy być już niczym zaskoczeni, nawet kiedy to oznacza koszmarną niekompetencję wysokich urzędników państwowych. Ale myślę, że nie tym razem. To raczej wygląda na celowe działanie, któremu miała towarzyszyć cisza utrzymywana, tak długo jak się da. W końcu takie podwyżki to kłopotliwa sytuacja dla rządzących i każdy dzień odsunięcie w czasie upublicznienia problemu może być bardzo cenny dla premiera i ekipy rządzącej. Celowość takiego działania łączyłbym z ogromnymi kłopotami budżetowymi państwa i olbrzymim deficytem budżetowym, rosnącym każdego dnia w zawrotnym tempie. W takiej sytuacji, nie ma litości dla obywateli.

Na koniec mogę tylko pocieszyć, choć to przecież żadne pocieszenie, że większość z nas, którzy zostaną objęci podwyżkami, ich skutki realnie odczuje za kilka miesięcy, kiedy zaczną spływać do nas rożnego rodzaju wyrównania za miesiące od lipca b.r. Wtedy to poczujemy i większość z nas odczuje to boleśnie.

Piątek –18 lipca

Spółka Dominiki Kulczyk ujawniła koszt instalacji turbin wiatrowych na Bałtyku. Jest gigantyczny. Taką elektryzującą informację podaje Jacek Frączyk w tekście na łamach BusinessInsider.(https://businessinsider.com.pl/gielda/wiadomosci/spolka-dominiki-kulczyk-ujawnila-koszt-instalacji-morskich-turbin-wiatrowych-na/gdwr384?utm_campaign=cb). W artykule cytowany jest komunikat Polenergii (należącej do Dominiki Kulczyk), iż spółki projektowe MFW Bałtyk II oraz MFW Bałtyk III – część wspólnej inicjatywy Polenergii i norweskiego Equinoru – podpisały z Heerema Marine Contractors Nederland (HMCN) aneksy do umów na transport i instalację fundamentów turbin oraz morskich stacji transformatorowych. Koszt transportu i montażu jednej turbiny to 19 mln zł. To dość dużo. Koszt kontraktu z HMCN wzrósł w ten sposób o ok. 67 mln Euro tj. ok. 285 mln zł.

Przypomnijmy, że całe przedsięwzięcie to 100 urządzeń, o łącznej mocy 1440MW (14,4MW każde). Łączny koszt inwestycji wg. Reutersa osiągnął już jakiś czas temu astronomiczną kwotę ok. 6,4 mld Euro (https://www.reuters.com/sustainability/climate-energy/equinor-polenergia-agree-polish-offshore-wind-project-2025-05-19/?utm_source=chatgpt.com) czyli w zależności od kursu Euro nawet ok. 28 mld zł.! Czyli jeden wiatrak będzie w sumie kosztował 280 mln zł.! W przeliczeniu na 1MW to jest ponad 19 mln zł. Czyli budujemy ogromne niestabilne źródła energii, gdzie w przeliczeniu, jeden MW mocy kosztuje 19 mln zł. Dla porównania 1MW mocy w stabilnych i kogeneracyjnych (tzn. produkujących i energię elektryczną i cieplną) blokach gazowo-parowych kosztuje między 3 a 5,5 mln zł. (a tu nie liczę mocy cieplnych).

W warunkach, choć trochę rynkowych, takie projekty nie mają prawa się opłacać. Pani Kulczyk i inwestorzy jej spółki powinni załamywać ręce, a jednak tego nie robią. Nie przyjęli też powyższej wiadomości, o wzroście kwoty kontraktu z (HMCN) z niepokojem. I ja to rozumiem, choć raczej z innych powodów niż oficjalnie się nam podaje. Z jakich? Bo oni na tym nie stracą, tak jak nie tracą na podobnych biznesach inni wielcy inwestorzy wiatrakowi. Przynajmniej niektórzy. Nie tracą na pewno ci, którzy mają zagwarantowaną przychylność władz różnego szczebla. A Pani Dominika może się cieszyć taką przychylnością i to z kilku powodów. Wymienię jeden: obecną koalicję łączy – jak właściwie nic innego, poza nienawiścią do PiS i miłością do władzy i stanowisk –wielka słabość do idei energii z wiatru. Złośliwi dodają, że też do biznesu wiatrakowego, ale to tylko złośliwcy. W efekcie, do takich wielkich interesów wiatrakowych dopłacamy my wszyscy. Wszyscy składamy się i będziemy się składać na komfort prowadzenia biznesu przez Dominikę Kulczyk.

Szerzej na ten temat piszę w innym tekście na lamach DOBITNIE (https://dobitnie.pl/dlaczego-dominika-kulczyk-nie-musi-martwic-sie-o-swoje-wiatrowe-interesy/).

I korespondencyjnie z powyższą informacją, cytat z Jacka Jaworowskiego, Ministra Aktywów Państwowych: „Wielkie inwestycje muszą być ekonomicznie racjonalne i jeśli takie będą, to będziemy je prowadzić.” Te słowa są odpowiedzią na krytykę opozycji w sprawie zamrożenia projektu inwestycji w energetykę jądrową prowadzonego razem z Koreańczykami w Koninie oraz wstrzymania projektu Olefiny przez ORLEN (blog Wojciecha Jakóbika, https://www.youtube.com/watch?v=d7XWAKJj3PU&t=24s). Biorąc pod uwagę doświadczenia Dominiki Kulczyk z prowadzonymi przez jej firmy inwestycjami, to oczywiście na wypowiedź ministra należy patrzeć z odpowiedniej perspektywy. To znaczy jakiej, zapytałby ktoś słabo radzący sobie z niuansami naszej rzeczywistości polityczno-biznesowej? Właściwej. Ludzie inteligentni, zrozumieją.

Sobota – 19 lipca

W sobotę warto wrócić do wywiadu jakiego udzielił w minionym tygodniu Dziennikowi Gazecie Prawnej Krzysztof Bolesta, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska(https://serwisy.gazetaprawna.pl/ekologia/artykuly/9840492,krzysztof-bolesta-jeszcze-w-tym-roku-chcemy-oglosic-liste-zaufanych-w.html). Główny temat rozmowy to Program „Czyste Powietrze”. Obiecaliśmy, że będziemy sprawie się przyglądać, więc taka gratka – rozmowa z wiceministrem odpowiedzialnym za program –nie mogła być nie zauważona przez mój SEPT.

Sama rozmowa, wielce interesująca, ale raczej nie w oczekiwanym przeze mnie i pewnie wielu zainteresowanych, wymiarze. Ci co liczyli na konkretne deklaracje, raczej się zawiedli, tak samo jak chyba wszyscy ci, co chcieli by wlać w nich jakąś otuchę, nadzieję, że sprawy Programu ruszą z miejsca. No to chyba nie ruszą, a przynajmniej nie tak od razu. Ale za to poczęstowani jesteśmy porcją cennej wiedzy, że wszelkie problemy, błędy jakie popełniono to – tak, tak – to poprzednicy. Świetnie. Ta kluczowa deklaracja, ułatwia dalszą recepcję rozmowy, bo sprawy najważniejsze są wyjaśnione. Już wiemy, kto odpowiada za katastrofę „Czystego Powietrza”. Poprzednicy. Generalnie wiadomo, że to są najczęstsi sprawcy wszelkich problemów, a już w administracji rządowej, to jest oczywistość, szczególnie od ostatnich 19 miesięcy. By była jasność, nie bronię na siłę poprzedniej ekipy, przeciwnie, wiem że Program miał poważne wady, ale taka generalna uwaga na samym początku brzmi nie jak próba rzetelnej oceny, ale raczej jak alibi dla obecnego bałaganu.

Pan minister na wstępie stwierdził też, że jest zwolennikiem „zdrowego programu”. Jaki to jest ten zdrowy program? Chyba taki, gdzie jest mniej wniosków, bo przecież mniej nie znaczy gorzej. Aż chciałoby się rzec słowami bohaterów świetnej komedii „Kingsajz” „małe jest piękne”. I też nieprawdą jest, że jest wolniej realizowany. To znaczy jest wolniej, ale to też lepiej. I tu Pan Krzysztof zagroził wszystkim tym, którzy się z nim się nie zgadzają, tzn. twierdzą, że jest wolniej i przez to gorzej, że wyrwie sobie włosy! No więc apeluję do wszystkich malkontentów: nie narzekajcie, bo minister ma fajne włosy i niech ich nie wyrywa.

Dalej jest jeszcze lepiej, bo minister okazuje coś na kształt zadowolenia i popiera to uwagą, że „nie ma fiksacji na konkretnych liczbach”. I znów wypada się tylko z tego cieszyć i ja to nawet rozumiem, bo te liczby (realizowane wnioski o dofinansowanie z Programu) to – delikatnie mówiąc – nie powalają, ale jak ustaliliśmy wcześniej, to nawet lepiej. Ktoś inny pewnie by się martwił, ale nie Pan Krzysztof i ja to popieram, bo po co się nadmiernie stresować, pamiętajmy: zadowolony minister, to lepszy minister! To koresponduje z ważną deklaracją, że teraz to tak naprawdę wszyscy tego Programu się uczą. I niby minister sugeruje, że chodzi mu o uczestników, ale jak wiadomo jestem trochę wredny i przy okazji nie mogę pozbyć się wrażenia, że uczą się też go w ministerstwie czy Narodowym Funduszu Ochrony i Środowiska i Gospodarki Wodnej. I może nawet uczy się go sam minister. Wprawdzie Program funkcjonuje już ładnych kilku lat, sam Pan minister jest już w resorcie ok. 1,5 roku, ale na naukę nigdy nie jest za późno. Tu też bądźmy uczciwi, wiceszef MKiŚ wspomina o uczeniu się nie tyle całego Programu, ile nowych zasad jego prowadzenia, które to zasady opracowywał już nowy zaciąg urzędników w ministerstwie, tych którzy pojawili się razem z… Krzysztofem Bolestą. Pewnie bardzo trudne te zasady. Ale uspokajam, w ministerstwie pracują nad kolejnymi zmianami i jeszcze większym, jak to określił rozmówca, „uszczelnieniem” systemu. A na deser dodatkowe kontrole. To może spowodować, ze wniosków będzie jeszcze mniej, ale pamiętajmy „małe jest piękne”.

Dalej jest coś o mediach, że złe, że „lubują się w wyciąganiu problematycznych rzeczy” i właściwie, gdyby nie media, to chyba nie byłoby problemu. To znana prawda, Krzysztof Bolesta nie jest pierwszym jej eksploratorem, opisał ją kiedyś Lech Wałęsa mówiąc coś w stylu „nie chcesz mieć pan gorączki, stłucz pan termometr”.

Właściwie do całego tego wywiadu mógłbym przyjąć taką ironiczną formę relacjonowania, cóż, pośmiać się zawsze można. Tylko, że sięgając po DGP na co innego liczyłem. Zakładałem, że minister będzie chciał przede wszystkim uspokoić nerwową atmosferę wokół „Czystego Powietrza” i tchnąć nadzieję w tysiące osób: odbiorców programu i przedsiębiorców. Powiedzieć, że były problemy, wciąż są, ale MKiŚ nad nimi panuje i rusza z kopyta. A my poza połajankami rozdzielanymi na lewo i prawo słyszymy, że będą nowe zasady, liczniejsze kontrole, że w ministerstwie będą myśleli, że zaproponują, że będzie nowa lista, że będzie to czy tamto. Tak się chyba nie buduje nadziei u zdesperowanych, zainteresowanych sprawą, obywateli. I jeszcze te słowa, które nie wiem, z braku wyczucia czy nie daj Bóg, arogancji, w najlepszym razie niefortunne: „Czyste Powietrze nie może też być lekiem na całe zło. Program był zaprojektowany do eliminacji kopciuchów, a niektórzy chcą go traktować jako wehikuł do termomodernizacji polskich domów jednorodzinnych. To nie są nasze kompetencje w Ministerstwie Klimatu i Środowiska”. Czy tak komunikuje się w sprawie wywołującej ogromne emocje, ktoś komu zależy na tonowaniu nastrojów i załatwieniu sprawy? Pozostawiam osąd Państwu.

Niedziela – 20 lipca

No dobrze, kończmy z tymi krotochwilami i przejdźmy do poważnych ludzi podejmujących poważne decyzje. Biały Dom opublikował Proklamację Prezydenta Donalda Trumpa o dość skomplikowanym tytule: Ulga regulacyjna dla niektórych źródeł stacjonarnych w celu dalszego promowania amerykańskiej energetyki(https://www.whitehouse.gov/presidential-actions/2025/07/regulatory-relief-for-certain-stationary-sources-to-further-promote-american-energy/). To zresztą był cały pakiet podobnych działań i proklamacji prezydenckich, bo oprócz wymienionej pojawiły się jeszcze m.in.: Ulga regulacyjna dla niektórych źródeł stacjonarnych w celu promowania bezpieczeństwa amerykańskiej produkcji chemicznej, a także Ulga regulacyjna dla niektórych źródeł stacjonarnych w celu zwiększenia bezpieczeństwa przetwarzania rudy żelaza w Ameryce.

W interesującym nas akcie Prezydent USA ogłasza 2-letnie zawieszenie stosowania nowych, ale przyjętych jeszcze za kadencji poprzednika, bardziej rygorystycznych norm środowiskowych dla elektrowni węglowych i olejowych, które miały obowiązywać od lipca 2027 r. Normy te, znane jako MATS (Mercury and Air Toxics Standards), zostały zaostrzone w 2024 roku przez Agencję Ochrony Środowiska (EPA), jednak zdaniem prezydenta nowe wymogi są obecnie niewykonalne, ponieważ wymagają zastosowania technologii redukcji emisji, które nie istnieją jeszcze w komercyjnej formie.

Trump argumentuje, że ich wdrożenie w obecnym terminie grozi zamykaniem elektrowni węglowych, masową utratą miejsc pracy oraz ryzykiem przerw w dostawach energii elektrycznej. Jego zdaniem osłabiłoby to bezpieczeństwo energetyczne USA i mogłoby zwiększyć zależność od zagranicznych źródeł energii. Dlatego też, na podstawie przepisów słynnej i bardzo ważnej dla USA ustawy Clean Air Act (z grudnia 1963 r.), prezydent udziela wybranym jednostkom energetycznym (wymienionym w załączniku do proklamacji) 2-letniego zwolnienia z nowych obowiązków. W tym czasie będą one musiały jedynie spełniać wcześniejsze normy MATS.

Trump podkreśla, że decyzja ta ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego, ponieważ pozwoli uniknąć kryzysów energetycznych i gospodarczych, które mogłyby wyniknąć z nagłego zamknięcia dużej liczby elektrowni węglowych w całym kraju. Jest też widomym, kolejnym zresztą przykładem zmiany polityki energetycznej obecnej administracji, którą zapowiadały pamiętne słowa jeszcze z kampanii prezydenckiej „drill baby, drill”. Wydaje się, że Trump i jego ekipa rozumieją, że rezygnacja z paliw kopalnych dziś, ale i w przewidywalnej przyszłości, oznacza katastrofę. Kiedy zrozumiemy to my w Europie i my w Polsce?

I pamiętajmy: Precz z Zielonym Ładem!

Autor tekstu
Paweł Przychodzeń

Paweł Przychodzeń

prawnik, menedżer i ekspert w sektorze energetycznym, były wiceprezes PGNiG Termika (obecnie Orlen Termika).

Wyszukiwarka
Kategorie
Paweł Przychodzeń

Paweł Przychodzeń

prawnik, menedżer i ekspert w sektorze energetycznym, były wiceprezes PGNiG Termika (obecnie Orlen Termika).

blank
Pobierz artykuł w PDF
Czytaj więcej
blank